Afera wokół "Chłopek" ujawniła zagmatwane relacje pisarek i pisarzy z osobami wydającymi ich książki. W mediach społecznościowych toczone są większe i mniejsze bitwy autorów z wydawcami (zazwyczaj małymi, ci duzi milczą jak zaklęci). Z facebookowych komentarzy na temat osobistych doświadczeń wyłania się obraz rynku, którym rządzą wyzysk i głodowe stawki. Tymczasem w rozmowach, które przeprowadziłem do tego artykułu, bez algorytmu skierowanego na rozniecanie kłótni, trudno o jednoznaczne stanowisko.
Słyszę: "Moje wydawnictwa są świetne i żadne z nich mnie nie skrzywdziło, wręcz przeciwnie"; "Z moimi wydawcami i redaktorami miałem zawsze przyjacielskie stosunki, bardzo dużo rozmawialiśmy o książkach, kiedy powstawały"; "Wiem, że też nie jest im łatwo, że oni też muszą wiązać koniec z końcem".
– Początek był obfity! Poczułem się bardzo doceniony, bo w Wydawnictwie Czarne uznali, że "Izbica, Izbica" jest na tyle dobra, że warto zaproponować mi kolejny temat. A poza tym, a może przede wszystkim, dla mnie bardzo ważna była współpraca redaktorska, najpierw z Tomaszem Zającem, a później z Magdaleną Budzińską. Pracując z nimi nad tekstami, w inny sposób mogłem spojrzeć na moje pisanie, a przez to wiele się nauczyłem – opowiada reportażysta, Rafał Hetman.
Dorota Kotas wspomina swoją pierwszą wydawczynię, Izabelę Sojkę z Niebieskiej Studni, która w trakcie pandemii wysyłała jej przetwory.
– Odczytywałam ten gest jednoznacznie jako wyraz sympatii i dbania o mnie, ponieważ było to coś, do czego nie zobowiązywały nas żadne postanowienia z oficjalnej umowy, gest czystej troski – mówi.