Techkról Twittera. Elon Musk wprowadzi absolutyzm wolności słowa

Im bardziej Elon Musk twierdzi, że kupił Twittera, by przywrócić wolność słowa, tym bardziej powinniśmy być świadomi, że ta wolność ma służyć głównie jemu samemu. A w tej inwestycji kluczowa nie jest wolność, lecz władza.

Elon Musk właścicielem Twittera. O co chodzi miliarderowi?

Twitter, jakby nie było nie najpopularniejszy serwis społecznościowy, został kupiony przez miliardera, który produkuje nie najpopularniejsze samochody. Można by tak ironicznie podsumować to, że Elon Musk dosyć niespodziewanie jest o krok o zostania za 44 mld dol. właścicielem Twittera. Medium, owszem, globalnego, ale ze swoimi skromnymi 220 mln użytkowników daleko za Facebookiem, Instagramem czy nawet TikTokiem.

Niegdyś Musk sam siebie zatytułował “Techkrólem Tesli” (“Technoking”) i wiele wskazuje, że taką właśnie rolę chciałby odgrywać i w Twitterze. Nie tyle zwykłego prezesa, ile właśnie "nadmoderatora", który ma wizję i zgodnie z nią uzdrowi nie tylko to medium społecznościowe, ale w ogóle debatę publiczną, wreszcie przywracając prawdziwą wolność słowa.

"Mam nadzieję, że nawet moi najgorsi krytycy pozostaną na Twitterze, ponieważ właśnie to oznacza wolność słowa" – napisał oczywiście na Twitterze Musk, ogłaszając, że mimo prób powstrzymania go przez zarząd i podbicia ceny akcji tej firmy, jednak udało mu się ją kupić. I że będzie mógł wdrożyć zmiany, które obiecywał. 

Nie bądźmy jednak naiwni: Musk to biznesmen i nie robi niczego, co nie przyniosłoby mu konkretnych zysków. A tu kupił więcej niż serwis społecznościowy, który od lat zarabia wcale lub mało. Kupił, jak pisze Kevin T. Dugan w New York Magazine, "jeden z najbardziej krytycznych rurociągów informacji w społeczeństwie".

Kosmiczny wizjoner

To już nie jest młody startuper, który zbił pierwszy majątek, sprzedając za 300 mln dol. pierwszą poważniejszą firmę Zip2. To już nawet nie jest po prostu inwestor, który wyłożył pieniądze na PayPal stworzony przez Petera Thiela i Maksa Levchina. Choć może właśnie wtedy po raz pierwszy tak wyraźnie objawiło się wizjonerstwo Muska. To on przekonał twórców tej usługi do płatności internetowych, a, co za tym idzie, by był to system otwarty na wszelkie urządzenia.

Wizjonerstwo Muska wyraźnie widać w jego kolejnych biznesach, choć często zahaczają wręcz o katatymię. Bo jedno to inwestować w przemysł kosmiczny, a drugie upierać się, że głównym celem SpaceX jest lot na Marsa i budowa tam kolonii, która rozwinie się w pozaziemską cywilizację. Choć oczywiście i w tym szaleństwie jest metoda, bo dzięki dwóm dekadom badań SpaceX stworzył sieć Starlinków i jest dziś operatorem ponad 2100 satelitów w 29 krajach.

Podobnie jest z drugim wielkim biznesem Muska, czyli Teslą produkującą auta elektryczne. Firma działająca od 19 lat przez pierwszych 15 przynosiła wyłącznie straty. Ale od 2019 r. w końcu jednak zaczęła wyraźnie zarabiać i ma szanse zarabiać jeszcze więcej, biorąc pod uwagę, jak silne są ruchy ograniczenia zużycia benzyny. 

Elon Musk, il. thongyhod/Shutterstock

Musk niewątpliwie jest wizjonerem i biznesmenem wyrastającym ponad przeciętność i tak nieprzeciętnych przecież prezesów z Doliny Krzemowej. Nie tylko ma kosmiczne ambicje, ale i kosmiczne tempo pomnażania majątku. Od 2013 roku zrobił to ponad 80-krotnie, a wszystko ledwie przekraczając 50 lat.

Owszem, wciąż lubi podkreślać swój wizerunek niepokornego, choćby paląc na wizji trawkę bez zaciągania się, ale tak naprawdę jest bardzo świadomym biznesmenem. I to takim, który wszelkie biznesy traktuje zgodnie z charakterystyczną dla Doliny maksymą "move fast and break things". Czyli: gdy coś nie wychodzi, to się to zostawia w spokoju i rusza dalej. Nie wyszło mu chocby z SolarCity, czyli produkcją i sprzedażą instalacji solarnych. Zagadką pozostaje też, czy uda mu się z hyperloopem, czyli transportem tunelowym zapowiedzianym już niemal dekadę temu.  

Twitterowy influencer

Ale właśnie dlatego, że jest tak doświadczonym inwestorem, to zakup Twittera może być znacznie bardziej przemyślanym ruchem, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. I jak wszystko w przypadku Muska, to szczegóły mają znaczenie. Choćby taki szczegół, że w dosyć dużej mierze to Twitter stoi za globalnym sukcesem Muska, a przynajmniej jest źródłem jego ogromnej popularności. Przez pierwszą dekadę działania w tym medium społecznościowym zdobył 40 mln followersów. Między listopadem 2020 roku a kwietniem 2022 podwoił tę liczbę. A w ciągu doby od zakupu Twittera doszło kolejnych 3 mln.

I jak pokazuje reportaż The Wall Street Journal, było to w sporej mierze możliwe dzięki istnej "armii superfanów" gotowych niemalże dać się pokroić za każde zainteresowanie ze strony szefa Tesli. Tyle że oczywiście jest ono rozdzielane raczej skromnie. Jak przeanalizował WSJ, większość aktywności Muska polega na odpowiadaniu na inne tweety. Od czerwca 2009 do dziś odpowiedział on na tweety z około 5700 kont, z czego jedna czwarta trafiła do wąskiej grupki 20 użytkowników, z której prawie wszystscy zawsze wyrażali poparcie dla Muska i jego firm. Zresztą nie jeden raz obserwowaliśmy "efekt Muska": jeden tweet, by przykładowo nagle poszybowały akcje CD Projektu.

To wystarczyło, by zbudować przekonanie o jego bliskości i zrozumieniu problemów zwykłych użytkowników, szczególnie tych cierpiących z powodu "cancel culture" czy banów za mowę nienawiści. W efekcie przy całym procesie zakupu Twittera wizerunkowo wszystko wydawało się być proste. Z jednej strony mamy wizjonera, który z hasłem wolności słowa na ustach chce wreszcie poprawić świat mediów społecznościowych. A z drugiej bezimienną, zimną, grupę dyrektorów Twittera uosabiającą wszystko, co w biznesach cyfrowych najgorsze: skupienie na zyskach, oderwanie od problemów świata i podporządkowanie technologii partykularnym interesom.

Tyle że tak naprawdę zakup Twittera oznacza koniec tego, kim był Elon Musk. Koniec wizjonera, innowatora, który rzucił rękawicę NASA i który na wezwanie ze strony ministra cyfryzacji Ukrainy Mykhailo Fedorova o pomoc w postaci Starlinków, w ciągu kilku dni zorganizował transport tych urządzeń.

Mamy za to giganta biznesu, który chce mieć wpływ na media po to, by móc wpływać na społeczeństwo. I nawet tego nie ukrywa. "To nie jest sposób na zarabianie pieniędzy. Posiadanie zaufanej i szeroko integrującej platformy publicznej jest niezwykle ważne dla przyszłości cywilizacji. W ogóle nie obchodzi mnie ekonomia" – powiedział Musk kilka dni temu podczas wystąpienia w TED

Wolność słowa wg Muska

"Polityka platformy mediów społecznościowych jest dobra, jeśli ekstremalne 10 proc. po lewej i prawej stronie jest równie nieszczęśliwych" - tak wygląda według Elona Muska wykładnia idealnej moderacji treści w mediach społecznościowych. Brzmi to niewątpliwie świetnie, jest idealne do zacytowania (co, jak widać, też robimy) i przekonuje, że nowemu właścicielowi Twittera nie zależy wcale na totalnej samowolce, tylko na równym traktowaniu wszelkich poglądów politycznych. 

W liście wysłanym do prezesa Twittera Breta Taylora wyłożył, że platforma nie wykorzystuje swojego potencjału jako bastionu wolności słowa. "Zainwestowałem w Twittera, ponieważ wierzę w jego potencjał, by stać się platformą wolności słowa na całym świecie i uważam, że wolność słowa jest imperatywem społecznym dla funkcjonującej demokracji" - napisał.

Musk regularnie powtarza o sobie, że jest "absolutystą wolności słowa". Oznacza to, że dopuszcza w sferze publicznej nie tylko mowę nienawiści, ale także dezinformację. Wychodzi z założenia, że prawda się obroni, a represjonowanie kłamstwa jest niebezpieczne. Tego typu deklaracje są miodem dla uszu amerykańskich konserwatystów, ale także ich odpowiedników w Polsce, choćby bliższych poglądami do Konfederacji.

Musk przedstawił kilka szczegółów dotyczących tego, jak chciałby, aby Twitter zmieniał się pod jego wpływem. Część - jak przycisk edycji na Twitterze - to niemające większego znaczenia błyskotki. Koronnym argumentem do zmiany, jaki podnosi i jaki faktycznie może wnieść coś dobrego do dyskusji o funkcjonowaniu mediów społecznościowych, jest otwarcie algorytmów Twittera. "Kod powinien znajdować się na Github, aby ludzie mogli go przeglądać" – zapowiedział Musk.

To jest cenna inicjatywa. O ile nie tylko faktycznie do niej dojdzie, ale co ważne stanie się to na warunkach, dzięki którym z informacji tych da się wyciągnąć wnioski i wprowadzać zaproponowane przez sieciowych ekspertów zmiany.

Ale musimy sobie jasno zdać sprawę: to działanie zawsze będzie się opierało na jakiejś moderacji treści. Choćby dlatego, że Twitter funkcjonuje przecież w Europie, a tu na wysokim poziomie zaawansowania są prace nad dyrektywą Digital Service Act, która reguluje także te problemy.

Preses Tesli vs Prezes Twittera

Mimo iż Twitter ma mniej użytkowników niż... właściwie wszystkie inne globalne media społecznościowe, to równolegle jest medium opiniotwórczym, od dawna wyraźnie koncentrującym środowiska polityczne, publicystyczne, ale także celebryckie.

Pojawiają się opinie - pisał o nich choćby CNBC - że głoszony  przez Muska "absolutyzm wolności słowa" sprowadzi się w praktyce do zdjęcia bana z byłego prezydenta Donalda Trumpa, Ten po tym jak podkręcał emocje wśród swoich zwolenników i doprowadził pośrednio do ataku na Kapitol w styczniu 2021 roku, został ukarany dożywotnim zablokowaniem w tym serwisie.

il. Punyaruk Baingern/Shutterstick

Ale tak naprawdę są inne znacznie bardziej prawdopodobne i niebezpieczne konsekwencje łączenia funkcji właściciela wielkich spółek technologicznych i właściciela medium społecznościowego.

Nie można zapomnieć, że bogactwo Muska koncentruje się głównie w Tesli, to jest klejnot koronny w jego biznesie. Jednym z najważniejszych rynków dla Tesli są zaś Chiny, gdzie firma weszła już w 2013 r., a w 2019 r. otwarta została w Szanghaju Gigafabryka tej firmy. W efekcie w Państwie Środka Tesla sprzedaje coraz więcej swoich pojazdów. Całkowita sprzedaż samochodów Tesli wyprodukowanych w Chinach za ubiegły rok wyniosła co najmniej 473 078 sztuk. To ok. połowa z 936 tys. pojazdów, jakie wyprodukowała Tesla i potężna część świetnych wyników finansowych firmy.

W pierwszym kwartale tego roku Tesla zanotowała rekordowe 18,76 mld dol. przychodów i 3,32 mld dol. zysku, a sprzedaż wzrosła o ok. 80 proc. Musk zapowiada, że w Chinach produkcja jeszcze bardziej urośnie: w tym roku o jakieś 60 proc. do 1,6 mln pojazdów. Ale uda się to, o ile będzie miał wsparcie rządu Chin. Bo nie jest specjalną tajemnicą, że bez dobrych kontaktów z Pekinem żadna chińska a tym bardziej zagraniczna firma nie ma szans na sukces w Chinach.

Czy w takiej sytuacji można oczekiwać, że Musk jako szef Twittera zadziała na niekorzyść Muska szefa Tesli i będzie ścigał dezinformację wychodzącą od Partii Komunistycznej i oflagowywał chińskie media państwowe? To nie jest wcale pytanie teoretyczne, bo choć Twitter jest zablokowany w Chinach, to tamtejszy aparat propoagandowy swobodnie z niego korzysta. Jak wskazała niedawna analiza  EUvsDisinfo, czyli specjalnej jednostki odpowiedzialnej za zwalczanie dezinformacji: Chiny już oficjalnie podbijają narrację Rosji o wojnie w Ukrainie, w wielu przypadkach wzmacniając rosyjską dezinformację. Co więcej na Chiny niczym płachta na byka dziła wszystko co związane z niepodległością Tajwanu, protestami w Hongkongu czy represjami w stosunku do Ujgurów. Póki co nie ma problemu z takimi komentarzami na Twitterze, ale czy zmieszczą się w "absolutyzmie wolności słowa" gdy ten spotka się z wynikiami finansowymi Tesli?

Pan na Twitterze

Czy w tych muskowych wykładniach o wolności słowa Twitter przejdzie do porządku dziennego nad tym, co Rosja wyprawia w jego portalu? A pamiętajmy, że Twitter i tak nie jest za szczególnie chętny do działań w tym zakresie. Opisywaliśmy w SW+ odpowiedż Sinead McSweeney, wiceprezeski Twittera na apel premierów Polski, Estonii, Litwy i Łotwy do szefów największych platform społecznościowych o faktyczną walkę z dezinformacją. McSweeney bagatelizowała: "nasze zespoły wykryły stosunkowo niewiele sygnałów nieautentycznych skoordynowanych zachowań związanych z kryzysem". To "niewiele sygnałów" to od czasu inwazji 45 tys. tweetów dziennie od osób fizycznych podających dalej treści z blisko 100 kont uznanych przez Twitter za "rosyjskie media państwowe".

Optyka patrzenia na wolność słowa według Muska jest więc w ogromnej mierze wygodną optyką miliardera w Stanach Zjednoczonych, który widzi problem w "cancel culture", ale już nie spostrzega problemów użytkowników w innych częściach świata. Iluzoryczność takiego spojrzenia najtrafniej (oczywiście na Twitterze) skomentowała Shoshana Zuboff, autorka słynnego "Wieku kapitalizmu inwigilacji".

"Nagłówki dotyczące Muska/Twittera to wariacje na temat pytania »co zrobi Elon?«. To też sygnał, jak bardzo jesteśmy zagubieni. Pogrążamy się w obsesji na punkcie jednego człowieka i jego kaprysów, ponieważ wciąż nie mamy demokratycznych rządów prawa potrzebnych do zarządzania naszymi przestrzeniami informacyjnymi" – napisała badaczka. I podkreśla:
"Bez prawa siła jest niebezpieczna".

A więc cała dyskusja o granicach wolności słowa, o odpowiedzialności za nie wielkich platform społecznościowych, o tym, czy ważniejsza jest wolność wypowiedzi, czy walka z mową nienawiści, sprowadza się do smutnego faktu. Ma o tym decydować jeden człowiek w rękach, którego jest ogromna siła.

Ilustracja tytułowa: Wirestock Creators/Shutterstock
Data: 27.04.2020