Tego o Uberze nie wiedzieliśmy: kierowcy nas nie wożą, tylko edukują. W zamian za kieszonkowe
Część kierowców Ubera i Taxify omija podatki i ZUS, pracując w charakterze wolontariuszy. Nie dostają za to oficjalnego wynagrodzenia, musi im wystarczyć kieszonkowe wypłacane przez zatrudniającą ich fundację – ustaliła Gazeta Wyborcza.
Gdyby nie to, że Skarb Państwa traci w ten sposób górę pieniędzy, a pracownicy są zwyczajnie oszukiwani, moglibyśmy uznać postępowanie partnera Ubera za świetny dowcip. Do łez doprowadza już sama historia Rusłana, kierowcy, który przez nieuwagę został wolontariuszem najpopularniejszej aplikacji przewozowej w Polsce.
Gazeta opisuje, że mężczyzna po prostu nie przeczytał dokumentów. Gdy w końcu dokładniej im się przyjrzał okazało się, że w rzeczywistości wcale nie przewozi pasażerów. Tak mu się tylko wydawało.
Zgodnie z umową miał ich edukować w ramach programu „Bądź bezpieczny na drodze”.
Jeżeli, drogi czytelniku, kierowca zaczął cię kiedyś namolnie zagadywać wiedz, że nie robił tego bez przyczyny. Podwózka z jednego końca miasta na drugie była tylko pretekstem do pogadanki o bezpieczeństwie w ruchu drogowym.
Wróćmy jednak do historii, bo im dalej, tym robi się ciekawiej. Z lektury umowy Rusłan dowiedział się też, że formalnie nie dostaje wynagrodzenia, tylko kieszonkowe wypłacane przez fundację – jednego z partnerów flotowych Ubera. Swego czasu platforma postawiła na rozbudowywanie sieci takich partnerów, ze względów podatkowych. Formalnie każdy kierowca Ubera powinien mieć przecież działalność gospodarczą, w praktyce mało kto się do tego garnie. Zakładają ją więc partnerzy flotowi, którzy następnie zatrudniają u siebie grupę kierowców na śmieciówkach.
W przypadku fundacji Incolumis Civis im. Wilhelma von Strossenrhauera jest nieco inaczej. „Pracownicy” podpisują tylko porozumienie o wykonywaniu świadczeń wolontariackich i umowę o nieodpłatnym przekazaniu samochodu. Organizacja wypożycza też swoich wolontariuszy Taxify (znanemu od wczoraj pod nazwą Bolt). Fundacja nadzorowana jest przez resort infrastruktury. Urzędnicy nie dopatrzyli się na razie niczego dziwnego w jej funkcjonowaniu.
Z formalnego punktu widzenia taki model ma dla fundacji same plusy. Nie musi odprowadzać podatków, ani płacić składek ZUS. Pozwolenia na pracę dla obcokrajowców? Też niepotrzebne, w końcu nikt tu nikogo nie zatrudnia.
Przedstawiciele Ubera umywają w tym czasie ręce. Podkreślają, że partnerzy biznesowi są niezależnymi operatorami i nie będą wnikać w ich strukturę biznesową.
Trudno powiedzieć, co w tej całej sprawie jest smutniejsze.
Po raz kolejny przekonujemy się bowiem, jak łatwo prowadzić w Polsce działalność z pominięciem prawa. Fundacja dobrze zabezpieczyła swoje interesy. Formalnie z Uberem współpracuje bowiem firma należąca do jej właściciela - Artura Jarzyńskiego. A że kierowcy podpisują papiery z Incolumis Civis? Cóż, to już zupełnie inna kwestia.
Przygnębiająca jest też bierność platformy. Znów wychodzi na to, że czeka ona wyłącznie na zyski, ignorując całą resztę okoliczności. Dokładnie tak samo, jak w przypadku walających się po polskich chodnikach hulajnóg Lime.