Tęsknię za Śledzikiem i łańcuszkami. Nie potrafimy już protestować
Armaty biły na oślep, kule trafiały w płot, ale przynajmniej ktoś stwierdził, że nie możemy pozwolić sobie na niesprawiedliwe traktowanie. Dziś to szokujący pogląd.

Kiedy pisałem o proteście przeciwko pływającej farmie fotowoltaicznej zdziwiło mnie, w jaki sposób radna liczyła szable. Wszyscy ci, którzy nie zgadzali się z rzekomo planowaną inwestycją, mieli dać o tym znać w komentarzach. Pod wpisem prędko przybyło więc haseł w stylu "nie zgadzam się". Trudno wierzyć w ich przydatność. Autorzy mogli sobie żartować, a nawet nie pochodzić z okolicy. Ot, takie niewinne głosowanko, niczym za starych internetowych czasów.
Może właśnie dlatego uderzyły mnie te hasła, bo przypomniały o pewnym momencie w historii internetu, kiedy wielu wierzyło, że opublikowanie w mediach społecznościowych głosu niezgody coś znaczy i może zmienić świat na lepsze.
Było to myślenie magiczne
Wystarczy mocno wierzyć, a to się stanie – jak w bajce. Dlatego od czasu do czasu internet zalewały łańcuszki. Osoby podające dalej ich treść stanowczo nie zgadzały się na coś, będąc przekonanym, że to wystarczy. Zapewne niektórzy robili to dla żartu, inni na wszelki wypadek, bo trud żaden, za to na pewno nie zaszkodzi. Na pewno nie brakowało i takich, którzy głęboko wierzyli w to, że odmienią w ten sposób bieg wydarzeń.
Ta bardziej świadoma część internetu miała ubaw z nowoczesnego pogaństwa, zabobonu krążącego po mediach społecznościowych. Ale z perspektywy czasu musimy uczciwie przyznać, że czasami protest działał. Wyśmiewana niechęć do Śledzika, jednej z opcji Naszej Klasy, skończyła się tym, że właściciel portalu jednak z niej zrezygnował. I to po roku.
Być może ten sukces sprawił, że podobne łańcuszki przeżyły Naszą Klasę i powracały jeszcze w 2023 r. Jasne, często były problematyczne, bo bazowały na fałszywych informacjach. Utorowały drogę dezinformacji i oszustwom, skoro pozwoliły uwierzyć, że wszystko to, co napisane i chętnie powtarzane w sieci, jest prawdziwe.
Trudno jednak nie docenić ich bojowego nastroju
Ludzie nie zgadzali się na niekorzystne dla nich funkcje, głośno o tym mówili i co najważniejsze: byli przekonani, że to pomoże. Ktoś ich wysłucha i przejmie się opinią, bo przecież to użytkownik jest panem.
Dziś w taką relację raczej nikt nie wierzy. Spójrzmy tylko na to, co dzieje się na YouTubie. Serwis automatycznie tłumaczy tytuły angielskich filmów, a niekiedy każe słuchać dubbingu (tę funkcję na szczęście można wyłączyć). Przeglądając TikToka co jakiś czas natknę się na pomruki niezadowolenia, ale na tym złość i oburzenie się kończą. Czy można coś z tym zrobić? – pytają autorzy filmików i dowiadują się, że nie.
Niewykluczone, że w rozproszonej, pełnej baniek sieci gdzieś toczą się starcia, są protesty, użytkownicy dalej podają łańcuszki i liczą na to, że przebiją się przez mur, zdobywając youtube'ową twierdzę.
Nie sądzę, ale jeśli nawet, to i tak jest to dowód na to, że zmieniła się forma wyrażania niezgody
To raczej pojedyncze, partyzanckie próby. A dawniej mieliśmy do czynienia z masowymi wyjściami na wirtualne ulice, prawdziwymi strajkami. Teraz wolimy narzekać w swoim gronie, bo przecież i tak się nic nie zmieni.
Zniechęciły nieudane protesty? Owszem, Nasza Klasa się ugięła, ale przez lata mało kto sądzi, że Facebook czy inny moloch przejął się protestami, szczególnie tymi polskimi. Rewolucyjny ogień zgasł, ale najważniejsza zmiana wydaje się inna – giganci urośli jeszcze bardziej. Jeżeli np. w 2015 r. łańcuszek był straceńczą misją, bo wiadomo było, że Zuckerberg w dowolnej sprawie będzie tak samo stanowczy, tak teraz szanse na sukces nie są bliskie zera – są do niego przyklejone. Dlatego nikt nie próbuje.
I może właśnie dlatego dawne próby wydają mi się jeszcze bardziej imponujące – bo były. Tymczasem zamiast przemyśleć, jak działać skuteczniej, internet po prostu wywiesił białą flagę.