Płynę, ale mam wrażenie, że tonę. Z każdym kolejnym zdjęciem czuję większe przygnębienie. W desperacji myślę: "Moja siłownia nie działa!". Na szczęście pojemnik na nienawiść do samego siebie zaczyna się w końcu przelewać, a ja wybudzam się z tego transu. Pojawia się złość. Przecież nie po to latami płaciłem terapeutce, by nadal gonić za nierealnymi standardami piękna. Pewnie, że chcę czuć się dobrze we własnym ciele, ale kanony, i to tak odrealnione, w ogóle mnie nie interesują. Mało tego, myślę o nich tylko podczas przeglądania aplikacji. Impuls, który wtedy razi mój mózg, jest tak silny, że reanimuje, zdawałoby się uśmiercone na terapii, demony niedopasowania i niedowartościowania. To, że mimo trudów finalnie potrafię się im przeciwstawić, zawdzięczam właśnie kozetce u pani Ani, a także – jak mniemam - temu, iż pamiętam, choć mgliście, czasy sprzed social mediów. Wtedy, moje drogie zetkowe dzieci, idiotyczne serduszko było idiotycznym serduszkiem, niczym więcej.