„Robię rzeczy, których wcześniej się bałem”. W kwarantannie małe biznesy wznoszą się na szczyty pomysłowości

Mała kawiarnia Filipa Kucharczyka praktycznie z dnia na dzień przestała działać. Właściciel nie pogrążył się w czarnej jak kawa rozpaczy, tylko został… osobistym dostawcą swojego produktu. I choć tego nie planował, to wpisał się w szerszy nurt biznesów, które nieszablonowo walczą z koronakryzysem.

W kwarantannie małe biznesy wznoszą się na szczyty pomysłowości

Wystarczy jakieś 10 minut spacerem z wrocławskiego rynku, by idąc trasą na zabytkowy Ostrów Tumski natrafić na Halę Targową. Z zewnątrz to secesyjna bryła z charakterystycznej dla tego miasta czerwonej cegły. Wejście do środka jest jak podróż w czasie. Patrzę w górę i widzę imponującą żelbetową konstrukcję sprzed ponad 100 lat. Schylam głowę i dostrzegam stragany. Po prawej stronie mam bar, gdzie w cenie latte ze Starbucksa można zjeść najlepszego schabowego w mieście.

Hala Targowa we Wrocławiu przed pandemią koronawirusa tętniła życiem.

Wszędzie pełno ludzi. Lokalsi przyszli po pomidory od pani Grażyny i świeże mięso poćwiartowane przez rzeźnika Leszka rano w piwnicy budynku. Studenci w pośpiechu zasuwają obiad, siedząc w barze obok swoich profesorów, robotników z budowy w sąsiedztwie oraz głośnych grupek turystów z Hiszpanii i Azji. Na końcu hali, pomiędzy popularnym punktem ksero i stoiskiem piekarni z Domaniowa, mieści się malutka kawiarnia Cafe Targowa.

To niestety obraz życia, które minęło. 

Dzisiaj w hali jest cicho, pusto, martwo. Snują się pojedyncze starsze osoby mieszkające w pobliżu. Po turystach i studentach nie ma śladu. Schabowego nie można zamówić, stoiska z bukietami na pogrzeby zawinięto taśmami, jakby dzień wcześniej ktoś tam zmarł. Jednak w Cafe Targowa wciąż tętni życie, tylko na nowy sposób. 

Dzisiaj część stoisk w Hali Targowej jest zamknięta i zagrodzona taśmą. W tle Cafe Targowa.

W kawiarni wciąż można o poranku spotkać właściciela Filipa Kucharczyka. Jego historia to historia tysięcy lokalnych mikroprzedsiębiorców w Polsce, których biznesy z dnia na dzień zostały zamknięte lub mocno ograniczone. To, jak Kucharczyk radzi sobie z problem, może stać się przykładem większej nadchodzącej zmiany.

Od zaciekawienia kawą do mistrzostwa świata

Jak to się dzieje, że idziesz do jednej kawiarni i kawa jest tam świetna, a w drugiej słaba? Niektórzy się nad tym nie zastanawiają. Dla nich kawa to tylko kawa - rozróżniają czarną od białej, słabą od mocnej, Jacobs i Tchibo od Inki. Filip miał kiedyś podobne pojęcie o kawie. Próbował zrozumieć, dlaczego inni piją ją z takim namaszczeniem. Kawy, które podpijał rodzicom, mu nie smakowały. Próbował wielu różnych - od fusiastej parzuchy po kawy „premium” z najwyższych półek w supermarketach. 

Jedną z pasji Filipa jest rower.

Smak odnalazł dopiero podczas swojego pierwszego w życiu kawowego cuppingu, czyli praktyki obserwowania smaków i aromatów parzonej kawy. To było to. Zafascynował się jej smakiem, ale również różnymi sposobami parzenia, jej pochodzeniem, obróbką. Tak bardzo, że cztery lata temu wygrał rozgrywane w Dublinie mistrzostwa świata baristów używających Aeropressu – 2016 World AeroPress Championship. 

Aeropress to urządzenie do zaparzania kawy. Taka duża kawowa strzykawka. Mamy tubę, czyli otwarty cylinder, do którego wkładamy tłok zakończony gumową uszczelką. Żeby zrobić kawę, stawiamy Aeropress na tłoku, wsypujemy zmielone ziarna, wlewamy gorącą wodę, mieszamy, zakręcamy od góry sitko, a następnie odwracamy i przeciskamy kawę do kubka. 

Cafe Targowa i jej właściciel Filip Kucharczyk.

Zanim Filip stał się mistrzem strzykawy, miał już Cafe Targową. Otworzył ją w 2012 r. Wrócił wtedy do Wrocławia po wielu latach życia w Anglii. Pierwszy ekspres dostał od kolegi, deski na meble do malutkiego lokalu kupił z lokalnego tartaku. Urządził się w 2 tygodnie.

— Branża kawiarni alternatywnych wtedy w Polsce dopiero raczkowała. Nie było wielu osób, które wiedziały coś więcej na ten temat. Wszyscy się uczyliśmy. Powoli, organicznie, bez dużych nakładów finansowych — wspomina.

Malutkie stoisko, 8 metrów kwadratowych z osobnym zakątkiem i kilkoma stolikami dla gości. Tu liczy się kawa. Kawa, którą Filip z kilkoma osobami z załogi samodzielnie wypala pod marką Figa Coffee. Ekipa Figi sprowadza ziarna w workach prosto od dostawców w Afryce czy Brazylii. Nigdy nie mieli masowego klienta, lecz zarażali innych pasją do kawy. W połowie marca silniejsza stała się groźba zarażeniem się COVID, która cały ruch w kawiarni praktycznie z dnia na dzień ucięła.  

Dyskusje w trakcie wypału kawy.

Pippo di Pesto nadciąga na rowerze z kawą w plecaku

Filip wiedział, że musi działać szybko: — Wstrzymujemy parzenie kawy, nawet na wynos. 10-20 kaw sprzedanych garstce stałych klientów nie uratuje biznesu. Całe moce kierujemy na sprzedaż ziaren w paczkach.

Promocja nowej kawy na Instagramie i Facebooku to podstawa.

Wprowadzono nową usługę: dostawa zamówień w obrębie Wrocławia pod drzwi lub w całej Polsce przez Paczkomaty za 5 zł. Szybka promocja na Facebooku, szybka wysyłka newslettera i już następnego dnia zebrało się sporo zamówień. 

„Oto on, prosto z zamrażalnika. Pippo di Pesto. Od wczoraj dostarcza wam kawy pod drzwi. Dzisiaj ciśnie na kole — tak przynajmniej powiedział. U nas dostawa 5 zł na terenie Wrocławia” — tak Filip zareklamował w mediach społecznościowych dostawy, ale nie kurierem, nie przez wynajętych ludzi, tylko osobiste. Sam wsiadł na swój rower, spakował kawy do plecaka i ruszył w trasy po mieście. 

Przygotowania do dostawy na rowerze.

— Udało nam się rozkręcić dowozy dzięki temu, że mamy bardzo dobry kontakt z naszą społecznością. Nie odpisujemy w mediach społecznościowych za dwa dni, ale od razu. Klienci nie tylko dostają zamówiona kawę szybko, ale też możemy się zobaczyć, przybić przysłowiowego piątaka z dwóch metrów — z pasją opowiada Kucharczyk.

Zrób sobie nowy biznes

W nowej rzeczywistości newsletter, czy konta na Instagramie i Facebooku to narzędzia kluczowe w komunikacji i wspieraniu biznesu. Filip zaczął też odkopywać pomysły, które siedziały mu w głowie od lat, ale nie było dobrego momentu, aby z nimi ruszyć. Tak w ofercie pojawiła się kawa „Złota rączka”. Kawa, która ma pomagać. Jest droższa o 10 proc. od jej podstawowego odpowiednika, nadwyżka ma iść na pomoc w utrzymaniu kawiarni, ale w przyszłości zostanie przekierowana na wybrany cel charytatywny. 

Filip Kucharczyk w trakcie dostawy, okolice placu Jana Pawła II we Wrocławiu.

— Sytuacja wymusiła na mnie kreatywność. Nagle robię rzeczy w internecie, których wcześniej się bałem. To jest walka o przetrwanie mojego biznesu. Robię lekcje parzenia kawy online na żywo i za darmo dla każdego — opowiada Kucharczyk.

Kucharczyk nie jest wyjątkiem. Narodowa kwarantanna zbiegła się w czasie z okresem zbiorów tulipanów. Ich producenci stanęli przed widmem upadku, bo mieli setki tysięcy kwiatów w szklarniach i chłodniach, ale nagle tradycyjne miejsca sprzedaży zamknięto. Aby się ratować, jedna z firm zrobiła szybki piwot swojej działalności. Rodzina Mazurów z Łomianek, prowadząca firmę Flower Power, zaczęła osobiście sprzedawać kwiaty rozwożąc je po całej Warszawie. Na Facebooku na bieżąco zawiadamiają, gdzie konkretnie się z nimi pojawią. Tulipany mają takie rwanie, że w najbliższy weekend odbędzie się ich ostatnia większa akcja sprzedaży. 

Talkersi, czyli szkoła językowa z Gdyni, od kilku tygodni kursy prowadzi wyłącznie online. Zajęcia odbywają się przez Skype'a, Zooma lub WhatsAppa. Klienci przystosowali się do nowych warunków, dzięki czemu przychody firmy są zbliżone do tych z okresu przed pandemią.

Filip dostarcza we Wrocławiu wiele z zamówionych paczek osobiście.

Club Fryzjerski Alternative uruchomił usługę „na wynos”. Zakład przygotowuje indywidualne mieszanki farb dla swoich klientek. „W naszym systemie posiadamy pełną historię Waszej koloryzacji, więc odtworzenie koloru nie jest dla nas problemem” — piszą na swoim profilu na Facebooku. 

Z kolei Handelek, lokal śniadaniowy z piekarnią rzemieślniczą w centrum Krakowa, w ciągu niecałych 48 godzin uruchomił dostawy świeżego chleba oraz past. W tym czasie powstała strona do zamówień online i ruszyła intensywna kampania w mediach społecznościowych. Dostawy powyżej 50 zł są realizowane za darmo, co ma promować wspólne zamawianie razem z sąsiadami. 

Podobnych przykładów z całej Polski i świata jest zatrzęsienie.  — Sytuacja jest obecnie trudna, często wręcz dramatyczna dla ogromnej rzeszy drobnych biznesów. Ale to nie oznacza, że nie ma nadziei — mówi Stefan Batory, szef i twórca aplikacji Booksy, która umożliwia klientom umawianie wizyt przez aplikację np. u fryzjerów czy kosmetyczek oraz w innych punktach usługowych, wzdycha. Wie doskonale jak jest trudno, bo jego firma, będąca jeszcze przed kilkoma tygodniami jednym z najgłośniejszych polskich start-upów, sama też została ciężko doświadczona przez pandemię. 

Filip na dostawie spotkał jednego z wielu stałych klientów swojej kawiarni. Osiedle Nowy Dwór we Wrocławiu.

W marcu Booksy miało ponad 300 tys. zarejestrowanych salonów fryzjerskich, kosmetycznych i innych usług. I było na najlepszej drodze do zostania pierwszym polskim startupem wycenianym na miliard dolarów.  Pandemia niestety odcisnęła mocne piętno tak na Booksy, jak i na jego partnerach. Skoro fryzjerzy, siłownie, kosmetyczki są pozamykane, to klienci zaczęli rezygnować z subskrypcji.

— Ale my się nie poddajemy i nie poddają się te drobne biznesy — zapewnia Batory. 

Jego firma wprowadziłą możliwość wsparcia datkiem ulubionego stylistę i akcja cieszy się dużym zainteresowaniem we wszystkich państwach, gdzie działa Booksy. 

— Małe firmy też mocno same się starają. Mieszkam teraz w Stanach i tu obserwuję, jak wiele z nich zaczęło mocno działać w mediach społecznościowych, starają się przypominać o sobie klientom. Trenerzy z siłowni prowadzą zajęcia on-line, fryzjerzy i kosmetyczki na odległość instruują, jak zadbać o siebie w czasie, gdy nie można skorzystać z normalnej usługi — opowiada Batory i dodaje, że idąc tym tropem, jego firma kilka dni temu wprowadziła opcję umawiania się na konsultacje video. — Tę opcję rozważaliśmy początkowo, myśląc o darmowych konsultacjach psychologicznych. Tymczasem szybko okazało się, że interesują się nimi styliści, trenerzy osobiści — dodaje szef Booksy i prognozuje, że takich działań będzie coraz więcej. 

Kwarantanna konsumpcji 

Kryzys może być szansą na wypracowanie nowego stałego trendu w konsumpcji. Jest szansa, że klienci zaczną się zastanawiać, jak będą wyglądać ich miasta i dzielnice ogołocone z drobnych biznesów, które nie przetrwały pandemii. Można temu zapobiec, można wesprzeć lokalnych wytwórców. Robimy to teraz w akcjach typu #kupujloklanie czy #wspierajpl. Po odwołaniu lockdownu możemy być już do tego przyzwyczajeni i będzie miało dla nas znaczenie, skąd pochodzą pomidory czy pizza, którą kupujemy. 

Z drugiej strony wiele lokalnych biznesów, jeśli przetrwa, może wypracować zupełnie nowe sposoby dociera i zatrzymywania klientów. Paradoksalnie im dłużej taki stan trwa, tym trwalsze mogą to być przyzwyczajenia.

Kryzys może być szansą na wypracowanie nowego stałego trendu w konsumpcji.

Li Edelkoort, najbardziej znana na świecie analityczka trendów, kreśli jeszcze ciekawsze wizje. W wywiadzie dla magazynu DeZeen Holenderka mówi o możliwości wielkiej zmiany, przed którą stoimy. Pandemia jest szansą na moralne odrodzenie świata i zwrot we wzorach konsumpcji. Będąc w odosobnieniu, możemy odkryć, że do życia i szczęścia wcale nie jest nam potrzebna kolejna nowa sztuka odzieży wyprodukowana ze sztucznych materiałów w Chinach ani nowy samochód. Według Edelkoort obecna sytuacja wpłynie na rozwój trendu minimalizmu, doceniania jakości zamiast ilości, samodzielnego tworzenia różnych rzeczy. To zresztą już widać - trudno znaleźć wśród znajomych kogoś, kto by nie stał się ostatnio ekspertem od wypieku domowego chleba. A po terapii świeżym, domowym pieczywem, ciężko będzie wrócić do rozmrożonych bułek z supermarketu.

— Pokazy mody, wprowadzanie nowego modelu samochodu, reklamy egzotycznych wakacji na rajskiej wyspie dziś wyglądają dziwnie i wydają się nie na miejscu. [...] Masowo wchodzimy do kwarantanny konsumpcji, gdzie nauczymy się jak czerpać radość z prostej sukienki — mówi Edelekoort. Właścicielka nowojorskiej agencji analizującej trendy mówi także o unikalnej szansie, jaka właśnie się pojawiła, aby przyjąć zmiany. 

Magda, baristka Cafe Targowa, zamieniła się w kuriera rowerowego. Na zdjęciu uchwycona przypadkiem, po sąsiedzku, kiedy wracałem z zakupów. W tle zamknięta, lokalna cukierenka.

— Zamiast wracać do dotychczasowych modeli biznesów, powinniśmy zacząć prowadzić je zupełnie inaczej. Powinniśmy robić je wolniej, spokojniej, produkować mniej, ale dokładniej i piękniej. Dobrym przykład jest Japonia, która daje fundusze firmom, aby wróciły do niej z produkcją z Chin — komentuje Li Edelkoort.

Wystarczy do tej wypowiedzi dopisać hashtag #kupujlokalnie i mamy receptę na szansę dla lokalnych biznesów jak palarnia Figa Cafe. 

Tomek Karwatka, prezes Divante jednego z wiodących e-commerce software house'ów na świecie, zwraca uwagę, że w przeróżnych scenariuszach analizujących obecną sytuację globalizację postrzega się jako jedną z przyczyn dzisiejszych problemów. Dlatego ludzie zaczną doceniać lokalność. — Byłem na webinarze z Nassimem Nicholaem Talebem, autorem głośnej książki „The Black Swan” („Czarny łabędź” od red.), który powiedział mi, że za sprawą globalizacji mamy nagromadzenie drobnych, małych sytuacji. Każda z nich to małe ryzyko, które zaczyna nam zagrażać. Ludzie zaczynają się obawiać globalizacji. To wszystko sprawia, że rośnie lokalny patriotyzm — opowiada nam Karwatka i dodaje, że dzięki takiemu podejściu ludzie będą częściej wybierać np. lokalną kawę od Filipa, zamiast ziaren z niemieckiej korporacji Tchibo, która zanim trafi do Polski przechodzi po drodze przez dwadzieścia centrów logistycznych.

 —  Internet może się w to bardzo dobrze wpisać, bo pozwoli wyszukać tych ludzi obok nas. Poznać ich i korzystać z ich usług — podsumowuje prezes Divante.

Biznes w ołowianej misie

Dzień przed publikacją tego tekstu spytałem Filipa, jak idzie mu biznes. Dopiero teraz mógł porównać pełny miesiąc sprzedaży paczek kawy z 30 dniami, kiedy działała kawiarnia. 

Biznes Filipa był na zakręcie i miał pod górkę. Dzięki ciężkiej pracy udało się wyjechać na prostą.

— Udaje nam się utrzymać mniej więcej podobny poziom zysków co poprzednio. Podjęcie ryzyka i ciężka praca zaowocowały tym, że możemy dalej pracować bez szkód — odpowiedział.

Legenda miejska mówi, że fundamenty Hali Targowej umieszczono w olbrzymiej ołowianej misie, która ma chronić budynek przed grząskim gruntem odrzańskiego brzegu. Biznes Filipa oraz wielu innych lokalnych mikro przedsiębiorców przed utopieniem w czasach kryzysu chroni jednak co innego - zbudowana wcześniej wierna społeczność, organiczny rozwój, autentyczność, lokalność i wysoka jakość. A jeszcze kilka miesięcy temu taka taktyka zapewne zostałaby wyśmiana za naiwność przez niejednego startupe'owego wizjonera przepalającego fundusze inwestorów.