Latające samochody będą spełnieniem wielkiego marzenia ludzkości. Gdy już się ich doczekamy
Pytanie za 100 punktów: ile form transportu, które jeszcze 100 lat temu uznawane były za najbardziej powszechne przetrwało do dziś? I kolejne: ile z obecnych form transportu przetrwa do 2118 r?
Gdy na świecie zaczęły pojawiły się pierwsze samochody, większość ludzi uznała je za jakąś fanaberię. Dlatego zawsze staram się bardzo ostrożnie podchodzić do tematu latających samochodów. Nadal wierzę, że spośród tych wszystkich producentów, którzy co roku pokazują nam nowe prototypy swoich latających samochodów w końcu wyłoni się ktoś, kto umożliwi nam masową przesiadkę do nich. Henry Ford też w to wierzył.
Kto to będzie i kiedy to zrobi? Nie wiadomo. Jedyne co możemy zrobić, to przyjrzeć się najciekawszym prototypom i samym pomysłom na to, jak np. latalibyśmy takimi pojazdami w miastach. Być może któryś z nich za te 100 lat stanie się oczywistym standardem.
Latające samochody w mieście? Tylko VTOL.
VTOL, czyli akronim od angielskiego Vertical Take Off and Landing oznaczający tyle, co pionowy start i lądowanie. Jeśli z latających samochodów chcielibyśmy korzystać w miastach, to do startu i lądowania nie mogą one potrzebować pasów startowych. Fajnie byłoby również - idąc z duchem czasu - gdyby taki miejski latający pojazd nie był napędzany silnikiem spalinowym.
Aha, no i trzeba też pamiętać, że kiedy za te 100 lat wszyscy ruszą po weekendzie do pracy, to tych latających samochodów nad miastem będzie cała chmara i wypadałoby te loty jakoś uregulować. Będzie to o wiele bardziej skomplikowane od regulacji ruchu drogowego. Wszystko przez trzecią płaszczyznę, czyli wysokość.
Jak sterować masowym ruchem lotniczym?
Tutaj pojawia się firma Uber, która obecnie ma jeden z najbardziej sensownych - moim zdaniem - pomysłów na transport powietrzny. Ten pomysł to zresztą najlepsze, czym Uber aktualnie dysponuje, bo jeśli chodzi o bardziej konkretne rzeczy, takie jak gotowy latający pojazd, czy system kontroli ruchem powietrznym, to… no jeszcze ich nie ma. Chociaż trzeba przyznać, że w samym 2018 r. na konferencji Ubera dotyczącej miejskiemu transportowi lotniczemu zaprezentowano aż 6 prototypów latających pojazdów i kilka ciekawych pomysłów na lądowiska dla nich.
Koncepcję Ubera można określić, jako hybrydową. Zakłada ona bowiem, że nad miastami będziemy latać wyłącznie po ściśle uregulowanych trasach - od jednego do drugiego miejskiego portu lotniczego. Z portu do punktu docelowego zawiezie nas już samochód Ubera. Autonomiczny oczywiście. Niektóre z prezentowanych na konferencji Ubera pojazdy również sterowane były przez komputer.
To wydaje się zresztą najwygodniejszą opcją, jeśli chodzi o regulację i kontrolowanie masowego ruchu lotniczego nad miastami. Jeśli wszystkie latające pojazdy sterowane byłyby np. przez tę samą sieć neuronową, to uzyskanie idealnie zsynchronizowanych i bezkolizyjnych lotów nie stanowiłoby problemu. Albo stanowiłoby o wiele mniejszy, gdybyśmy za sterami każdego latającego samochodu posadzili ludzi spieszących się rano do pracy.
Latanie na dalsze dystanse
Ok, w mieście najlepiej sprawdzi się nam masowa i w pełni zautonomizowana komunikacja z napędem elektrycznym. Co z lotami na dłuższe dystanse? Tutaj możliwości jest o wiele więcej. Pełna autonomiczność nie wydaje się znowu aż tak potrzebna no i jest gdzie budować pasy startowe. Chociaż mój osobisty faworyt w tej kategorii w gruncie rzeczy ich nie potrzebuję. Mówię tutaj o pojeździe BlackFly, który jest najnowszym projektem firmy Opener.
Wersja, która trafi do sprzedaży ma kosztować mniej więcej tyle, co dobry sportowy samochód i będzie można nim pokonać dystans 64 km z maksymalną prędkością 116 km/h. Wiem, mało imponujące, ale jest to chyba jedyny pojazd, którym już teraz można latać na terenie Kanady. I, co też jest bardzo fajne, dzięki zautomatyzowanym procedurom startu i lądowania Opener twierdzi, że z pilotowaniem BlackFly poradzi totalny laik, bez uprawnień pilota.
Tyle, że BlackFly samochodem latającym z całą pewnością nie jest. Brakuje mu opcji bycia samochodem. Nie zauważyłem co prawda, żeby ktoś zwrócił na to uwagę, ale dla purystów mam inną propozycję.
Bardzo obiecujący projekt ma też chiński Geely Automobile
Jest nią kolejny bliski realizacji projekt o nazwie Transition, którym już z całą pewnością potrafi latać i jeździć. Autorem Transition jest amerykańska firma Terrafugia. To zresztą ten tajemniczy projekt Volvo, o którym wszyscy mówią. Tylko, że w tym zdaniu pomija się wszystkie ważne z technicznego punktu widzenia szczegóły.
Volvo i Terrafugia mają po prostu tego samego właściciela. Jest nim Geely Automobile, chiński koncern samochodowy. Jeśli Transition trafi do produkcji, teoretycznie może być sygnowany logiem Volvo, chociaż wątpię w to.
Ważniejszą jednak kwestią jest to, że pojazd otrzymał już atest FAA (Federalna Administracja Lotnictwa w USA) i będzie uznawany w Stanach Zjednoczonych za lekki samolot sportowy. Nie brzmi to co prawda jakoś strasznie innowacyjnie, ale z drugiej strony - nie wymaga też zmiany jakichkolwiek przepisów dotyczących ruchu lotniczego.
Chcąc polecieć sobie np. na weekend z Łodzi do Krakowa wsiadamy w Transition, dojeżdżamy na własnych kołach na jakieś podmiejskie lotnisko, mamy zgłoszony lot i możemy startować. Geely chce zresztą wprowadzić Transition na rynek już w przyszłym roku. Jestem bardzo ciekawy co z tego wyjdzie.
Zastanawiam się też, kiedy (i czy w ogóle) zaczniemy zastanawiać się nad zmianą przepisów lotnicznych.
Te, które obowiązują teraz na żadną latającą rewolucję w transporcie miejskim po prostu nie pozwolą. Aktualnie działa to tak, że każdy lot nad miastem trzeba zgłaszać i dostać na niego pozwolenie. O całej masie uprawnień, ani o dopuszczalnym minimalnym pułapie lotów nad obszarami zabudowanymi nawet nie wspominam.
Jeśli w przyszłości miasta mają wzbogacić się o masową komunikację lotniczą, to odpowiedni ustawodawcy będą musieli przebudować praktycznie wszystkie regulacje dotyczące awiacji.
Aktualne przepisy pozwolą co najwyżej na wprowadzenie koncepcji, jak ta przedstawiona przez Ubera. Stałe trasy, stałe godziny lotów pilotowanych przez sztuczną inteligencję lub przez pilota z odpowiednimi uprawnieniami (który i tak musiałby zapewne kontrolować SI na wypadek, gdyby zrobiła coś głupiego).
Te bardziej futurystyczne i zindywidualizowane wizje transportu w stylu zamawiania latającej taksówki z dowolnego miejsca w mieście i lot pod równie dowolny, wskazany adres z lądowaniem na ulicy są niemożliwe.
Pozostają jeszcze kwestie związane z bezpieczeństwem...
Nie zdziwiłbym się też, gdyby nie wszystkie kraje ochoczo rzuciły się do legalizowania takich pomysłów. Ryzyko związane z pozwoleniem chmarze pojazdów na loty nad ulicami miast jest dość duże. Awaria silnika w zwykłym samochodzie kończy się tym, że jego właściciel musi co najwyżej zepchnąć go z ulicy i zadzwonić po pomoc drogową.
Awaria w latającym samochodzie, który akurat leciał nad miastem może skończyć się katastrofą, w której zginą ludzie. Jest to zresztą najmocniejszy argument przeciwko realizowaniu wizji rodem z Jetsonów albo Blade Runnera, w której każdy z nas może latać sobie swoim prywatnym samochodolotem gdziekolwiek mu się podoba.
Być może za te 100 lat, takie latające pojazdy będą całkowicie bezawaryjne i korzystanie z nich będzie czymś naturalnym. Na razie jednak jesteśmy na samym początku realizacji tej wizji. Nic dziwnego, że jeszcze nie wiemy, czy to w ogóle zadziała.
Równie dobrze może okazać się, że zamiast latających samochodów nowym standardem podróżowania po zakorkowanych miastach staną się super-szybkie tunele proponowane przez The Boring Company. Dłuższe dystanse z kolei będziemy pokonywać na pokładzie Hyperloop. Jest to trochę mniej ekscytująca wizja, ale może okazać się po prostu prostsza w realizacji.
Na razie jednak nie pozostaje nam nic innego, niż oglądanie kolejnych latających konceptów i oczekiwanie, aż ktoś gdzieś w końcu wystartuje z usługą komercyjnych lotów. Uber odgraża się, że zrobi to już za 5 lat. Trzymam kciuki.