Nie tylko Tiger, czyli 5 największych w Polsce wpadek w mediach społecznościowych
Tiger wrócił. To dobra okazja, żeby przypomnieć największe wpadki i kryzysy w mediach społecznościowych, jakie zaliczyły firmy działające w Polsce. Oto moje TOP 5.
Tiger i rozpierdlol
Marka Tiger w sierpniu 2017 r. zaliczyła wpadkę na Intagramie. Agencja pracująca na zlecenie firmy Maspex - właściciela Tigera - przygotowała serię grafik, które były publikowane w mediach społecznościowych.
Internauci zauważyli, że Tiger przekracza na Instagramie granice dobrego smaku, żartując sobie z tragedii smoleńskiej oraz wyrażając się bez szacunku o Powstaniu Warszawskim. W sieci zawrzało i aferą zainteresowały się media. Maspex bardzo szybko zaczął działać - odsunął agencję odpowiedzialną za kryzys oraz w ramach zadośćuczynienia przelał 500 tys. zł na Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej.
Marka Tiger zniknęła też na kilka miesięcy z mediów społecznościowych. Postanowiono przeczekać burzę, aby teraz wrócić.
Afera i potężny kryzys w social mediach nie wpłynęły negatywnie na sprzedaż napoju Tiger. Mimo bulwersujących działań promocyjnych i zapowiadanego przez wiele osób bojkotu Tigera, sprzedaż napoju energetycznego wzrosła.
Avon i rak
W czerwcu 2017 r. z kryzysem wizerunkowym zmierzyć musiał się Avon. Producent kosmetyków znalazł się pod ostrzałem po tym, jak jedna z byłych pracownic opisała szczegóły zwolnienia jej z pracy.
Kobieta zachorowała na raka i postanowiła o tym poinformować swojego pracodawcę. Dwa dni później dostała wypowiedzenie. Internauci uznali działanie Avonu za naganne i nie zostawili na marce suchej nitki.
Media błyskawicznie nagłośniły sprawę. Avon odpowiedział, ale upierał się przy stanowisku, że nie zwolnił pracownika ze względu na chorobę.
Zdziwienie budzi fakt, że z jednej strony firma zaprzecza, jakoby zwolnienie nastąpiło z uwagi na chorobę byłej pracowniczki (zwłaszcza, że „oficjalny” powód zwolnienia pani Patrycja sama zawarła w swoim poście), z drugiej zaś nie próbuje w sposób bardziej stanowczy walczyć z tym – gdyby tak faktycznie było – zniesławiającym firmę oświadczeniem.
Dziwi to bym bardziej, że dyskryminacja z uwagi na chorobę stanowi poważne naruszenie obowiązków pracodawcy. Dyskryminacja z jakichkolwiek względów jest, zgodnie z art. 113 kodeksu pracy niedopuszczalna - pisał Bezprawnik.
Finalnie Avon zaproponował pani Patrycji pracę na stanowisku Pełnomocnika ds. Pomocy Pracownikom Przewlekle Chorym, o czym poinformowano internautów.
Willa Karpatia i krytyka
Kryzys wizerunkowy pensjonatu Willa Karpatia rozpoczął się w styczniu 2018 r. na Facebooku. Punktem zapalnym była negatywna opinia napisana przez jednego z gości, a właściwie reakcja Willi Karpatia na tę opinię.
Autorkę niepochlebnego komentarza, tak samo, jak jej rodzinę, opisano jako alkoholików, którzy zdewastowali obiekt. Targowali się o cenę pokoju jak ostatnie żebraki, a na dodatek umieszczono zdjęcie, które miało przedstawiać kobietę podczas zabawy sylwestrowej. Gdy do wymiany komentarzy włączył się syn kobiety, pracownik pensjonatu, stosując metody, które można porównać do stalkingu, zaczął go krytykować. Mężczyźnie wypomniano, że jest nieślubnym synem. Pisano też, że (japoński) pracodawca mężczyzny został zawiadomiony o tak chamskim zachowaniu, jakim jest „pisanie recenzji na temat obiektu, w którym nigdy nie był”. Wszystko okraszano zdjęciami z profili komentujących - tak o sprawie pisał Bezprawnik.
Później było jeszcze ciekawiej. Do akcji wkroczyła społeczność serwisu Wykop, która stanęła po stronie niezadowolonych gości. Zaczęło się masowe wystawianie negatywnych opinii, a sprawą zainteresowały się media.
Afery nie dało się już zamieść pod dywan, więc Willa Karpatia - za namową zewnętrznego doradcy - postanowiła opublikować przeprosiny. Wyciekło jednak nagranie, które udowodniło, że były one nieszczere i że osoby związane z Willą Karpatia wcale nie poczuwają się do winy.
Po aferze pewien internauta postanowił na własnej skórze sprawdzić obsługę w tym pensjonacie. Tym razem pracownicy Willi Karpatia znowu dopisali. Jego wizyta zakończyła się wezwaniem policji.
Staropolanka i Red is bad
2 maja 2017 r., w Dniu Flagi, producent wody Staropolanka pochwalił się limitowaną wersją butelek, które powstały we współpracy z marką Red is bad - producentem odzieży patriotycznej.
Kooperacja ta ściągnęła nad Staropolankę czarne chmury, ponieważ wielu internautów uznało ją za deklarację polityczną i pewną formę manifestu. Klientom nie spodobał się fakt, że producent wody współpracuje z marką, za którą stoją skrajne poglądy.
Wiele osób wyjaśniało, że kupując wodę, chcą po prostu kupić dobrą wodę, a nie być wrzucani do jednego worka z bluzami z napisem „śmierć wrogom ojczyzny”.
Staropolanka tłumaczyła swoje posunięcie decyzją biznesową:
Staropolanka od wielu lat współpracuje z wieloma firmami oraz podmiotami, dla których produkuje limitowane serie wód mineralnych wspólnie z brandem kontrahenta, można je spotkać w hotelach, restauracjach czy supermarketach.
Współpraca z firmą Red is Bad, ma podobny charakter. Naszym zamiarem nie było budowanie ideologii, o której piszą Państwo w komentarzach. Jest to współpraca czysto biznesowa, mająca na celu zaoferowanie klientom dobrej jakości wody. Jest nam bardzo przykro, że wielu z Was doszukuje się „drugiego dna", nie dyskwalifikujemy nikogo ze względu na poglądy czy sympatie. Zajmujemy się produkowaniem wody. Dobrej wody.
Kryzys nie został w żaden szczególny sposób zakończony. Z czasem burza ucichła.
Żytnia Extra i finał w prokuraturze
W sierpniu 2015 r. na facebookowym profilu wódki Żytnia Extra zamieszczono grafikę prezentującą kilku mężczyzn niosących innego mężczyznę. Podpis głosił: „KacVegas? Scenariusz pisany przez Żytnią.”.
Agencja odpowiedzialna za prowadzenie profilu Żytniej bezprawnie wykorzystała zdjęcie zrobione przez Krzysztofa Raczkowiaka. Jakby tego było mało, fotografia przedstawiała zajścia z 31 sierpnia 1982 r., kiedy to komunistyczna władza dokonała w Lubinie zbrodni - w wyniku działań milicji i ZOMO kilkadziesiąt osób zostało rannych, a trzech Polaków zastrzelono.
Druga wpadka to fakt, iż wykorzystano zdjęcie przedstawiające śmiertelnie postrzelonego człowieka, do kreacji, która w zamyśle przedstawiać miała upitego do nieprzytomności imprezowicza, niesionego przez kompanów zabawy.
Wstyd. Ogromny wstyd i niewybaczalnie lekkomyślne podejście do prowadzenia komunikacji z klientami na Facebooku. Oczywiście Żytnia teraz przeprasza za kradzież fotki i za fakt jej nietrafionego doboru - tak wtedy pisałem o tej sprawie.
Brak znajomości wydarzeń historycznych oraz fakt kradzieży zdjęcia zbulwersował internautów. Krytyka była potężna, sprawą zainteresowały się media.
Do naszej redakcji komentarz przesłał wtedy Krzysztof Raczkowiak:
W związku z oburzającymi i niegodnymi rzetelnej firmy działaniami reklamowymi zaprezentowanymi przez Polmos Bielsko-Biała S.A. na oficjalnej stronie na Facebooku oświadczam, że nigdy nie udzieliłem tej spółce licencji na wykorzystanie mojej fotografii. Nigdy też nie zgodziłem się na jej użycie w jakiejkolwiek kampanii reklamowej, a tym bardziej w reklamie wysokoprocentowego napoju alkoholowego. Bezprawne wykorzystanie mojego zdjęcia przez Polmos Bielsko-Biała S.A. jest dla mnie krzywdzące i stanowi naruszenie moich praw autorskich do utworu. Podjąłem już w związku z tym odpowiednie kroki prawne.
Ponadto – co jest chyba dla mnie jeszcze ważniejsze – głęboko poruszył mnie kontekst, w jakim zostało użyte zdjęcie, gdyż godzi to bezpośrednio w dobra osobiste rodziny pana Michała Adamowicza, jednej z ofiar Zbrodni Lubińskiej w 1982 r.
Sprawą zajęła się prokuratura, która postawiła Marcie S. - pracowniczce agencji obsługującej Facebooka Żytniej - zarzut pomówienia, twierdząc, że osoby przedstawione na zdjęciu w akcie co najmniej tragicznym, przedstawiła jako alkoholików i uczestników wesołej balangi. Ostatecznie prokuratura złożyła wniosek o warunkowe umorzenie postępowania, ponieważ udało się zawrzeć pozasądową ugodę (15 tys. zł) z jednym z mężczyzn obecnych na zdjęciu, który również poczuł się dotknięty przedstawionym memem - informuje Bezprawnik.