Dla takich aplikacji wybiera się iPhone’a i Maca. Kupiłem Things 3 - piekielnie drogą aplikację do zarządzania zadaniami
Należę do ludzi, którzy muszą wszystko zanotować. Przez głowę przelatuje milion myśli na minutę, zdarza mi się więc, że te mniej ważne, ale nadal istotne, znikają bez śladu. Czasem są to produkty z listy zakupów, innym razem pomysły na teksty. Bez aplikacji do zarządzania zadaniami nie wyobrażam sobie dziś efektywnej pracy i wypełniania codziennych obowiązków.
Lista aplikacji to do, które testowałem odkąd używam smartfona liczy dziesiątki pozycji. Przez długi czas szukałem oprogramowania łączącego tworzenie list zadań z funkcją notatnika. Korzystałem w zasadzie ze wszystkich ważniejszych rozwiązań. Żadne nie przypadło mi do gustu na tyle, by zostać z nim na dłużej.
Gdy przesiadłem się na ekosystem Apple'a, problem zarysował się wyraźną kreską. Będąc na Androidzie i Windowsie, korzystałem przede wszystkim z rozwiązań Google'a. Mimo ograniczeń, usługa Keep stała się moim przypominaczem i notatnikiem w jednym.
Na macOS z rzadka korzystam z rozwiązań webowych. Większość usług, poza Twitterem, obsługuję za pośrednictwem aplikacji. Porzuciłem również Chrome'a dla Safari, dlatego dalsze używanie Keep, było po prostu niewygodne.
Zacząłem ponownie rozglądać się za aplikacją, która spełni większość oczekiwań. Wybór naturalnie padł na Przypomnienia Apple'a. Używałem ich dość długo, ale do szału doprowadzała mnie przypadłość polegająca na tym, że oznaczenie zadania jako wykonanego na Macu, nie powodowało tego samego na iOS. Notatka w iPhonie wyświetlała się na czerwono jako zaległa, a przecież aplikacje na różnych urządzeniach synchronizują się. Poprosiłem redakcyjnych kolegów, by sprawdzili czy u nich również występuje podobny problem i gdy potwierdzili, zdecydowałem się porzucić Przypomnienia.
Zacząłem po raz kolejny szukać aplikacji, która pozwoli mi w spokoju planować zadania. Miałem poczucie déjà vu, bo z wielu programów wziętych na warsztat już wcześniej korzystałem.
- Wunderlist: bardzo lubiłem i nadal lubię tę aplikację. W zasadzie mógłbym z niej korzystać, gdyby nie fakt, że w powietrzu można wyczuć jej rychły koniec. Nie tylko wygląd trąci myszką, ten można przecież przeboleć. Schyłek Wunderlista zwiastuje fakt, że Microsoft zamiast rozbudowywać kupiony przez siebie startup, stworzył osobną aplikację To-Do, którą rozwija. Produkt 6Wunderkinder traktowany jest zaś po macoszemu.
- Wspomniane Microsoft To-Do spodobało mi się, ale zdyskwalifikował je na starcie brak aplikacji dla macOS. Szkoda, bo gigant zapowiedział ją prawie półtora roku temu i słowa nie dotrzymał.
- Todoist i AnyDo - z obu korzystałem przez jakiś czas. Robią robotę, ale nie potrafiłem dotąd zostać z nimi na stałe. Nie zraża mnie model subskrypcyjny. Płacę za wiele usług. Problem w tym, że w obu przypadkach z jednej strony nie podoba mi się wygląd, jak i interfejs. Z braku laku zdecydowałbym się pewnie na którąś z tych aplikacji, bo były najbliższe ideału. Na szczęście nie musiałem.
- Remember the milk, Do!, Swipes, 2Do, Omnifocus... - lista rozwiązań, które rozważałem jest naprawdę spora, a i tak nie wymieniłem wszystkich. Żadna mnie nie zachwyciła.
Pojawia się Things 3, całe na biało.
Things 3 to aplikacja, bez której mój szef "nie wiedziałby, co ma w danym dniu zrobić". Gdy przesiadałem się na macOS Przemek Pająk rekomendował ją jako absolutne must have. Choć wygląd aplikacji i jej interfejs pociągały mnie od pierwszego wejrzenia, nie zdecydowałem się wydać sporych pieniędzy na zaspokojenie potrzeby świętego spokoju i estetycznej w jednym. Wersja Things 3 na macOS kosztuje bowiem 239 zł, na iPhone'a 47,99 zł, a na iPada 94,99 zł. 381 zł za aplikację do przypominania? Na pierwszy rzut ucha brzmi szaleńczo, gdy weźmiemy pod uwagę do czego służy oprogramowanie i jak wiele na rynku darmowych rozwiązań tego typu.
Gdy wspomniane Przypomnienia Apple'a ostatecznie odpadły, postanowiłem przyjrzeć się Things 3 i kupiłem wersję dla iPhone'a. Działo się to tuż przed urlopem, mogłem zatem spróbować funkcji projekty, pozwalającej na tworzenie rozbudowanych list zadań. Przetestowałem ją i się zachwyciłem, mogłem bowiem rozplanować wszystkie elementy, stworzyć podlisty i ostatecznie zapiąć wszystko na ostatni guzik. Listy w tym projekcie liczyły 40 pozycji i kilkanaście powiadomień,
Nie pozostało mi nic innego, jak skoczyć na głęboką wodę i przenieść zadania z Przypomnień do Things. Było ich sporo, bo potrafię planować na rok do przodu.
Interfejs Things jest nie tylko piękny, ale i bardzo przejrzysty. W zakładce Today widzę wszystkie swoje zadania na dziś. W Upcoming mogę podejrzeć rzeczy, którymi będę musiał się zająć w najbliższym czasie. W Anytime przechowuję notatki bez przypisanej daty czy przypomnienia. Tworzę też własne obszary, czyli katalogi dla różnych rodzajów zadań. W nich dodaję osobne listy.
Duże projekty mogę dzielić na mniejsze części dzięki funkcji Headings. Zachwycająco intuicyjnie działa przycisk dodawania zadań. Za pomocą gestu wybieram właściwą listę w projekcie. Wyszukiwanie treści działa na modłę Spotlight z iOS. Wystarczy przesunąć ekran w dół, by rozpocząć przeszukiwanie zasobów. Ta łatwość jest błogosławieństwem, gdy mamy do czynienia z setkami zadań. Oczywiście Things 3 można zintegrować z kalendarzem, Siri, Przypomnieniami Apple'a. Da się również zaimportować zadania z Wunderlista czy Todoista.
macOS nauczył mnie odkładania telefonu, gdy pracuję na komputerze. Często iPhone leży w drugim pokoju. Nie muszę go mieć pod ręką, bo na Macu odbieram połączenia, wysyłam SMS-y i robię wiele innych rzeczy. Dlatego zdecydowałem się wydać sporo pieniędzy na wersję desktopową Things. Synchronizacja zadań między laptopem i telefonem to kwestia ułamka sekundy, sprawdziłem.
W podjęciu decyzji o wydaniu sporych, jakby nie było, pieniędzy na zestaw aplikacji pomogła mi prosta kalkulacja. Gdybym nie wybrał produktu stworzonego przez Cultured Code, metodą eliminacji, zdecydowałbym się na Todoist lub AnyDo. Obie działają w modelu subskrypcyjnym i po 2 latach koszt ich użytkowania przekroczy sumę wydaną na Things.
W świecie aplikacji niczego nie można być pewnym.
Oczywiście powyższa kalkulacja zawiera kilka znaków zapytania. Po pierwsze, za 2 lata lub wcześniej może pojawić się Things 4, za które trzeba będzie znowu zapłacić. Cóż, taki mamy klimat i podobnie było chociażby z Reederem. Równie dobrze wydawca aplikacji może porzucić jej rozwój, a nawet przestać istnieć. Wszak to niewielki startup z południowych Niemiec, zatrudniający kilka osób.
To widzenie w czarnych barwach ma też swoje podstawy w rzeczywistości. Kilka przykładów ze Scrivenerem na czele wymienił Łukasz Kotkowski. Sam, oprócz prawie martwego Wunderlista, mogę przywołać aplikację Newton Mail, która była swego czasu moim ulubionym klientem pocztowym i niestety znika z App Store'a. Rynek aplikacji potrzebuje produktów-ikon, takich jak Microsoft Office, oprogramowanie Adobe czy Google Chrome, o których z dużą dozą pewności możemy powiedzieć, że nie znikną z dnia na dzień. Patrząc, jak działa i jak wygląda Things chciałbym, by stał się taką ikoną.