Rekord głupoty influencerów pobity. Popłynął na zakazaną wyspę, mógł zabić jej całą społeczność
Wydawać by się mogło, że po tylu przypadkach kontrowersyjnych zachowań influencerów na świecie nic nas już nie zdziwi. A jednak - Mykhailo Viktorovych Polyakov, znany na YouTubie jako Neo-Orientalist postanowił odwiedzić jedno z najbardziej odizolowanych miejsc na Ziemi – wyspę North Sentinel na Oceanie Indyjskim.

I nie był to wyjazd zorganizowany w duchu nauki czy pomocy humanitarnej, a raczej nieodpowiedzialna pogoń za lajkami. Tyle że tym razem cena tej atencji mogła być znacznie wyższa – nawet dla całej społeczności, która od wieków żyje bez kontaktu ze światem zewnętrznym.
Zakazane miejsce
Sentinelczycy to jedno z ostatnich plemion na Ziemi, które skutecznie i konsekwentnie unika kontaktu z cywilizacją. Od 50 tys. lat zamieszkują wyspę North Sentinel – obszar wielkości Manhattanu, porośnięty dżunglą i otoczony przez wody Zatoki Bengalskiej.
Według organizacji Survival International, która zajmuje się ochroną ludów tubylczych, populacja Sentinelczyków może liczyć około 150 osób. To jednak tylko szacunki – tak naprawdę nikt nie zna dokładnych danych, bo nikt nie prowadzi badań terenowych na wyspie. I bardzo dobrze.

Powód jest prosty i przerażająco racjonalny - nawet zwykłe przeziębienie mogłoby wywołać wśród Sentinelczyków śmiertelną epidemię. Nie mają odporności na choroby cywilizacyjne – dokładnie tak, jak inne izolowane społeczności, które w historii miały pecha zetknąć się z kolonizatorami.
Przykład? Ludy z pobliskiej wyspy Little Andaman – plemię Onge – straciły aż 85 proc. populacji po kontakcie z Brytyjczykami i osadnikami z Indii. A Andamańczycy? Ich liczebność spadła aż o 99 proc.
Wizyty karane śmiercią
Od dekad władze Indii zakazują wstępu na North Sentinel. Przestrzeń powietrzna nad wyspą jest zamknięta, a strefa przybrzeżna chroniona. Nikt nie ma prawa podpływać bliżej niż kilka kilometrów.
Po co? By chronić nie tylko Sentinelczyków, ale też... samych turystów. Plemiona te od dawna reagują agresją na intruzów – i trudno się dziwić, skoro historia kontaktów z zewnętrznym światem oznaczała dla nich zawsze ból i śmierć.
John Allen Chau, amerykański misjonarz, który nielegalnie wylądował na wyspie w 2018 r. został zabity przez Sentinelczyków próbując nawrócić ich na chrześcijaństwo. W 2006 r. plemię zabiło dwóch indyjskich kłusowników, których łódź zacumowała na brzegu pierwotnej wyspy.
Więcej na Spider's Web:
Nieodpowiedzialna próba zdobycia rozgłosu
Ale Mykhailo Polyakov miał inny pomysł. Postanowił złamać prawo, wylądować na wyspie i zostawić tubylcom „prezenty”: kokos i puszkę coli. Tyle że to nie żadna symboliczna ofiara, a potencjalna biologiczna bomba.
W nieodpowiedzialnej próbie zdobycia rozgłosu w mediach społecznościowych, jego działania mogły doprowadzić do zagłady całego plemienia – czytamy w oświadczeniu Survival International. Na szczęście – jeśli można tak powiedzieć – YouTuber nie nawiązał bezpośredniego kontaktu z mieszkańcami wyspy. Został aresztowany przez indyjskie władze i grozi mu więzienie.
Tragiczne historie poprzedników influencera powinny być dla niego przestrogą. Ale w erze social mediów, gdzie zasięgi stają się dla niektórych ważniejsze niż zdrowy rozsądek i szacunek, historia zdaje się zapętlać.
Co więcej takie wyprawy nie tylko niosą ryzyko dla lokalnych społeczności, ale i stają się elementem neokolonialnego myślenia – tego samego, które przez wieki traktowało inne kultury jako egzotyczne ciekawostki, które można sobie zwiedzić i udokumentować”
Co naprawdę wiemy o Sentinelczykach?
Bardzo niewiele – i to dobrze. Wiemy, że polują, zbierają owoce, łowią ryby i używają prostych narzędzi: łuków, strzał, włóczni. Mieszkają w większych, wspólnych chatach lub mniejszych, tymczasowych schronieniach.
Obserwatorzy z odległych łodzi widzieli dzieci, kobiety w ciąży i rytualne tańce. Ale nikt nie zna ich języka, imion, nie wiemy, jak nazywają swoją wyspę. I właśnie dlatego należy uszanować ich wybór - życie z dala od naszego świata.
Internet nie jest wart każdej ceny
Historia Neo-Orientalisty to kolejny przykład na to, jak bardzo niektórym influencerom brakuje refleksji. Bo choć wydaje się, że filmik na YouTube to tylko kontent, to w tym przypadku mógł on zakończyć się tragedią. Nie tylko osobistą, jak w przypadku Johna Chaua. Mógł też – dosłownie – unicestwić cały, unikalny naród.
Dopóki media społecznościowe będą promować kontrowersję ponad treść, dopóty będziemy oglądać kolejne próby przekraczania granic. Tylko że niektóre z tych granic istnieją z bardzo ważnego powodu. I nie, nie każda z nich powinna zostać przekroczona w imię algorytmu.