Pół miliarda złotych w błoto. Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego to fatalny pomysł Ministerstwa Zdrowia
W służbie zdrowia jest za mało pieniędzy? Bzdura! Resort chce, żeby Narodowy Fundusz Zdrowia wydał ponad pól miliarda złotych na nowy plastik. To Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego, która ma się jak pięść do nosa w dobie cyfryzacji, a przede wszystkim rządowego projektu mDokumenty.
Tak, wiem. My w województwie śląskim mamy przy okazji wizyt u lekarzy bardzo ułatwione życie od całej reszty kraju. I to już prawie od 17 lat. Bo właśnie w 2001 r., staraniami Andrzeja Sośnierza, ówczesnego szefa Śląskiej Kasy Chorych (dzisiejszego odpowiednika śląskiego oddziału NFZ), w regionie z powodzeniem (i to do dzisiaj) zaczęła funkcjonować Śląska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego.
Przydatna karta, ale nie w całym kraju.
Nie było już potrzeby pokazywania w rejestracji przychodni jakiegokolwiek innego dokumentu tożsamości. Wystarczyło dać swoją kartę. Ta trafiała do czytnika, w ten sposób wyświetlał się profil pacjenta i jednym kliknięciem można było wydrukować chociażby druczki na recepty. I tak jest do dzisiaj.
Przyzwyczailiśmy się do tego i dla nas – mieszkańców województwa śląskiego – ten konkretny plastik stał się oczywistym i bardzo pomocnym narzędziem. Trudno inaczej oceniać fakt nie przełożenia tego rozwiązania na cały kraj już na początku XXI wieku jak tylko i wyłącznie efekt politycznego przeciągania liny.
Lepiej późno niż wcale? Nie zawsze.
Jeżeli nawet jeszcze kilka lat temu jak najbardziej trafne były argumenty, by jednak wysupłać z budżetu pieniądze i sprawdzone, chwalony przez pacjentów mechanizm wprowadzić w całym kraju, to dzisiaj tracą one powoli swoją „datę ważności”. Niby dlaczego? Bo przecież ten sam resort zdrowia propaguje (i słusznie!) cyfrowe rozwiązania, jak chociażby e-recepta, czy w szerszym kontekście – Internetowe Konta Pacjenta.
Ale jest jeszcze jeden, chyba nawet istotniejszy argument. Otóż nie kto inny, jak właśnie rząd propaguje projekt związany z mDokumentami, dzięki któremu będziemy mogli korzystać ze smartfonu w celu okazania dowodu osobistego, prawa jazdy, ubezpieczenia OC, czy karty miejskiej. Czyli między innymi potwierdzać tożsamość użytkownika.
Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego to dubel. Bardzo kosztowny.
Teraz, trochę nagle jednak, wraca temat Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego dla każdego pacjenta w kraju. Czyli z jednej strony decyzyjni idą w kierunku uproszczenia i cyfryzacji, a z drugiej nie widzą problemu w tym, żeby proponować kolejny plastik. Ale nie to jest największym znakiem zapytania tej ostatniej, rządowej inicjatywy.
Ogromny pytajnik pojawia się bardzo szybko, jak dowiemy się o zakładanej funkcjonalności Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego. Ma ona służyć do potwierdzenia wizyty u danego świadczeniodawcy i wykonania konkretnego świadczenia opieki zdrowotnej. I jeszcze jedna sprawa: ta karta potwierdzi też tożsamość pacjenta. Czyli posiada te rozwiązania, co wcześniej propagowane – przez ten sam rząd – mechanizmy (mDokumenty, IKP). Co gorsza resort już teraz przyznaje, że Karta byłaby rozwiązaniem przejściowym, do czasu uruchomienia e-dowodu.
A podobno z pustego i Salomon nie naleje.
Odkąd pamiętam, każda ekipa rządząca powtarza jak mantrę, że w systemie służby zdrowia jest za mało pieniędzy. I stąd te wszystkie kłopoty ciągnące się latami, jak kolejka do lekarza. Brakiem pieniędzy służba zdrowia zasłania się od zawsze. Czy chodzi o refundacje do lekarstw, czy koszt godziny pracy rezydentów.
I do tego zdrowotnego „skąpstwa” zdążyliśmy się chyba wszyscy przyzwyczaić. Nie ma pieniędzy – taki widocznie mamy klimat, ot co. Ale przy okazji tego typu inicjatyw, związanych z Kartą Ubezpieczenia Zdrowotnego, cała układanka rozsypuje się w drobny mak.
No bo jak to tak? Wszyscy odkąd pamiętamy zaciskamy finansowego pasa mając styczność ze służbą zdrowia, a tutaj decydenci wydatków chcą rozwiązania nie dość, że już nie do końca pasującego do coraz bardziej cyfrowej rzeczywistości, to co gorsza dublującego mechanizmy z innych inicjatyw, które są już w fazie przygotowawczej.
Wszystko ma kosztować przeszło 584 mln zł. Może warto wziąć na celownik postępowanie NFZ wyłaniające wykonawcę? Tak z ciekawości: komu przyjdzie w udziale wydawać spore pieniądze publiczne na chwilowe i trącące trochę myszką rozwiązania?