Karma wraca, czyli kolejny bastion piratów upada
Karma wraca, a im większe przewiny do odkupienia, tym dotkliwiej można odczuć jej działanie. Przekonał się o tym boleśnie serwis hostingowy Rapidshare, gdy próbując odpokutować lata ślepego przyzwolenia na łamanie praw autorskich, podjął walkę z nielegalną dystrybucją treści na swoich serwerach. Odnoszę jednak wrażenie, że nikt nie będzie po nich płakał. Nawet piraci.
Piractwo niczym egipska plaga
Zamknięcie Rapidshare, to kolejny dowód na to, że piraci komputerowi są jak szarańcza. Trzymają się pola bogatego w zasoby, a gdy już wyeksploatują je do cna bądź zostaną potraktowani środkiem chemicznym (na przykład - pozwem sądowym na właścicieli okupowanego serwisu), zrywają się do lotu i obsiadają kolejne usługi, mając w głębokim poważaniu w jakim stanie zostawili poprzedniego żywiciela.
Jeśli chodzi o zamknięcie Rapidshare, to musiało się tak skończyć. Podziwiam uprzejmość właściciela serwisu, który w komunikacie wiszącym na stronie dziękuje swoim lojalnym użytkownikom - zapewne tym samym, którzy w ramach lojalności opuścili serwis, gdy ten zaczął pobierać opłaty.
Wieloletnie i rozliczne batalie sądowe o łamanie praw autorskich zostawiły Rapidshare z niczym. Redukcja etatów dotknęła 23 z 24 pracowników serwisu, a brak napływu nowych konsumentów poskutkował podwyżką cen o 150% w marcu ubiegłego roku.
W naturalnej konsekwencji nawet najbardziej zagorzali zwolennicy Rapidshare musieli się z serwisem rozstać. Ci, którzy byli skłonni płacić za przechowywanie swoich plików, przenieśli się do konkurencji od Google, Microsoftu czy Dropboxa. Nic się jednak nie stało. Na zamknięciu jednego serwisu skorzysta pięć kolejnych.
Identyczną sytuację obserwowaliśmy po zamknięciu Megaupload. Internetowy lament, jaki przetoczył się przez sieć, potrwał może jakiś tydzień, a potem wszystko wróciło do normy. Nawet właściciel serwisu, Kim Dotcom, nie rozpaczał długo po upadku swojego dzieła i stworzył nowe - serwis Mega, który do dziś funkcjonuje i ma się dobrze, grając na nosie organom ścigania, i oferując bezpieczną przystań łamiącym prawo. Do 50 GB darmową, powyżej - za niewielką opłatą.
Piractwo niczym mitologiczny stwór
W wielu miejscach walka z piractwem przyrównywana jest do walki z Hydrą, wielogłowym potworem z mitologii Greckiej, któremu po odcięciu głowy natychmiast wyrastała kolejna. Na pewnej płaszczyźnie ta analogia jest jednak... zwyczajnie śmieszna.
Porównania tego typu łechcą ego domorosłych bojowników o "wyzwolenie z ucisku wielkich korporacji" i niszczenie tego czy owego przemysłu. Taki bojownik będzie rozgłaszał wszem i wobec, że tylko głupek będzie płacił za legalny dostęp do kultury. Po co płacić, skoro można pobrać?
Po czym grzecznie wykłada 30 zł na transfer z Chomikuj.pl. I gdzie tu logika?
Wielu z nas próbuje doszukiwać się jej w stymulacji rynku.
Dla mnie argument o tym, że piractwo stymuluje rynek, już dawno stracił rację bytu. O jakiej stymulacji mówimy, skoro zdecydowana większość sensownych usług tego typu stała się płatna? Wspomniane Mega, wszelkie Kinomaniaki i inne serwisy stanowiące protezę VOD w Polsce, czy w końcu rodzimy gigant - Chomikuj - wszystkie wymagają opłat, aby w pełni korzystać z usług.
W jaki sposób ma to niby stymulować rynek? Na tym procederze wszyscy tracą. Z wyjątkiem reklamodawców, których banerki powiewają na owych serwisach, oraz samych właścicieli serwisów, napychających swoje kieszenie pieniędzmi naiwnych internautów.
Piractwo może i jest dobrym batogiem do popędzania rynku, ale tylko z początku. Na dłuższą metę jest destrukcyjne i niczemu dobremu nie służy. O wiele lepszym stymulantem jest zdrowa konkurencja, lecz patrząc na nasze rodzime poletko, zamiast wyścigu szczurów obserwujemy raczej maraton żółwi.
Jest to szczególnie widoczne w przypadku branży filmowej, gdzie wciąż brak sensownej alternatywy dla serwisów jak CDA.pl czy Zalukaj. Mamy tu jednak do czynienia z błędnym kołem. Z jednej strony jest ogromna rzesza klientów, którzy chętnie by zapłacili za oglądanie legalnych treści (skoro i wykładają pieniądze za treści nielegalne), ale z drugiej, tak zwyczajnie... nie mają komu ich dać.
Mówimy tu o ludziach, którzy piracą z "konieczności", a nie na złość przemysłowi i twórcom. Takie piractwo zdarza się nawet tym, którzy na co dzień chętnie płacą za dobra kultury. No wiecie, kto nigdy nie obejrzał serialu w nielegalnym serwisie niech pierwszy rzuci kamień... etc. Lecz co zrobić z jeszcze większą rzeszą ludzi, którzy za dostęp do kultury cyfrowej nie tylko nie chcą płacić, lecz wręcz uważa, że należy im się ona za darmo? Edukować.
Piractwo niczym stolica absurdu
W Polsce panuje bardzo błędne przekonanie, że każda treść pobrana z Internetu jest legalna, o ile została pobrana na użytek własny. A to oczywiście - nieprawda.
Treści na użytek własny mogą być pobierane tylko wtedy, kiedy zostały udostępnione przez twórcę, bądź za jego zgodą. Wybaczcie, ale 90% zasobów Chomika nie kwalifikuje się do tej kategorii.
Jeśli ktoś nie rozumie różnicy, to pozwólcie, że użyję prostego porównania - pobranie treści udostępnionej przez użytkownika, to jak pożyczyć samochód od znajomego, obiecując mu, że tylko my będziemy nim jeździć. Pobranie nielegalnie udostępnionego pliku na użytek własny, to odpowiednik kupna auta od pasera. Myślicie, że jeśli tylko wy będziecie nim jeździć, to jakkolwiek zmienia to fakt, że jest kradziony?
Kolejny, uwielbiany przez piratów argument to "dlaczego niby mam płacić za coś, co jest już zrobione?". Argument tak absurdalny, że zęby zgrzytają na samą myśl, a jednak przewija się on na niezliczonej ilości forów. Zwłaszcza w przypadku filmów i muzyki, lecz także gier - no tak, w sumie po co płacić, skoro produkt jest już ukończony? To teraz wyobraźcie sobie, że po dziesięciu latach pracy wasz pracodawca nagle przestaje wam dawać wynagrodzenie. No ale o co chodzi, przecież robicie to samo od 10 lat, dlaczego niby ma za to płacić?
Piractwo niczym niekończąca się opowieść
Przykłady można mnożyć i mnożyć. Sednem problemu jest społeczne przyzwolenie na kradzież.
Jak słusznie napisał Dawid w artykule o powrocie The Pirate Bay - "Wystarczy tylko nie zabierać staruszkom torebek na ulicy, a udostępniać w sieci efekty cudzej pracy."
Zatoka Piratów, która nieustannie odradza się jak fenix z popiołów jest symbolem współczesnej bezczelności, której internauci bronią jak suwerenności państwa. Ilekroć nadepnąć na tę suwerenność, podnosi się rwetes, a piraci jednoczą się w celu walki z legalnym dostępem do dóbr współczesnej kultury.
Nie zmieni się to prędko, ale zamknięcie serwisów takich jak Rapidshare czy Megaupload to dobry krok ku ograniczeniu tego legionu kulturowej anarchii. Osobiście zastanawiam się, jaka byłaby reakcja polskiego Internetu, gdyby nagle podobna rzecz dotknęła wspominanego już Chomikuj.pl.
Znając nasz naród i jego zawziętość, skończyłoby się wyjściem rozwścieczonych internautów na ulice z pochodniami.
A wszystko to w imię obrony prawa... do łamania prawa.
*Część grafik pochodzi z serwisu Shutterstock