mDokumenty mają już podstawę prawną. Era druków elektronicznych coraz bliżej
Rząd przyjął ustawy dotyczące identyfikacji elektronicznej w cyfrowych usługach administracji publicznej oraz krajowego systemu cyberbezpieczeństwa. W pierwszym przypadku regulacja pozwoli na faktyczne używanie smartfonu w celu okazania dowodu osobistego, prawa jazdy, ubezpieczenia OC, czy karty miejskiej. mDokumenty w naszym kraju to już tylko kwestia czasu.
Zaczęło się od zapowiedzi. Ciut politycznej i też z z tego względu nie do końca branej na poważnie. Ale potem poznaliśmy aplikację mObywatel i następne rozwiązania, takiej jak mTożsamość, które korzysta z Rejestru Danych Osobowych celem pozyskania informacji takich jak: imię, nazwisko, data urodzenia, numer PESEL (czyli danych z rejestru PESEL), oraz zdjęcia, terminu ważności i numeru dowodu osobistego.
Chwilę później zobaczyliśmy mWindykatora, czyli ułatwienie w kontaktach z biznesem. Takie rozwiązanie pozwala szybko i bezpiecznie sprawdzić, czy informacje prezentowane na wyświetlaczu telefonu – w postaci mDokumentu - są poprawnie pobrane z rejestrów państwowych. Co istotne: zgodnie z obietnicą resortu cyfryzacji owe dane nie będą gromadzone ani przekazywane. Po weryfikacji mają być usuwane.
Bez przepisów prawa ani rusz.
Od początku idea była oczywista: stworzyć warunki do faktycznych możliwości zastępowania fizycznych dokumentów ich elektronicznymi odpowiednikami, co powinno wielu użytkownikom, ale także instytucjom i urzędom ułatwić życie. Potrzebna była rzecz nieodzowna, bez której nawet najbardziej trafione w punkt zapowiedzi były tylko słowami.
Mowa oczywiście o prawnym szkielecie dla nowych rozwiązań. I właśnie Ministerstwo Cyfryzacji ogłosiło, że rząd przyjął stosowne regulacje, które torują drogę dla smartfonów. Te teraz rzeczywiście mają szansę stać się naszą elektroniczną teczką dokumentów
Jak to działa?
Jak z tych udogodnień można skorzystać? Pierwszy krok, przed którym nie uciekniemy to założenie Profilu Zaufanego. Potem na swoim smartfonie instalujemy aplikację mObywatel. Po ustawieniu hasła wystarczy zalogować się wcześniej ustanowionym profilem zaufanym i gotowe.
Ale to chyba teraz dodatkowo trzeba pilnować smartfona jak oczka w głowie, skoro może mieć wszystkie dane o użytkowniku? Okazuje się, że informacje mają być bezpieczne nawet jak właściciel zgubi swój telefon. Można wtedy skorzystać z aplikacji mObywatel na innym telefonie i stamtąd anulować wcześniejsze certyfikaty. Dla pewności jest też w takich przypadkach specjalny numer telefonu w Ministerstwie Cyfryzacji
Nie tylko mDokumenty.
Oprócz regulacji prawnych, dotyczących elektronicznych dokumentów tożsamości w smartfonie, gabinet Mateusza Morawieckiego przyjął też ustawę węzłową, która umożliwia ustanowienie jednego loginu, który docelowo pozwoli na korzystanie ze wszystkich cyfrowych usług administracji rządowej za jednym razem. Bez konieczności wypełniania kolejnych formularzy..
Ma też zadbać o bezpieczeństwo wymiany informacji między poszczególnymi instytucjami i osobami fizycznymi. Co z kolei – w oczach rządzących –ma rozpropagować wśród Polaków korzystanie z tego typu usług elektronicznych.
Cyberbezpieczeństwo centralnie sterowane.
Rząd przyjął również przepisy dotyczący bezpieczeństwa w sieci. Wedle nowych przepisów ma o nie zadbać krajowy system cyberbezpieczeństwa. Oprócz sprawowania pieczy nad zapisami ustawy ów centralny twór będzie odpowiadał za podstawy Strategii Cyberbezpieczeństwa Rzeczypospolitej Polskiej.
Za nasze szeroko rozumiane bezpieczeństwo w sieci mają odpowiadać Zespoły Reagowania na Incydenty Bezpieczeństwa komputerowego, która mają dodatkowo być włączone do sfery zarządzania państwem. Pozostając w kontakcie z Rządowym Centrum Bezpieczeństwa
To nie była polityczna zapowiedź.
Kiedy pod koniec listopada 2016 roku Ministerstwo Cyfryzacji przedstawiało wizję mDokumentów jako rewolucji w relacjach obywatela z administracją publiczną i w ogóle w codziennym życiu, wielu odebrało to jako polityczną propagandę, znowu nadmiernie ubarwioną, pod pozornie ciekawą otoczką nic specjalnego nie ukrywającą.
No i wtedy to było „dziecko” minister Anny Streżyńskiej, fachowca, który wyjątkowo do politycznej układanki jakoś nie pasował. I to niezależnie od jej ideologicznego zabarwienia. Była szefowa resortu cyfryzacji chciała pracować, a nie mówić, że pracuje. Drobna, ale zasadnicza różnica.
Teraz, chociaż partyjno-rządowe zawirowania politycznie „utopiły” minister, widać jednak, że szanse na to, żebyśmy w Polsce przeszli kolejną ewolucję elektroniczną, są naprawdę spore. Cieszy przede wszystkim, że widać konsekwencję w realizacji podjętych wcześniej celów. Daje to nadzieję, że przynajmniej niekiedy jest możliwe zwycięstwo racjonalizmu. Nawet nad polityką.