Wataha milionerów rządzi CD Projektem. Ich losy nie są jednak tęczowe

CD Projekt jest niczym wataha z parą najbardziej doświadczonych alf na czele. Założyły rodzinę, wychowały młode gammy, kierowały pierwszymi polowaniami. Oddały jednak pole becie, który zajął się obroną terytorium i utrzymaniem porządku w grupie. Ich silne szczęki, silna wola wpłynęły na to, jak wataha żyje, poluje i czy faktycznie zdobędzie cały świat.

CD Projekt. Kto właściwie stoi za Wiedźminem i Cyberpunkiem?

CD PROJEKT. NIEKOLORYZOWANE, ODCINEK 5. Nie ma ciekawszej firmy ostatnich 30 lat w Polsce niż CD Projekt. Firmy, która tak dużo mówi o naszej najnowszej historii, kapitalizmie, podejściu do pracy i wielkim technologicznym boomie. To w CD Projekcie odbijają się zmiany gospodarcze od lat 90. po dziś. Stąd pomysł na serial reporterski.

Bez filtrów, pudru i brokatu opowiadamy o firmie, która dała nam „Wiedźmina” i „Cyberpunk 2077”. O ludziach ją tworzących i marzeniach dotyczących nowej cyfrowej przyszłości. Co tydzień ukaże się kolejny odcinek tej opowieści. W niektóre weekendy wypatrujcie w SW+ dodatkowych tekstów ad vocem.

W pierwszym odcinku opowiadamy o historii powstania firmy na warszawskiej giełdzie komputerowej.

W drugim odcinku pokazujemy, jakie biznesowe meandry musieli przejść założyciele CD Projekt od 1994 roku do dziś.

W trzecim odcinku piszemy o kulisach pracy i crunchu w CD Projekcie.

W czwartym odcinku przeanalizowaliśmy co stało za kryzysem wokół Cyberpunka 2077.

To jest piąty, ostatni odcinek całej serii, opowiadający o twórcach firmy.

Historia tej watahy to przede wszystkim historia jej dwóch ojców założycieli – Marcina Iwińskiego i Michała Kicińskiego. Ale nie ma jej też bez tego, który miał tylko pomóc rozwieźć trochę gier do sprzedaży. – Byłem pierwszym pracownikiem. W sumie to zrobiłem karierę od pucybuta do prezesa – śmieje się Adam Kiciński, dzisiejszy prezes CDP S.A., gdy dzwonimy do niego z prośbą o spotkanie.

Rzeczywiście to Iwiński i młodszy Kiciński zaczynali razem pod koniec lat 80. Zgromadzili pieniądze, doświadczenie i wymyślili CD Projekt. Adam dołączył tuż po zalegalizowaniu kilkuletniej już działalności. Początkowo w firmie młodszego brata rozwoził „maluchem” płyty CD z grami.

Dziś jednak młodszy z braci ma z firmą tyle wspólnego, ile aktualnie wynosi wycena jego niecałych 10 proc. akcji. Z kolei drugi z założycieli jest wiceprezesem ds. międzynarodowych i największym udziałowcem. Adam awansował na prezesa całego CD Projekt S.A. Jego kariera faktycznie wygląda jak amerykański sen. – Zaczynałem od rozwożenia paczek – przypomina w rozmowie z nami.

Wszyscy trzej są milionerami, a czasem zdarza się im być też miliarderami, jeśli patrzeć na kapitalizację firmy w szczytowych momentach. Na przykład, gdy o zbliżającej się premierze „Cyberpunk 2077” zatweetuje Elon Musk, a wycena akcji CD Projektu na giełdzie skoczy aż o 17 proc.

Za takimi sukcesami jednej z największych dziś polskich firm notowanych na giełdzie stoi od lat tych samych kilku ludzi. Biznesowe perturbacje, technologiczny rozwój i sposób zarządzania coraz większym zespołem pracowników to owoce ich władzy.

To będzie opowieść właśnie o nich.

Tęczowy RED

W ostatnim raporcie rocznym CD Projektu pojawił się fragment typowy dla sprawozdań spółek giełdowych, które chcą być postrzegane jako nowoczesne. „Zgodnie z obowiązującą w Spółce Polityką Różnorodności (...) zachowana jest różnorodność wynikająca z ogólnej zasady niedyskryminacji członków zespołu i organów stosowanej przez CD PROJEKT. Spółka prowadziła i prowadzi politykę powoływania do grona władz i kluczowych menedżerów osób kompetentnych, kreatywnych, posiadających odpowiednie doświadczenie zawodowe i wykształcenie. Inne czynniki, w tym płeć, nie stanowią w ocenie Spółki wyznacznika w powyższym zakresie”.

Pod tą gładką formułką znalazło się zdjęcie członków zarządu: Adama Kicińskiego, Marcina Iwińskiego, Piotra Nielubowicza, Adama Badowskiego, Piotra Karwowskiego i Michała Nowakowskiego.

Abstrahując już nawet od wspomnianej płci, cała szóstka wygląda jak swoje własne klony. Można ironizować, że różni ich jedynie to, że część ma brody, część nie. Wypominanie, że zarząd tworzy sześciu 40-kilkulatków, może wydawać się małostkowe w kontekście historii tej firmy. CD Projekt mimo ewidentnie zmaskulinizowanego charakteru – wciąż zresztą charakterystycznego dla całego gamedevu – i tak wyraźnie pokazywał, że idee równości i różnorodności są dla niego niezwykle ważne.

Na przykład w 2020 roku, gdy Polska tkwiła w homofobicznych nastrojach. W czerwcu, który jest globalnym pride month (czyli miesiącem dumy osób LGBTQ+, by upamiętnić zamieszki w Stonewall z czerwca 1969 roku), Redzi zmienili w mediach społecznościowych swoje logo na tęczowe. Z góry zapowiedzieli też, że nie będą odpowiadać na zaczepki o apolityczność, bo idee równości są dla nich ważne i koniec tematu. Jesienią tego samego roku firma wypuściła specjalne koszulki z hasłem „Tęczowy RED”, których sprzedaż wsparła Kampanię Przeciw Homofobii. Pozował w nich sam Adam Kiciński.

Oczywiste było, że zbiorą za to równie dużo pochwał, jak i hejtu. – Część polskich graczy się oburzało, ale przecież Redzi sami przyznają, że to jakiś marny odsetek ich klienteli – śmieje się jeden z naszych rozmówców pracujący w CD Projekt. Dokładniej: polscy klienci generują ok. 4 proc. przychodów firmy. Nie ma więc potrzeby nadmiernego zamartwiania się o obrażanie wszelakich uczuć nadwiślańskich fanów.

W przypominaniu zdjęcia z raportu rocznego nie chodzi więc o czepianie się braku różnorodności. Przez to zdjęcie – i będący na nim zarząd – można niczym w soczewce zobaczyć, czym jest i jak kształtował się CD Projekt. Cała szóstka – łącznie z Karwowskim i Nowakowskim mającymi najkrótszy, bo ledwie 14 i 16-letni staż – to ludzie pracujący w firmie od momentu, gdy z dystrybutora gier zaczęła zmieniać się w dewelopera.

Łączy ich też to, że najsłynniejsza polska firma technologiczna jest w znacznym stopniu oparta na mieszance kumpelstwa i podległości. Niczym w klasycznej watasze, na czele której stoi para najbardziej doświadczonych alf. To one zakładają rodzinę, wychowują młode gammy, kierują polowaniami, obroną terytorium i utrzymują porządek w grupie. Mają swoją betę, mogą stać się omegami.

Ich silne szczęki, silna wola wpływają na to, jak wataha żyje i poluje i czy faktycznie zdobędzie cały świat.

Wilki z Warszawy

Dwóch samców alfa poznało się w prestiżowym warszawskim liceum im. Tadeusza Czackiego. Zaczęli tam naukę w przełomowym 1989 roku. Wcześniej Michał Kiciński handlował już na giełdzie przy ulicy Grzybowskiej. Marcin Iwiński grał w gry i kręcił się wśród osób próbujących programować na ówczesnych Amigach.

Koledzy z licealnej klasy wspominają tego drugiego jako niezbyt ambitnego ucznia. „Generalnie z Iwińskim miałam najmniejszy kontakt. Zastanawiałam się, jak on zdaje, jak cały czas siedzi w ostatniej ławce ze słuchawkami na uszach” – pisze jedna ze szkolnych koleżanek na portalu NaszaKlasa. „Ja te słuchawki też pamiętam właściwie automatem. Musi coś w tym być” – dorzuca inny mężczyzna, gdy Iwiński na szkolnym forum pisze, że nic takiego nie kojarzy. Może nie pamiętać, bo w szkole bywał rzadko. Bardziej niż słuchać profesorów wolał wagarować. Podobnie jak Michał. Obaj grali w gry i kombinowali, jak na tym zarobić. Nie tylko zresztą to ich łączyło.

Marcin Iwiński już jako nastolatek był w Stanach Zjednoczonych. W latach 80., gdy dla zwykłego obywatela PRL wycieczka na zachód Europy była niczym lot w kosmos, wyprawa do USA była lotem na Księżyc. Łatwiej było się tam dostać, mając rodzinę w Stanach i obytego w świecie ojca Stanisława Iwińskiego, dokumentalistę z kontaktami w branży filmowej. To senior Iwiński sprowadził synowi z Zachodu pierwszy komputer, woził go samochodem na pierwsze zagraniczne imprezy demosceny – nastoletnich hakerów z całej Europy, a w pierwszych latach CD Projekt był istotnym współpracownikiem.

Młody Iwiński stał się znany jako S.S. Captain. – Był przebojowy, rozrywkowy, miał gadane. Dużo jeździł i to nie tylko po Polsce. To był ktoś w tym środowisku. Budował swój autorytet w dużej mierze na podstawie tego, jaki miał stuff – wspomina jeden z jego kolegów z czasów giełdy.

Marcin Iwiński i Michał Kiciński w czasach szkolnych (fot. za nk.pl)

Z kolei Michał Kiciński wraz ze starszym o pięć lat bratem Adamem chowali się pod skrzydłami profesora Krzysztofa Kicińskiego, specjalisty od socjologii z Uniwersytetu Warszawskiego. Jedną z jego książek są napisane razem z prof. Jackiem Kurczewskim i wydane w 1977 roku „Poglądy etyczne młodego pokolenia Polaków”. Gdy książka wychodzi, jego syn Michał ma trzy lata, Adam – osiem. Kilka lat później młodszy zacznie handlować pirackimi kopiami gier. O etykę nikt nie będzie pytał, bo gry wideo i oprogramowanie nie będą ujęte przepisami o prawie autorskim.

– Znali rynek, ludzi, mieli oszczędności z handlu na giełdzie, bo tam można było świetnie zarobić, no i jeszcze niezły potencjał z domu. Oni nie pochodzili z biednych rodzin, to nie była taka kariera od pucybuta – opowiada Ryszard Chojnowski, tłumacz gier pracujący z CD Projektem od 1997 do 2003 roku.

Człowiek, którego na potrzeby tego tekstu nazwiemy weteranem polskiej sceny gamingowej, znający założycieli CDP od początku firmy i współpracujący z nimi do dziś, opowiada nam: – Wtedy jeszcze nie było elit w takim rozumieniu jak dzisiaj, ale Marcin i Michał wystawali ponad otoczenie. Rodziny z wykształceniem, z pewnym kapitałem tak finansowym, jak i takim społecznym związanym z otaczającymi ich ludźmi, dobre liceum... Marcin już jako nastolatek podróżował zagranicę. Ekscytował fakt, że można było z każdego takiego wyjazdu wiele rzeczy przywieźć. Nie tyle pieniędzy, co raczej idei, pomysłów, kontaktów.

Ale dodaje, że nie chodziło im tylko o pieniądze: – Było widać, że chcieli z tego zrobić jakiś użytek. Gdy zaczynali handlować grami, nie był to tylko na zimno kalkulowany biznes, a raczej potrzeba zrobienia czegoś ciekawego. I to im zostało na lata, zawsze chcieli robić duże, głośne rzeczy, a jak się przy okazji uda zarobić, to też dobrze.

Udawało się, bo kopiowanie gier i oprogramowania z czasem stało się wręcz uzależniające. A Iwiński w swym pokoju na drugim piętrze mieszkania na warszawskim Grochowie całymi dniami ściągał pliki za pomocą superszybkiego na tamte czasy modemu USRobotics Courier HST. Jak wspominają jego znajomi z tamtych lat: „był dobry w te klocki, miał zagraniczne kontakty i świetnie nimi zarządzał”.

Z czasem w związku z tym w odstawkę poszła szkoła. Trzecia klasa liceum skończyła się egzaminem komisyjnym z matematyki. Iwiński zdał. Kiciński oblał i w efekcie wylądował na tak zwanej Sorbonie. To szkoła o sławie najgorszej w stolicy – liceum dla dorosłych, w którym lekcje są tylko trzy razy w tygodniu i to po południami. Ale dzięki temu Kiciński ma wreszcie czas na granie, handel i planowanie przyszłości.

Po latach liceum Czackiego i tak obu umieści w galerii znanych absolwentów. Z tych czasów zostaną im też cenne kontakty.

Alfa i alfa, czyli Majki i Iwi

Marcin i Michał to przeciwieństwa, które idealnie się uzupełniały – słyszymy od ludzi, którzy z nimi pracowali. – Majkiego było wszędzie pełno i zawsze miał wianuszek ludzi. Był kaznodzieją, do którego ludzie lgną. Iwiński wnosił zewnętrzne spojrzenie, maksymalną trzeźwość wynikającą z tego zagranicznego obycia i umiejętność punktowania rzeczy, oceny, co jest najważniejsze, gdzie są błędy i co robić dalej – wspomina weteran gamedevu.

Podobnie było potem już w samym CD Projekcie. Kiciński najlepiej odnajdywał się jako inspirator. Szczególnie, gdy CD Projekt poszedł w stronę tworzenia własnych gier. – Był uosobieniem chaosu w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał miliony pomysłów na minutę, to bardzo kreatywny człowiek. I niestety też czasem w negatywnym znaczeniu, co widać było przy pracach nad pierwszą częścią „Wiedźmina”, gdy wymagał od ludzi realizacji tych wszystkich pomysłów, nie tylko faktycznie dobrych – opowiada Ryszard Chojnowski.

Podobnie ocenia to Borys Nieśpielak, znawca branży gamingowej i autor filmu „Wszystko z nami w porządku”: – Młody Kiciński dużo mieszał, zmieniał zdanie i robił to źle w sensie formalnym. Zwykle miał rację w swoich sugestiach, umiał zdiagnozować problemy, których inni nie widzieli, ale już rozwiązania, które proponował, rzadko były dobre. To on zapoczątkował w CDP trend, że pewnie i stanowczo opowiadasz o grze, która nie istnieje. Miał niezwykłe wyczucie marketingowo-biznesowe.

– Michał Kiciński miał – teraz mogę o tym mówić, bo on też o tym powiedział – przeświadczenie, że chce robić gry. Tyle że de facto nigdy ich nie chciał robić w sensie ślęczenia przed monitorem. Był człowiekiem od wymyślania świetnych akcji marketingowych – wspomina Maciej Miąsik, szef produkcji „Wiedźmina”.

W jego wspomnieniach Kiciński jawi się podobnie, jak u innych: – Zgłaszał uwagi – czasem słuszne, czasem nie – i oczekiwał: przynieście mi rozwiązanie. A na propozycje odpowiadał: „Nie podoba mi się, zaproponuj coś innego”. I tak w kółko. Bardzo często w efekcie takiego odsiewania akceptowany był pomysł tak naprawdę średni. Designerzy frustrowali się, pili melisę i mieli czarne myśli, po czym Michał znikał i wszystko toczyło się swoim torem do następnego spotkania – dodaje Miąsik.

Ta potrzeba bycia blisko ludzi objawiała się też na inne, mniej inwazyjne sposoby. – Zawsze był bardzo sympatyczny, ludzki. Do pracy przyjeżdżał na zdezelowanym rowerze i w krótkich spodenkach – opowiada Michał Gembicki, który dziś jest prezesem studia gamingowego Klabater, a w CD Projekt pracował w latach 2006-2010. On też wskazuje na pomysłowość Kicińskiego. – Strzelał niestandardowymi pomysłami. Kiedyś wymyślił na przykład, żeby w gazecie ogłosić za pomocą nekrologów, że jakieś serie gier umierały. To naprawdę działało na emocje graczy – przekonuje.

Po drugiej stronie emocjonalności był Iwiński. – Chłodniejszy, surowy typ wymagającego szefa. Imponował znajomościami na świecie, w poważnych, dużych firmach – mówi Gembicki. Przytakuje mu Chojnowski: – Bardziej stonowany, uporządkowany, wręcz pedantyczny. Zawsze miał porządek na biurku.

Kiedy Michał wiecznie chciał pomagać, wymyślać i inspirować, Iwiński robił biznesy. To on jeździł po targach i „wychodził” kontakty z najważniejszymi firmami. Zakolegował się m.in. z Gregiem Zeschukiem i Rayem Muzyką, czyli założycielami BioWare, dzięki którym CD Projekt dostał szansę, by na targach E3 w 2004 roku zaprezentować demo „Wiedźmina”.

Współpracownicy żartują, że to przez marzenia Iwińskiego, by surfować w Los Angeles, CD Projekt otworzył tam swoje biuro w 2016 roku. Po co biuro w tym miejscu? „No cóż, jesteśmy na plaży w Venice, to ojczyzna słonecznego patrolu” – żartował na Reddicie Rafał Jaki, dyrektor rozwoju biznesu w CDP Red, gdy cztery lata temu biuro wypatrzyli fani firmy.

Iwiński sam zresztą wybrał konkretny budynek przy Wavecrest Avenue. Ma stamtąd ledwie kilometr na piechotę do Electric Ave, przy której kupił sobie dom. Kiedyś gdy z biura chciał wyjść w lewo, po 650 metrach docierał do hotelu Cadillac. To w nim CD Projekt zawsze nocował swoich partnerów. Nocował, bo od czasu, gdy szef hotelu zlecił morderstwo bezdomnego, firma zmieniła swoje ulubione miejsce noclegów. To zresztą dobrze pokazuje klimat tej okolicy i to, dlaczego pracownicy CD Projekt nie lubią tam jeździć. Bo jest drogo, brudno, gorąco, niebezpiecznie, a wokół jest pełno bezdomnych i turystów.

W tamtym czasie – mowa o minionej dekadzie – Marcin Iwiński w ogóle dużo podróżował jako wiceprezes ds. międzynarodowych. Testerzy i programiści pracujący nad drugą i trzecią częścią przygód Białego Wilka wspominają, że właściwie prawie nie widywali go w firmie. W okolicach 2014 i 2015 roku spędził nawet kilka miesięcy w Chinach. Nie do końca wiadomo, czy poleciał się uczyć chińskiego, czy przy okazji robić na miejscu jakieś interesy.

Stefan Batory, twórca Booksy i iTaxi, który Iwińskiego poznał trzy lata temu już jako uznanego biznesmena, podkreśla: – To nie jest typowa sytuacja, że jeden z najważniejszych ludzi w firmie przenosi się na rok na drugi koniec świata. CD Projekt miał świadomość, ze nie da się odnieść sukcesu na tak kulturowo innym rynku jak Chiny, bez wsiąknięcia w ten ekosystem, a tego nie da się zrobić zdalnie lub z doskoku.

To wizjonerstwo najsilniej łączyło od samego początku obie alfy. – Marcin Iwiński już w okolicach 2000 roku mówił mi, że jego zdaniem samo bycie dystrybutorem gier to za mało. Patrzyłem się wtedy trochę jak na wariata, bo jak to firma będąca największym dystrybutorem na rynku szuka jakichś nowych pomysłów? – podkreśla Chojnowski. Ledwie wyszła zaś pierwsza gra, a Kiciński już snuł wizje wejścia na giełdę. – Mówił tak: dzisiejsi gracze w gry za kilka lat będą dorośli z pracami, oszczędnościami i zamiast na komputerach zechcą zagrać na giełdzie – wspomina weteran polskiego gamedevu.

Wyczucie przydaje się też w kreowaniu popkulturowych trendów. – Przecież gdy zapowiadali „Cyberpunk 2077” niemal dziewięć lat temu, to świat był raczej zainteresowany fantasy, to były okolice premiery „Hobbita”, a tu nagle wyciągnęli taki trochę przykurzony cyberpunk. A przecież nie wiedzieli, że będzie nowy „Blade Runner”, kolejny „Matrix”, „Altered Carbon”, „Ghost in the Shell” i powrót Keanu Reevesa, który dziś teoretycznie powinien być na emeryturze i grać w jakichś ciepłych komediach romantycznych – analizuje dziennikarz Marcin Kosman, autor książki „Nie tylko Wiedźmin. Historia polskich gier komputerowych”. – Wiele firm robiłoby na fali „Wiedźmina 4”, a oni nagle sięgnęli po grę w zupełnie innym uniwersum. Wysoce zaryzykowali.

Nawet krytycy CD Projektu, ludzie, którzy kończyli tam pracę wykończeni, którzy rugają firmę za złe zarządzanie ludźmi, i tak mniej lub bardziej bronią spędzonego w niej czasu. – Zarząd Redów to nie są Janusze biznesu. To nie są zimni kapitaliści, którzy dręczą swoich pracowników dla samego dręczenia. Wręcz przeciwnie. Jeśli kogoś cenią, a ta osoba nie pasuje w tym miejscu, w którym jest, to najpierw próbują znaleźć jej inne miejsce. To nie są źli ludzie. Może nie są idealni właśnie i na tym polega problem, bo nie różnią się niczym od nas wszystkich – ocenia Miąsik.

Dla wielu pracowników, choć raczej tych z wyższych stanowisk, praca z Kicińskim i Iwińskim pozostaje jednym z ważniejszych momentów w życiu. Tak to wspomina Michał Gembicki: – Kiedy przychodziłem do CD Projektu, miałem 26 lat, więc oni dla mnie byli naprawdę inspirującymi wzorami. Dużo pracowałem z Michałem i on mnie naprawdę nauczył całych podstaw. Wiele rzeczy, które dziś robię, to dzięki niemu, pracy z tekstem, analizy procesów, kreatywności.

Tadeusz Zieliński, dziś w Nova-Tek/Red Square Games, pamięta 2014 rok i wyjazd na targi E3 do Los Angeles. Miał tam prezentować „Witcher: Battle Arena” - grę na urządzenia mobilne. – Siedliśmy wieczorem w lobby hotelowym. Iwi otworzył moją prezentację i mówi: „Po pierwsze z tych 36 slajdów musi zostać góra 12”. Zabraliśmy się do roboty: to wywalić, to przesunąć, to skrócić, tamto mocniej zaakcentować. Po 45 minutach mieliśmy wszystko gotowe. Byłem pod wielkim wrażeniem profesjonalizmu i szybkości jego działania. Oni nie przypadkiem zrobili te kariery – wspomina.

Beta, czyli starszy brat Kiciński

Dzisiejszy prezes całej grupy Adam Kiciński dołączył po namowach brata Michała w 1994 roku. Miał pakować paczki z grami na płytach CD. Adam codziennie biegał więc z nimi na pocztę i rozsyłał po kraju. Właśnie kończył studia na fizyce na Uniwersytecie Warszawskim, choć dyplomu nigdy nie obronił. Zresztą jego młodszy brat z kumplem też nie skończyli kierunków, które w oczach deweloperów i programistów – co chętnie i ironicznie wypominają – dawałyby im podstawy do robienia gier. Obaj studiowali... zarządzanie i marketing. Iwiński na UW, młody Kiciński na Koźmińskim. Ale tak naprawdę w trójkę jednocześnie wchodzili w dorosłość i rozkręcali biznes, a zarządzania i marketingu uczyli się na otwartym organizmie.

Adam szybko został odpowiedzialny za kwestie związane z dystrybucją, a wkrótce i zarządzaniem. To on miał odpowiadać za nadzór nad produkcją jeszcze przed wydaniem pierwszego „Wiedźmina”. Michał wprowadzał twórcze nastroje, Marcin robił międzynarodowe biznesy, a Adam zajął się pilnowaniem codziennej pracy.

Jednak już po sukcesie polskiej lokalizacji „Baldure’s Gate” na przełomie XX i XXI wieku młodziutka firma zdała sobie sprawę, że nie da rady bez uporządkowania kwestii związanych z finansami. Pierwsze faktury sami wypełniali ręcznie, mylili się, wypełniali jeszcze raz i tak w kółko. Na przełomie wieków firma była już zbyt duża na takie zabawy. Wtedy dołączył Piotr Nielubowicz. Wprowadził do firmy finansowe porządki, których pilnuje do dziś. Ale nie wziął się znikąd. Nielubowicz to bliski człowiek Iwińskiego. Razem chodzili do podstawówki. Niedługo potem, w 2001 roku, jako dyrektor rozwoju biznesowego dołączył kolejny stary kumpel: Artur Sawka, kolega z klasy licealnej Kici i Iwiego.

Gdy w 2009 roku CD Projekt stał na skraju bankructwa i szukał pomocy u biznesmena Zbigniewa Jakubasa, to Adam Kiciński i Nielubowicz byli frontmanami. To z nimi prezes Multico – jak sam nam opowiada – miał najwięcej kontaktów. To był właśnie moment, gdy w zespole coraz bardziej widoczny był zbliżający się przewrót.

Jak to się stało, że wszystko przejął Adam i jest dziś prezesem oraz główną twarzą całej firmy? – Tak, Michał miał wizję, a Adam zapieprzał z paczkami i ogarniał produkcję. Ale to Adam ma umiejętność sprawnego odcięcia emocji od biznesu, a to jest niezbędne w zarządzaniu dużą firmą – ocenia weteran polskiego gamedevu.

Tę umiejętność widzimy w odpowiedzi na maila jednego ze zwolnionych pracowników, który skarżył się na niesprawiedliwe traktowanie. Przykładnie crunchował (czyli pracował bez choć jednego dnia wolnego) przez ponad miesiąc, realizował też zadania za innych. Odchodząc, czuł gorycz i w długim mailu wszystko to prezesowi firmy wyłożył. Adama Kicińskiego to nie rusza. Odpowiada lakonicznie: „Dziękuję za informacje, życzenia i jednocześnie życzę Tobie sukcesów”.

Mówi się o Adamie, że łatwiej się z nim dogadać niż z bratem, używa też prostszego języka i kodów kulturowych. – Rzeczowy, konkretny, zero pierdolenia. Prosty i skromny facet, ale z otwartą głową – słyszymy od pracowników. Z drugiej strony potrafi spontanicznie podjąć decyzję lub chlapnąć coś o grze, nie licząc się z konsekwencjami. Jest specjalistą od rzucania bomb marketingowi i deweloperom – śmieją się ludzie z CD Projektu. Tak było choćby, gdy przed premierą „Cyberpunka 2077” przekonywał, że gra świetnie działa na starszych konsolach, a deweloperzy harowali dzień w dzień po kilkanaście godzin, by jego słowa miały cokolwiek wspólnego z prawdą.

Tadeusz Zieliński – ten, który z Iwińskim robił prezentację „The Witcher: Battle Arena” – rozmawiał o niej pewnego razu właśnie z Adamem Kicińskim. – To była gra na komórki, a jedna potyczka trwała w niej 45 minut. Próbowałem pograć na kanapie, ale zaczął mi drętwieć kark. Poszedłem do łazienki grać: zesztywniały mi nogi – wspomina. W końcu któregoś dnia w CD Projekcie zrobił, jak sam mówi, swój najlepszy elevator pitch w życiu, czyli szybki występ przed decydentem z nadzieją przekonania go do swojego pomysłu. – Powiedziałem mu wprost: „Adam, nikt nie sra przez 45 minut, trzeba skrócić czas rozgrywki”. Zaśmiał się, ale przyznał mi rację i faktycznie skrócono czas do 10 minut – opowiada Zieliński.

Omega musi odejść

To, że CD Projekt bardzo dobrze działa w kryzysie, wszyscy związani z tą firmą powtarzają jak mantrę. Borys Nieśpielak: – Kryzysowe sytuacje to ich żywioł. Często słyszałem, że oni są wręcz uzależnieni od ryzyka. Wtedy działają perfekcyjnie, tam nie ma błędów.

Największy kryzys – ten z przełomu 2008 i 2009 roku, gdy pomocy szukali u Jakubasa – niemal powalił na kolana nawet nie tyle firmę, co jej ojców założycieli. Firma spod topora uciekła, udało się załatwić pożyczkę, wejść na giełdę i wydać drugiego „Wiedźmina”. Gra została zresztą świetnie przyjęta przez rynek, a Iwiński i Kiciński dostawali kolejne nagrody w konkursach na firmy czy przedsiębiorców roku. Wszystko wyglądało znów świetnie, ale okazało się, że przemęczeni są nie tylko crunchowani pracownicy.

Jesienią 2010 roku wybucha informacja: założyciele CD Projektu odchodzą z firmy. Potem okazuje się, że to tylko kilkumiesięczne urlopy. Razem wybierają się m.in. na Daleki Wschód, by oddać się medytacji. Pomaga częściowo: Iwiński wraca z urlopu do firmy na stałe, Kiciński – zaledwie na kilka miesięcy. – Przepalił się. On jechał bez trzymanki przez 16 lat. To jest bardzo długo. Jemu po „Wiedźminie 2” pieprznęła jakaś żyłka. Chodzą legendy o jego akcjach, jak zachowywał się na spotkaniach, że był w stanie wyrzucić człowieka za jedzenie kanapek z szynką w piątek, bo właśnie przeszedł na weganizm – wspomina weteran gamedevu. Dawny pracownik CDP, dziś wysoko postawiony menedżer w branży, opisuje tamten czas krótko i dosadnie: – Majki zapierdalał jak zły. To się nie mogło dobrze skończyć.

Jeśli chodzi o kwestie żywieniowe, tamten okres to zresztą wolta niemal całego zarządu. Każdy z nich przeszedł co najmniej na wegetarianizm. – W pewnym momencie w firmowej kantynie wprowadzili potrawy tylko wegetariańskie lub wegańskie, już nie pamiętam dokładnie. A przecież deweloper gier to ma na drugie imię Stek, a na trzecie Pizza – śmieje się jeden z dawnych pracowników CDP.

We wspomnieniach samego Kicińskiego także widać maksymalne wypalenie. – Skończyłem trzydzieści lat, zacząłem cierpieć na różne chroniczne dolegliwości, siadło gardło, problemy skórne, do tego potworne osłabienie. Po pewnym czasie strzeliło mi więzadło w kolanie, chociaż obiektywnie nie było do tego przesłanek. Sporo bólu, któremu towarzyszyło poczucie, że zajmuję się nie tym, co mnie karmi, co sprawia, że jestem szczęśliwy. Podchodziłem do pracy z coraz większą rezerwą – mówił dwa lata temu w „Forbesie”.

Po kilkumiesięcznym urlopie wrócił zupełnie zmieniony. – Ni z tego, ni z owego potrafił dzwonić do dziennikarza i coś opowiadać, a firma musiała to prostować i się wycofywać – mówi nam jedna z pracujących wówczas w firmie osób.

Inna była też już sama firma. Giełdowe rygory powodowały wprowadzenie nowych realiów. – Za ocalenie po tym, jak prawie zbankrutowali, zostali z firmą, w której mają mniejszościowe udziały i masę nowych obowiązków związanych z giełdą. To się przyczyniło do tego, że koniec końców się rozpadli jako duet – mówi nam weteran.

Z dwóch alf został jeden. Drugi niczym w klasycznym stadzie wilków musiał odejść, zostać omegą. W jaki sposób dogadano się z Kicińskim, by się odsunął, jest tajemnicą. Pozostał jednak drugim największym udziałowcem CD Projektu z niemal 10 proc. akcji. Większe udziały ma tylko Iwiński.

Braterstwo wilków

Po personalnych zmianach najwięcej sił okazał się mieć starszy Kiciński i to on ostatecznie przejął zarządzanie watahą. Ale nie oznacza to, że wszystko w niej trzyma żelazną ręką. Wręcz przeciwnie, wypracowany przez lata model zarządzania, zamiast władzy absolutnej, przypomina raczej dwór: ze strefami wpływów i koteriami.

Weteran polskiego gamedevu: – Tam działa coś w rodzaju „starszyzny”. Od początku byli w niej Marcin i Michał. Mieli święte porozumienie mentalne i biznesowe, ale kilka razy byli na skraju pokłócenia się i zerwania tego układu. By przetrwać, dopuścili do porozumienia jeszcze kilka osób. Oczywistymi typami byli Adam Kiciński, następnie Piotr Nielubowicz i Artur Sawka. W pierwszej dekadzie XXI wieku wszystko robili w piątkę i wszystkie decyzje podejmowali w piątkę.

Artur Sawka, kumpel ze szkolnej ławy w Czackim, dołączył do CDP w połowie 2001 roku, czyli tuż przed decyzją o wydaniu „Wiedźmina”. Najpierw był dyrektorem ds. rozwoju odpowiedzialnym za tworzenie oddziałów w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech. Potem kierował nimi aż do końca 2010 roku, gdy w czasie kryzysu firma zamknęła zagraniczne delegatury.

Stary układ właśnie wtedy się rozsypał. – Z Sawką się rozstali, potem odszedł Majki i zostało ich trzech. W zasadzie czterech, bo po tym jak ukazał się „Wiedźmin”, do kręgu dopuszczono Adama Badowskiego ściągniętego właśnie do pracy nad tą grą – słyszymy od ludzi związanych z CD Projektem.

Badowski był młody i ambitny. Szybko zorientował się, kto jest ważny w strukturach, na kogo warto grać i sam awansował. Tym samym system koterii się utrzymał, a nawet skonsolidował o nowe gammy. O wychowanków, którzy wszystko zawdzięczali twórcom i samej firmie. Tak po kilku latach do ścisłego zarządu dołączyli Piotr Karwowski i Michał Nowakowski.

Ten pierwszy z CD Projektem zaczął pracować jeszcze w 1998 roku, początkowo jako web designer. To on odpowiadał za projekt sklepu połączonego z portalem informacyjnym o grach Gram.pl. Potem odszedł na kilka lat do Blizzarda, ale wrócił w 2011 roku jako jeden ze współtwórców sklepu GOG.com. Od ponad pięciu lat jest także członkiem zarządu. Nowakowski z doświadczeniem w tworzeniu magazynów o grach w dużych wydawnictwach jest odpowiedzialny za politykę sprzedażową i wydawniczą całej grupy.

– Oni potrafią budować zespół, otaczać się bardzo dobrymi ludźmi. Marcin wie, że sam wszystkiego nie wie. To jest istota sukcesu. Zrozumieli, że w biznesie gamingowym to ludzie stanowią o jego sukcesie, nie procedury, finansowanie czy giełda. Brzmi to trywialnie, ale cały czas widzę w różnych miejscach, że ludzie boją się zatrudniać mądrzejszych od siebie, a Marcin się nie boi – ocenia Batory. Zwraca też uwagę na szerokie horyzonty szefów firmy: – Polskie firmy zwykle biją się o tych pięciu dostępnych ekspertów na rodzimym rynku, a CD Projekt wiele talentów ściąga z zagranicy: ze Stanów, Azji, z zachodu Europy. Marcin opowiadał mi kiedyś, że jak szukali człowieka od marketingu, to ściągnęli najlepszego specjalistę z Hollywood.

Ale kompetencje pracowników, jak wielkie by nie były, i tak nie są ważniejsze niż to, jaką pozycję w watasze udało się im uzyskać. Czy było się deltą z odpowiednim dostępem do gammy lub nawet alfy z zarządu? Albo przynajmniej miało się dobre kontakty z takimi deltami? No i jak te kontakty zdobyć? Przede wszystkim nie ostrzegając, że coś może nie wyjść.

– To jest firma, w której pozytywne podejście jest bardzo cenione. To znaczy powiedziałbym nawet: zbyt optymistyczne podejście jest bardzo cenione. Zarząd nawet nie chce słyszeć o złych rzeczach – mówi Miąsik i wskazuje, że tak było właśnie przy „Cyberpunku 2077”. – Zarząd nie chciał słyszeć, że jest beznadziejnie, bo to niemiła rzecz. I właściwie ja to rozumiem. Jak się jest miliarderem, to też bym nie chciał sobie psuć humoru – dodaje z przekąsem.

Najfajniejszy skurczybyk

Adam Badowski jest jedną z postaci, która między innymi – bo przede wszystkim jest wybitnym artystą – dzięki temu dotarła na szczyt. Rocznik 1975, z wykształcenia filozof, z CD Projektem jest związany od 2002 roku, gdy jako grafik i animator pracował nad pierwszym „Wiedźminem”. Bycie szefem studia w firmie, która produkuje gry, automatycznie stawia go jako jedną z najważniejszych osób obecnego CD Projektu. Gdy w 2013 roku prezydent Bronisław Komorowski postanowił nagrodzić firmę Krzyżami Kawalerskimi Orderu Odrodzenia Polski, to właśnie Badowski obok założycieli Iwińskiego i Kicińskiego odbierał swój medal. Adam Kiciński na zaszczyt się nie załapał, mimo że od trzech już lat był szefem całej firmy i mimo że jest w niej kilka lat dłużej od Badowskiego.

I to Badowski – jak mówią nam ludzie z branży – w dużej mierze odpowiadał za to, jak wyglądały kolejne części „Wiedźmina”, a już w szczególności „Cyberpunk 2077”. To także w jego i Rafała Jakiego głowie narodził się pomysł na „Gwinta”, wiedźmińską grę karcianą. To Badowski przy produkcji gier na co dzień jest numerem jeden jako reżyser gry. Czym zajmuje się w gamingu taka osoba? Odpowiada na to sam zainteresowany w programie „Mistrz gry” na Polsat Games (15 min. 30 sek.):

W firmie ma ksywkę „Badas” – od nazwiska i trochę od angielskiego „badass”, czyli skurczybyk. Jednak we wspomnieniach pracowników wcale nie jawi się jako zły szef. Nikt też nie wspomina o nim w kontekście mobbingu. Jest ogólnie lubiany i szanowany, co doskonale widać było w 2014 roku.

„Wiedźmin 3” był wtedy na ostatniej prostej, tymczasem Adam Badowski przeżywał koszmarny osobisty dramat. Jego partnerka Karolina Grochowska od dłuższego czasu zmagała się z rakiem, a choroba mocno postępowała. Badowski znikał z firmy na długie tygodnie, by leczyć i ratować ukochaną. – W firmie ludzie o tym wiedzieli, ale panowało pełne zrozumienie. Ludzie bardzo Adamowi współczuli, trzymali kciuki za Karolinę – wspomina deweloper pracujący przy trzecim „Wiedźminie”. Grochowska była znana w branży, bo sama pracowała jako producentka najpierw w CD Projekt, a potem w Epic Games.

Jesienią 2014 roku przegrała swoją walkę. – Straszna historia, ciężko to wspominać. Oni w ostatnich miesiącach chyba wiedzieli, że zbliża się koniec. Pojechali nawet gdzieś do Ameryki zażyć ayahuascę, doświadczyć ostatnich wspólnych uniesień. Potem, gdy Karolina zmarła, Adam totalnie oddał się pracy. Był jak maszyna, taki sobie przyjął sposób na odreagowanie – dodaje nasz rozmówca. Grochowska została upamiętniona w napisach końcowych „Wiedźmina 3” – to jej dedykowano tę grę. Podobnie uczynił Epic Games, dedykując jej słynnego dziś „Fortnite’a”, nad którym pracowała pod koniec życia.

Bez Badasa CDP dziś nie istnieje – mówią nam kolejni rozmówcy. I to niekoniecznie dlatego, że w biurze zwykł on siedzieć od rana do wieczora. – Czasem się śmiejemy, że powinniśmy chodzić w koszulkach z napisem „Adam, czy masz chwilę?”. Zawsze jest do niego kolejka. Najprościej go złapać koło godz. 19, gdy trochę ludzi już poszło do domów – opowiada jeden z pracowników jego studia.

To Badowski odpowiada za główne wizje, ma doświadczenie i ostatnie zdanie w dyskusjach. – Jest bardzo autorytarny, w każdej kwestii wiedźminowej decydował. To zaleta i wada, bo z jednej strony nie podyskutujesz, z drugiej dobrze, że ktoś to trzyma za mordę. I tak mimo tego zawsze mieli przecież jakieś opóźnienia w robocie – dodaje deweloper.

Dziś Badowski jest w szczęśliwym związku: trzy lata temu poślubił koleżankę z działu HR CD Projektu. W trakcie prac nad „Cyberpunkiem 2077” urodził im się syn Kosma. Badowski jest szefem studia, ale nie może pochwalić się szczególnie abstrakcyjnym majątkiem – ma zaledwie 0,15 proc. akcji CD Projektu.

Marsz wilków

Co innego zaś założyciele – Marcin Iwiński i Michał Kiciński. Można śmiało powiedzieć, że obaj są dziś rentierami, choć nie chcą spoczywać na laurach. Mają miliony na koncie, mnóstwo możliwości i mimo wszystko wciąż wiele czasu przed sobą – w końcu to ledwie 47-latkowie. Otacza ich też wianuszek ludzi zapatrzonych w wizjonerskie pomysły i autorytet „ojców założycieli polskiego gamingu”.

Marcin Iwiński dużo podróżuje, bo i na tym polega jego funkcja w firmie. Poza tym jednak stworzył wokół siebie krąg polskich liderów technologii, dla których jest mentorem i autorytetem. Na myśl przychodzi skojarzenie z obiadami czwartkowymi króla Poniatowskiego: od ponad dwóch lat wszyscy spotykają się mniej więcej raz na kwartał, by omówić bieżące zagadnienia, wyzwania, tematy związane z prowadzeniem biznesu. Spotkania zwykle odbywają się w siedzibie CD Projektu. Zapoczątkował je ponad dwa lata temu Iwiński razem z byłym premierem Janem Krzysztofem Bieleckim, który obecnie jest przewodniczącym Rady Partnerów EY Polska.

Grupa jest nieformalna, nie ma nazwy ani struktury. Przeważnie na spotkaniach jest około 20-30 osób - z różnych branż, dużo osób jest z branży technologicznej, ale nie tylko - głównie to założyciele e-biznesów. - Przed spotkaniem ustalamy temat, na przykład - jak rekrutować/awansować osoby na poziomie C-level. Czasem ktoś ma problem w firmie i okazuje się, że inna osoba miała podobny, ale już go rozwiązała. Dyskutujemy więc na najróżniejsze tematy - opowiada Barbara Sołtysińska.

Nie zawsze sprawa jest na tyle ważna, by organizować spotkanie. Grupa ma założony czat na jednym z komunikatorów, gdzie komunikujemy się. - Głównym celem naszej grupy jest wymiana wiedzy, doświadczenia i rozwijanie się - mówi Sołtysińska.

- To ciekawe, bo znajduję nowe inspiracje, rozwiązania, ale i oczyszczające. Gdy się okazuje bowiem, że inni mierzą się z podobnymi wyzwaniami. Ciekawie jest spojrzeć na różne tematy z różnych perspektyw. Na spotkaniach jest totalny luz, a Marcin to absolutnie fantastyczny człowiek. Inteligentny, skromny, ma chęć dzielenia się. Jest dla mnie definicją niesamowitego intelektu, odwagi, doświadczenia, pozbawiony ego - opowiada Barbara Sołtysińska, która jako jedyna uczestniczka tych spotkań zgodziła się wystąpić pod nazwiskiem. Oprócz niej do grupy należą współtwórcy lub szefowie takich firm jak Netguru, ZnanyLekarz.pl, Booksy, PizzaPortal.pl, DaftCode czy Tylko.com.

Wszystko jest bowiem po prostu… tajne. A zaufanie w grupie jest na tyle duże, że to właśnie na jednym z takich spotkań Iwiński zdradził, jak doszło do zatrudnienia Keanu Reevesa przy „Cyberpunku 2077”. Żaden z uczestników nie chce jednak zdradzić szczegółów. Działalność nieformalnej grupy jest tak tajemnicza, że rozmowy na jej temat odmawia nawet premier Jan Krzysztof Bielecki i odsyła do Iwińskiego. Ten milczy. Jeśli nie jeździ po świecie, spędza czas z żoną i trójką dzieci. Lub dwójką, bo jedna z jego córek – jak wynika z jej Facebooka – studiuje w… Chinach.

Drugi z założycieli – Michał Kiciński – jest dziś zupełnie gdzie indziej. Od 2012 roku poza swym majątkiem nie ma nic wspólnego z CD Projekt. Realizuje się w biznesie, ale na innych płaszczyznach.

W restauracji Wegeguru żywi wegańskim jedzeniem. Na portalu Openbooks.com rozdaje książki na wolnej, darmowej licencji. Strefarozwoju.pl to z kolei portal, gdzie można zgłębić duchowe tajniki swojego ciała i umysłu. Halodoktorze.pl jest rankingiem lekarzy. Firma Id’eau produkuje naturalną wodę mineralną. Spółka Literacka z kolei tworzy rozwiązania z zakresu sztucznej inteligencji dla rynku książkowego. Kiciński ma jeszcze więcej biznesów różnego rodzaju, ale czasem wilka alfa ciągnie jednak do lasu. W zeszłym roku został wspólnikiem w spółce Retrovibe, która ma… wydawać stare gry wideo.

Wszystkim tym kieruje z samego serca Warszawy – za 3 mln zł kupił kilka lat temu Fort Traugutta i tam się urządził. Stworzył tam restaurację Żywa Kuchnia i planuje otworzyć centrum relaksu i wyciszenia. Pomaga mu w tym – jako prezes Fortu Traugutta – Artur Sawka, ten sam kolega z licealnej klasy, który kiedyś pracował w CD Projekcie.

Jednak Kiciński najbardziej kojarzony jest dzięki dwóm jeszcze innym biznesom. – Był u mnie kilka razy i opowiadał o swoich planach zbudowania ośrodka medytacyjnego pod Wyszkowem. Niezwykle ciekawy człowiek, który stwierdził, że pieniądze to nie wszystko – mówi milioner Zbigniew Jakubas, który 13 lat temu uratował CD Projekt finansową pożyczką.

Medytacyjny biznes powstaje niejako przy okazji – dla Kicińskiego ta forma relaksu to wręcz filozofia życia. – W Peru też buduje ośrodek szeroko pojętej medytacji. Tam jest ogromny popyt na takie usług ze strony klientów amerykańskich. Jednocześnie to będzie niesamowity zastrzyk dobra poprzez inwestycję i zagospodarowanie lokalnych społeczności, które tam będą pracować: od pokojówek przez inżynierów w tym centrum medytacji – mówi nam jego była współpracowniczka.

Drugi najgłośniejszy projekt Kicińskiego to telefon Mudita Pure. To minimalistyczne urządzenie bez dostępu do internetu, z klasyczną numeryczną klawiaturą i niskim współczynnikiem absorpcji promieniowania elektromagnetycznego. Chodzi o to, by zwolnić tempo, uwolnić się od wszędobylskich powiadomień z telefonu i zaznać spokoju. Choć o Mudicie mówi się od dwóch lat, sprzęt nie ujrzał jeszcze światła dziennego. – Ale on wierzy w ten projekt. Mudita wyraża przecież całe to jego przejście do życia offline. Zresztą my też wierzymy. Trudno nie wierzyć, jak przychodzi szef i mówi, że Elonowi Muskowi też się pomysł podoba. Michał z Muskiem się znają, ponoć jest zachwycony Muditą – opowiada jeden z aktualnych pracowników.

Sam Kiciński jest dziś innym człowiekiem – spokojny, stonowany, z innymi priorytetami. Ma mieszkanie w Warszawie i dom we Wrocławiu, gdzie żyje jego partnerka. – Jeśli chodzi o inwestycje, rozeznanie w światowych rynkach giełdowych - ma łeb na karku. Ma pieniądze, zna ludzi... Ale to nie jest typowy biznesmen – głośny, przebojowy. Jest absolutnie przekonany do swoich wizji, ale nie w sposób butny. On jest bardzo spokojny. Gdy przychodził do biura, z wszystkimi się witał, przyglądał się prototypom. Zdejmował zegarek, siadał po turecku czy w kwiecie lotosu i rozmawiał z nami. Przy nim człowiek nabiera spokoju – wspomina była współpracowniczka.

Obecny pracownik dodaje: – Ma swój dom, ogród i powoli sobie żyje. Telefon włącza raz na kilka dni wieczorem. Najlepiej napisać mu SMS, to może się z tobą jakoś skomunikuje. Ale generalnie Michał nie chce, by mu przeszkadzać i uważa, że telefon z tymi wszystkimi powiadomieniami, wiadomościami nie jest mu do życia konieczny.

Epilog

CD Projekt to dziś 27-letnia firma z olbrzymimi sukcesami i niejednoznacznym wizerunkiem na koncie. Ojcowie założyciele nie są już siłą napędową, bo i Marcin Iwiński z każdym rokiem jest jakby dalej od firmy. Adam, trzeci z początkowej trójki, jako prezes całej grupy zajmuje się dziś głównie relacjami inwestorskimi. Po pracy – rodzina, dom pod Warszawą.

Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że DNA CD Projektu pochodzi w większości z głowy Michała Kicińskiego. Obecne zawirowania mają według nich pokazywać, że wszystko, co Kiciński włożył na poziomie koncepcji i wizji, zaczyna się ostatecznie rozsypywać. Trochę jak – porównuje weteran polskiej sceny – z Apple i Stevem Jobsem. Gdy Jobs umarł, Apple miał trochę rozpędu na działanie, ale potem musiał odnaleźć i wymyślić się na nowo. – W Redach widać, że nie ma skąd wziąć tego napędu intelektualnego, miłości do gier, energii – mówi nasz rozmówca.

Janusz Tarczykowski z Rock Square Thunder dodaje: –  Zaczęli od ambitnych planów i niczym kula śnieżna, z każdym projektem nabierali jeszcze większych ambicji i nie potrafili się zatrzymać. W pewnym momencie uwierzyli, że tak trzeba robić gry, nie dali sobie szansy zwolnić. A to czego potrzebują to właśnie chwila oddechu.

Weteran: – Chyba nie będą już nigdy bardziej sławni, spełnieni, bogatsi i młodsi. Dzisiaj Redom brakuje jednoznacznie rozpoznawalnej twarzy. Nie do końca ludzie wiedzą, kto jest liderem, kto obieca, że będzie lepiej. Nie ma Jobsa czy nawet Bezosa, którego można kochać i nienawidzić.

Gdy pracowaliśmy nad tym serialem przez ostatnie trzy miesiące, biuro prasowe CD Projektu kilkukrotnie odmówiło nam spotkania. Nie dostaliśmy też odpowiedzi na ani jedno z kilkudziesięciu pytań wysyłanych mailowo. Jednym z podjętych przez nas kroków był bezpośredni telefon do Adama Kicińskiego. Przedstawiliśmy mu ogólny szkic serialu CD PROJEKT. NIEKOLORYZOWANE, wymieniliśmy część zaplanowanych do poruszenia wątków i poprosiliśmy o spotkanie. Z nim samym lub z nim i Marcinem Iwińskim. Następnego dnia, po konsultacji ze współpracownikami, Adam Kiciński poinformował, że jednak do rozmowy nie dojdzie.

– A może to właśnie dobry moment, by wystąpić w mediach, oczyścić się, przeprosić za to, co było złe i zacząć wszystko od nowa? CDP Red dead redemption, panie prezesie – zasugerowaliśmy przez telefon.

– Przed nami bardzo dużo pracy, kolejne patche do „Cyberpunka 2077”, realizacja nowej strategii. To nie jest dobry czas na rozmowy. Skończył nam się już limit na słowne obietnice, musimy teraz udowodnić coś graczom naszymi działaniami – odparł prezes CD Projekt S.A.

KONIEC

Wydawca: 
Sylwia Czubkowska

Autorzy: 
Jakub Wątor,
Sylwia Czubkowska,
Marek Szymaniak,
Matylda Grodecka

Grafiki:
Patrycja Lewandowska
Intocollage.pl
użyte fotografie:
Adam Tuchliński/Tuchlinski Studio

Zdjęcia (w kolejności
publikacji):
Zarząd CD Projekt 2020, źródło: Skonsolidowany raport roczny 2020;
Handel grą Baldur's Gate, mat. prasowe CD Projekt;
Michał Kiciński, Marcin Iwiński, przedsiębiorcy roku EY 2008, fot. mat. prasowe;
Adam Kiciński, fot. Adam Tuchliński/Tuchlinski Studio;
Marcin Kiciński, fot. Adam Tuchliński/Tuchlinski Studio;
Zarząd CD Projekt 2016 r, mat. prasowe;
Premier Ewa Kopacz podczas wizysty w CD Projekt, w srodku Adam Badowski fot. M. Śmiarowski/KPRM;
Marcin Iwinski sam odbiera nagrodę na CD Projektu firmy pietnastolecia EY, 2018 r., screen YT;
Michał Kiciński, Mudita, mat. prasowe.