Hałas to przemoc. Tak psuje rzeczywistość i internet

"Każdy element hałasu jest jak przemocowy rodzic" – pisze Małgorzata Halber w swojej nowej książce "Hałas". Nasza rzeczywistość jest tak głośna, że to właśnie w nadmiarze dźwięków i bodźców należy upatrywać źródła wielu problemów współczesności. 

Hałas to przemoc. Tak psuje rzeczywistość i internet

Ciekawe, kiedy po raz pierwszy hałas zaczął tak naprawdę przeszkadzać. Nie chodzi o chwilę, gdy na moment zrobiło się za głośno i nieprzyjemnie, jak podczas – strzelam – pierwszej wizyty w centrum handlowym albo – i tu jestem pewien, bo kuliłem się za każdym razem – w trakcie hamowania lokomotywy na dworcu. Mam na myśli permanentne zmęczenie hałasem, który nie mija i od którego nie da się uciec, a na pewno nie przez najbliższe nadchodzące godziny. Nie mogę wyznaczyć konkretnego terminu w pamięci, ale obstawiam, że to musiało być w szkole.

Wszystko zaczynało się przed wejściem do samego budynku. Już w pobliżu robiło się głośno, zdecydowanie za głośno. Zatrzymywały się samochody, trzaskały drzwi, ktoś trąbił, auta ruszały, z rykiem podjeżdżały autobusy, po chwili, dysząc, odjeżdżały. Do tego przede wszystkim potok młodych ludzi, dla których był to ostatni moment, by się dźwiękowo wyżyć i wykrzyczeć. A może wcale im na tym nie zależało? Po prostu nie było innego wyjścia i tylko tak dało się przedrzeć, przekrzyczeć przez odgłosy fragmentu niewielkiego miasta – mówiąc najgłośniej, jak się da.

Im bliżej wejściowych drzwi, tym tumult narastał, a po wejściu odgłosów było jeszcze więcej. Każdy boks w szatni wypełniony był rozmowami, których wcale nie przerywał znacznie głośniejszy dzwonek – był to jeszcze jeden przeciwnik, którego trzeba było pokonać, czyli przekrzyczeć. Na korytarzu, już przed drzwiami do sali lekcyjnej, głosy ustawiało się na pełną moc, bo za chwilę przyjdzie nauczyciel i trzeba będzie być cicho.

Nie, wcale nie w końcu cicho – to nie była cisza, która dawała spokój. Nie było w niej ukojenia. Była to cisza wymuszona, szczególnie na tych najgorszych lekcjach: matematyce, chemii, fizyce. Przerwanie jej mogło skończyć się wizytą przy tablicy, a więc jedynką. Dlatego tak trudno było wytrzymać, kiedy ktoś szeptem powiedział coś śmiesznego albo przypomniało się zabawne zdarzenie. W przerwach od hałasu cisza była taką samą karą jak przebywanie na głośnym korytarzu. Jej złamanie wielkim nadużyciem. Przekonałem się o tym zresztą dość szybko. W zerówce pani radziła sobie z gadułami w prosty sposób – zalepiała im usta taśmą klejącą. Kiedy zaś to nie pomagało, zamykała urwisów w schowku. Dwóch kolegów znalazło tam radio i je odpaliło. Z perspektywy czasu można to uznać za zabawną lekcję: cisza jest na straconej pozycji.

Oczywiście każdy będzie miał pewnie inne wspomnienia z pierwszym hałasem. Mam takie, bo nie znosiłem szkoły, w sposób nieco większy i bardziej na mnie wpływający niż typowe "nie chce mi się uczyć na klasówkę" czy "nie chce mi się wstawać o 6.30". Małgorzata Halber w swojej książce "Hałas" wyjaśnia, że "hałas to wielopoziomowe, codzienne przeszkadzanie wprawiające nas w stan niepokoju". Podobnie jak problemy współczesności wynikają z całości – "chodzi o zbiór tych natrętnych, uwłaczających zagrożeń wiszących nad doświadczeniem codziennym w XXI wieku", jak pisze autorka "Hałasu" – tak i hałas to nie tylko głośne samochody, muzyka puszczana z bezprzewodowych głośników czy po prostu odgłosy dużego miasta. Hałas to całość. Nakłada się na niego wiele rzeczy, w tym wspomnienia. Dlatego kiedy sam myślę o hałasie, wracam myślami do szkoły.

Wielu ma poczucie, że zrobiło się głośniej

Jeszcze nie tak dawno, mimo że wtedy też nie brakowało nadmiarowych odgłosów, było ciszej. Nawet jeśli nie mamy na to twardych dowodów, to poczucie, że coś się zmieniło, jest zbyt mocne, by je zignorować.

Tym razem da się wyznaczyć moment graniczny. Halber sugeruje, że hałas doskwiera nam szczególnie od czasu pandemii. Wówczas wszystko nie tylko zwolniło, ale po prostu się zatrzymało i w końcu wreszcie ucichło. Łukasz Suchy, artysta dźwiękowy zajmujący się nagrywaniem otoczenia, zauważał, że właśnie w okresie covidowym nagle zaczął "słyszeć sąsiadów, którzy po prostu robili zwykłe rzeczy". Zaskoczyło go, że tak wyraźnie było słychać dźwięk sztućców czy rozkładania talerzy. Badania wykazały, że gdy w San Francisco w trakcie pandemii jeździło mniej samochodów, śpiew ptaków przycichł do poziomu z lat 70. Nie musiały już tak przekrzykiwać całego zgiełku dookoła.

Byłem jednym z tych naiwniaków, którzy myśleli, że dzięki temu po pandemii będzie trochę inaczej. Lepiej. Że nie będzie już powrotu do tego, co było przed marcem 2020. Spełniło się połowicznie – nie jest tak, jak było, bo jest gorzej, nie tylko dlatego, że głośniej. Małgorzata Halber opisała, że świat się "zinternetowił i zbrzydł".

Można to interpretować bardziej symbolicznie. Faktycznie wszystko coraz bardziej się do siebie upodabnia, wszędzie jest tak samo i to samo jak w internecie. Te same sklepy, te same nowe bloki, osiedla od patodeweloperów to efekt działania kopiuj-wklej. Zinternetowienie odczuwamy jednak bardzo dosłownie – świat realny nie jest już więcej przeciwieństwem świata wirtualnego, stał się jego przedłużeniem. Aplikacje są potrzebne do wszystkiego: do wysłania paczki, do odebrania, do zamówienia przejazdu, do skorzystania z promocji w sklepie, do skasowania cyfrowego biletu w autobusie, do robienia zakupów itd. Staliśmy się pokoleniem pod aplikację.

Będąc w dużym sklepie, nie trzeba niekiedy nawet skanować produktów przy kasie samoobsługowej – można to zrobić wcześniej, przy wkładaniu ich do koszyka, a funkcję skanera pełni właśnie smartfon. Jakby ci, którzy decydują, co jest wyświetlane na małym ekranie telefonu, robili wszystko, byśmy nie patrzyli na inne wyświetlacze.  

Mało tego, niedawno Uber pochwalił się, że w aplikacji można zamówić opcję dostawy przesyłki, którą kurier wyjmie z… automatu paczkowego. Urządzenia chwalono za to, że są pod nosem i w każdej chwili można wygodnie odebrać paczkę, ale teraz nawet ta czynność to za dużo. Można wysłać po nią kuriera i nie trzeba wychodzić nawet pod blok.

W filmie "Kup teraz" przedstawicielka Amazona wprost mówi o tym, że celem sprzedaży internetowej było to, aby paczka jechała taśmociągiem prosto do klienta. Dobrze ilustruje to animacja pokazującą leżącą w łóżku dziewczynę, która przegląda produkty sklepu w telefonie, następnie robi zakupy, a w końcu taśmociąg podjeżdża pod samo łóżko i strzela jej zamówioną poduszką w twarz. To nasza rzeczywistość: dla firm to idealna sytuacja, w której my, klienci nic innego nie robimy, tylko stale jesteśmy podpięci do sieci i ich aplikacji. Nie tracimy czasu na dojazdy do sklepu, nie dajemy się rozpraszać przez chodzenie i wybieranie – jeszcze postawimy na coś, czego nie podsunął nam algorytm. Zanim wrócimy do domu, możemy skusić się na wizytę w kinie (przegra platforma streamingowa) albo restauracji – co z perspektywy twórcy aplikacji jest zwyczajną stratą czasu. Trzeba poświęcić konsumpcji więcej i więcej. Najlepiej zrezygnować ze wszystkiego, nawet ze snu.

"Sen stanowi irracjonalny, irytujący dowód na to, że istoty żywe nie mogą się całkowicie podporządkować rzekomo nieodpartym siłom nowoczesności" – pisał Jonathan Crary w eseju "24/7. Późny kapitalizm i koniec snu".

Znajdą się pewnie tacy, dla których nowa funkcja Ubera to spore ułatwienie i wygoda, ale dla mnie to jeszcze jeden dowód na to, że po pierwsze, firmy technologiczne zajmują się wymyślaniem koła na nowo (przecież dokładnie tę samą funkcję pełni… kurier), a po drugie, to pokaz tego, jak bardzo zależy im na tym, by przyssać użytkowników do ekranu. Jeszcze więcej powiadomień, jeszcze więcej szumu, jeszcze więcej hałasu.

Automaty paczkowe są dla mnie dobitnym dowodem na zinternetowanie świata. W połowie 2021 r. sam InPost uruchamiał tygodniowo 100 urządzeń. Wówczas w 2021 r. miał 13 tys. maszyn, na koniec 2023 r. – prawie 22 tys. InPost nie jest sam na polskim rynku. Szacuje się, że w Polsce już jest ponad 50 tys. automatów paczkowych, a ich liczba będzie tylko rosnąć.  

Mijam jeden paczkomat. Jest wieczór, kurier opróżnił przesyłki z jednego rzędu i po kolei zamykał szuflady. Każde drzwiczki to jedno trzaśnięcie. Pyk, pyk, pyk – w sumie kilkanaście uderzeń. Pomnóżmy to przez liczbę kurierów podjeżdżających do urządzenia, przez klientów, którzy wyciągają paczki i potem zamykają. Dodajmy jeszcze dźwięk silników samochodów – znowu kurierów i znowu klientów. Rzadko kiedy kierowcy gaszą silnik, bo są przecież tylko na chwilę. Potem odjeżdżają, a w ich miejsce przyjeżdżają kolejni. I tak przez cały dzień i pewnie też wiele razy w ciągu nocy.

Dopiero od niedawna hałas automatów paczkowych stał się tematem. Wcześniej mówiono przede wszystkim o tym, że jest ich za dużo i za bardzo ingerują w krajobraz. Stawiane były w dziwnych miejscach utrudniających przemieszczanie. Skoro jednak jest ich tyle, to jasne musi być, że po prostu zaczyna brakować przestrzeni. Wciskają się więc między bloki, lądują pod oknami i płotami. Do Sejmu trafiła w końcu petycja w tej sprawie. Autorka pisała, że sąsiedztwo automatów paczkowych – bo przecież bardzo często jest ich kilka obok siebie – oznacza notoryczne hałasy w postaci odgłosów zatrzaskiwanych drzwiczek czy pracujących silników samochodowych.

Automaty paczkowe są dla mnie fascynującym przykładem elementu, który składa się na nasz codzienny hałas, bo skupiają w sobie wiele problemów i opinii. Oto przede wszystkim prywatne firmy – choć swoje maszyny ma też Poczta Polska – zagarniają wspólną przestrzeń i czerpią z tego korzyści. Nie brakuje obrońców, dla których usługa jest wygodna, i choć można się z tym zgodzić, to jednak ten argument jest ich zdaniem odpowiedzią na wszelkie wątpliwości. Co z tego, że samochody kurierów parkują na chodniku, wjeżdżają na trawnik, klienci trzaskają drzwiczkami itd. Mnie ma być wygodnie. Ja odbieram, kiedy chcę i jest super. A że komuś to przeszkadza? Automat hałasuje i świeci po nocach? O innych się nie myśli. I dlatego to tak dobry opis współczesności.

Hałas jest nieuchwytnym wrogiem

Niby oczywistym, ale właśnie dlatego problematycznym. "Musimy składowe hałasu traktować jako współgrające elementy całości" – pisze Halber. Tylko co dalej, skoro hałas to wszystko? W przypadku smogu można wskazać winnego i nawet udawać, że coś się robi. Nawet przy katastrofie klimatycznej da się pokazać palcem odpowiedzialnych i wyobrazić sobie, jak należałoby postąpić, aby zmniejszyć skutki globalnego ocieplenia. Piszę wyobrazić, bo do realnego działania jest ciągle daleka droga.

Z hałasem jest jednak inaczej.

Na przykład Miasto Jest Nasze zwróciło uwagę na problem bandytów drogowych, którzy szybkimi samochodami przekraczają prędkość, stanowiąc zagrożenie dla innych. Ich rajdy po ulicach miasta to też dźwięki, po których "głowa pęka od hałasu". Owszem, i pod moimi oknami zdarzają się tacy rajdowcy, ale tak naprawdę hałasują wszystkie auta. Nie tylko te sportowe czy odpowiadające za transport. Dosłownie wszystkie, bo jeżdżą nieustannie i bez przerwy, a chociaż nie przekraczają 200 km/h, nie zbliżają się pewnie do 100 km/h na mojej krótkiej ulicy, to i tak są za głośne. Latem nie dało się otwierać okna nawet w nocy. Jeżeli więc Miasto Jest Nasze odniesie sukces i jakimś cudem doprowadzi do tego, że pędzący kierowcy nie będą bezkarni, to posuniemy się tylko trochę w temacie rozwiązywania problemów z hałasem. Nie znaczy to, że nie warto – tym bardziej że walcząc z piratami drogowymi, można uratować wiele żyć – ale pokazuje to, z jak potężnym wrogiem mamy do czynienia.

fot. Kristi Blokhin / Shutterstock

Hałas czai się wszędzie, ale dla każdego jest czymś innym. Na łódzkim osiedlu pod oknem miałem myjnię samochodową. Auta czyszczone były nawet o 3.00 w nocy. Kilka bloków dalej odgłosy spryskiwania blachy nie były pewnie aż tak słyszalne, podobnie jak komunikaty głosowe z wielkiego sklepu, które wpadały do mojego okna, gdy było uchylone. Rozmawiałem kiedyś z panem, który mieszkał naprzeciwko akademii muzycznej. Opowiadał, że gdy wychodzi na balkon, ma darmowe koncerty, bo słyszy ćwiczących studentów. Wydawało mi się to sympatyczne, bo ja słyszałem informację o promocjach. Ale może to wcale nie tak przyjemnie dzień w dzień słuchać skrzypiec, nawet wtedy, gdy nie ma się na to ochoty.  

Sprawę komplikuje fakt, że hałas jest obecny nawet przy rozwiązaniach, które pomagają rozwiązywać palące problemy. Potrzebujemy zielonej energii, aby odejść od paliw kopalnych. Tyle że mieszkańcy wsi coraz częściej mówią, że nie chcą mieć wokół siebie wiatraków, które zmieniają okoliczny krajobraz, ale też emitują dźwięki. Inwestorzy powołują się na badania naukowców, którzy potwierdzają, że to nie są uciążliwe odgłosy. Według raportu Komitetu Inżynierii Środowiska PAN już w odległości ok. 85 m od turbiny wiatrowej poziom hałasu wynosi blisko 50 dB, co odpowiada normom dopuszczalnych poziomów hałasu na terenach zabudowy mieszkaniowej jednorodzinnej w godzinach dziennych.

"Poziomy hałasu infradźwiękowego od turbin wiatrowych są niższe lub porównywalne z hałasem towarzyszącym typowym naturalnym źródłom infradźwięków (np. wiatr, fale, pioruny, ulewny deszcz) występujących powszechnie w przyrodzie oraz hałasem infradźwiękowym towarzyszącym człowiekowi w codziennych czynnościach bytowych (np. pojazdy, głośniki, silniki, urządzenia AGD, samoloty)" – napisano w raporcie.

– My mówimy, że mamy takie doświadczenie. Skoro takie mamy, to dlaczego tego nie można wziąć pod uwagę? Żadne dowody nam nie są potrzebne, bo my to odczuwamy na co dzień – mówiła o hałasie wiatraków jedna z mieszkanek sprzeciwiających się kolejnej farmie wiatrowej w swojej okolicy.

Można łapać się za głowę, gdy ktoś mówi, że od masztu 5G będzie mieć raka, bo są przeczące tym teoriom badania, ale czy tak łatwo machnąć ręką na argument, że ktoś faktycznie słyszy, jak pracuje wiatrak i twierdzi, że mu to przeszkadza? Może sam w sobie wiatrak nie jest głośny, ale jeśli zbierze się wszystko, co nas otacza i generuje szum, to po takim podsumowaniu turbina może być kroplą przelewającą czarę goryczy.

Tak jak hulajnoga na wynajem. Owszem, chodniki od zawsze były pełne przeszkód, dziur, koszy na śmieci ustawianych tak, jakby celem projektanta było utrudnianie spacerów. Od dawna samochody tamowały drogę. Ale teraz doszły hulajnogi i już nie da się tego wytrzymać, bo nie ma pola manewru. Na dodatek hulajnogi też wydają odgłosy. Na tyle intensywne, że ptaki zaczęły naśladować ich piski. To przerażające.

Ani automaty paczkowe, ani hulajnogi, ani wiatraki nie są odpowiedzialne za ten jeden hałas, który nas męczy. Po prostu są jeszcze jednym punktem na niekończącej się liście przyczyn, przez które „boli cię głowa, jesteś zmęczony i nie pamiętasz, czego w ogóle chcesz”, jak podsumowuje Halber. Na dodatek pokazują, że tych elementów ciągle sobie dokładamy.

"Hałas powiązany jest też z gospodarką i ekonomią. Ba, hałas jest klasowy w tym sensie, że cisza staje się przywilejem" – zauważa Halber. I znowu może to objawiać się na wiele różnych sposobów. Żyjemy w czasie katastrofy klimatycznej, każdy kolejny rok jest cieplejszy od poprzedniego. Temperatura latem jest nie do zniesienia. Nawet ci, którzy zdawali sobie sprawę z negatywnych konsekwencji klimatyzacji, czują, że nie mają wyjścia i muszą ją kupić.

Na odgłosy generowane przez klimatyzatory umieszczone na nowych apartamentowcach narzekają sąsiedzi tzw. warszawskiego Hongkongu. Nie wytrzymuje hałasu mieszkanka Olsztyna żyjąca nad sklepem, w którym pracuje klimatyzacja i agregat chłodniczy. Pomiary wyszły na granicy normy, ale jak mówiła w rozmowie z "Gazetą Olsztyńską", urządzenia hałasują nieregularnie, co jest uniwersalnym opisem postrzegania hałasu. Czasami można odnieść wrażenie, że się przyzwyczailiśmy, by po chwili znowu czuć się przytłoczonym.

A takich problemów będzie przybywać wraz z narastającą liczbą montowanych urządzeń. Dotyczy to zresztą nie tylko klimatyzacji, ale też pomp ciepła. Te, które pracują od dawna, z czasem zaczną się psuć, więc będą jeszcze głośniejsze lub będą buczeć, syczeć, charczeć.

fot. RDVector / Shutterstock

Hałas to konsekwencja życia w świecie, w którym jednostka sama ma się bronić i działać. Być może klimatyzacja nie byłaby potrzebna, gdyby zaczęto walczyć z katastrofą klimatyczną, gdyby władze zazieleniały miasta zamiast wycinać drzewa dające cień. Być może samochodów byłoby mniej, gdyby komunikacja miejska działała sprawniej i była bardziej dostępna.

To jednostka jest winna, że hałas jej przeszkadza

Wcale nie musiała mieszkać blisko lotniska albo w centrum miasta, mówią. Może się przecież skuteczniej bronić przed odgłosami – zamontować szczelniejsze okna albo kupić lepsze słuchawki. To ciekawe, że właściwie dziś taką samą uwagę poświęca się temu, jak te urządzenia odseparowują od otoczenia, co temu, jak grają. Hałas to dobry biznes. Im jest głośniej, tym większa potrzeba posiadania lepszego wygłuszacza. Ot, logika kapitalizmu: stworzyć problem, a następnie sprzedać na niego rozwiązanie

To duży komfort móc mieszkać w ciszy. Pracować w ciszy. Niektóre sieci handlowe za granicą zakazują pracownikom korzystania ze słuchawek innych niż służbowe, bo sklep chce stawiać na bezpośredni kontakt z klientem. Dostrzeżono, że w ciągu dwóch lat spadło zadowolenie z usług jednej sieci, a wśród możliwych przyczyn najwyraźniej wskazano „odcięcie” się pracowników.

Kiedy pisałem o tym na łamach Spider’s Web, na Reddicie znalazłem wątek, w którym jeden z użytkowników podzielił się swoją podobną historią. W pracy biurowej zakazano mu korzystania ze słuchawek, bo ta forma odseparowania może mieć negatywny wpływ na postrzeganie osoby. W końcu niektórzy mogliby uznać, że współpracownik po prostu odcina się i jedynie udaje, że coś przygrywa, by uniknąć w ten sposób rozmowy.

"Ja uważam, że jak się pracuje z ludźmi, to nie wypada przez cały dzień odcinać się od nich murem bez informacji dlaczego" – zauważyła jedna z komentujących.

Doszliśmy więc do momentu, w którym hałas to coś naturalnego. Coś normalnego. Nienormalne są problemy jednostki z hałasem. Kiedy lotnisko w Gdańsku poinformowało, że od stycznia chce być cichym lotniskiem i nie będzie emitować komunikatów głosowych, w komentarzach ludzie protestowali. Pisali, że jak ktoś chce spokoju, to niech kupi sobie słuchawki albo że lotnisko "nie jest ani miejscem odpoczynku, ani pracy, tylko miejscem podróży".

No właśnie – jak ktoś chce się odciąć od hałasu, to za to płaci. Jeżeli chce się odseparować, to musi mieć poważny powód. Cisza to przywilej, a nie coś, co czeka na każdego. Dlatego kupuje się słuchawki ANC, dlatego rezerwuje miejsce w strefie ciszy w pociągu. Ale żeby każdy mógł się zrelaksować np. przed lotem? Nie, niech wszyscy będą non stop w gotowości, czujni, napięci. To jest nasza rzeczywistość, w której jedyną ulgą jest kupowanie i konsumowanie, pozwalające poczuć się lepiej. Tylko na chwilę i nieskutecznie, ale zawsze to coś. 

fot. MaLija / Shutterstock

Gdy we wrocławskiej szkole wprowadzono zakaz korzystania z telefonów, nauczyciele zauważyli, że na korytarzach zrobiło się głośno. Znowu głośno, bo wcześniej uczniowie patrzyli w telefony, mieli założone słuchawki, nie rozmawiali ze sobą i było nietypowo, bo cicho. Korytarze wypełniły się odgłosami w momencie, gdy nie można było sięgać po smartfony.

Wyobrażam sobie, że ta cisza przeraziła belfrów w bardzo pierwotny sposób. Małgorzata Halber w "Hałasie" cytuje Krzysztofa Marciniaka, który na łamach "Glissando" pisał, że "funkcją słuchu jest informowanie nas o tym, że czegoś jeszcze nie ma". Cisza pozwoliła dostrzec, że wśród młodych nie ma przyjaźni, chęci czy umiejętności nawiązywania znajomości. Hałas pozwala to wszystko zagłuszyć, hałasują, czyli się bawią, czyli jest wszystko w porządku. Można wszystkie wątpliwości związane z dorastaniem młodzieży i ich problemami odsunąć na bok.

Pod tym względem wszyscy jesteśmy uczniami w cichej szkole. W tym problem.

"Moja diagnoza jest następująca: ludzie są dojmująco samotni. Ludzie chcą mieć przyjaciół. Ale nie byle jakich, tylko ludzi, z którymi można wesoło, mądrze i miło rozmawiać. Ludzi, z którymi można dokazywać. I to jest wyjściowy stan. Dobrze i miło jest robić rzeczy i mieć w tym wspólników. Ludzie chcą, żeby ktoś lubił ich za to, jacy są. Żeby było jak w liceum. Tak, kiedyś było inaczej, teraz jest inaczej. Większość z nas po skończeniu pracy po prostu cieszy się, że żyje. Może nie tyle się cieszy, ile docenia fakt, że jeszcze nie umarła. Skuteczne. Nie trzeba myśleć o tym, że jest smutno" – pisze Halber.

I stąd te wszystkie zagłuszacze.

Głośny internet

W "Hałasie" Halber dużo uwagi poświęca temu, co robią z nami media społecznościowe i cyfrowy późny kapitalizm. Dawny internet pozwolił wierzyć, że nie musimy być sami, że możemy znaleźć osoby, które mają takie same pasje i zainteresowania, słuchające tej samej muzyki, lubiące tych samych autorów. Może ich nie ma wokół nas fizycznie, ale są gdzieś tam, wystarczy do nich napisać, a oni przeczytają i odpiszą. W każdej chwili.

Żerowanie ekonomii uwagi zaczęło się od zachęty, że ktoś może mnie zobaczyć, a ja nie muszę wychodzić z domu, nie muszę brać prysznica. I że dzieje się to natychmiast, in real time. Wzięło się z wykorzystania naszej najmocniej chronionej przed sobą tajemnicy – że potrzebujemy innych ludzi

– czytamy w „Hałasie”.

Wiemy, co stało się dalej – okazało się, że giganci potrzebują tak naprawdę naszych danych, a nie dobrego samopoczucia, zaś media społecznościowe nie są po to, aby łączyć, tylko by wyświetlać reklamy. A żeby chętniej przeglądać tablicę, musi się na niej coś dziać, najlepiej nieprzyjemnego, szokującego, kontrowersyjnego, bo to przyciąga uwagę. Atakuje tak, że to podświadomie słyszymy.

– Ten, kto wymyślił, że scrollowanie w dół się nie kończy, wpadł na genialny pomysł. Ta studnia nie ma dna, więc jeżeli mamy predyspozycje do uciekania od emocji w jakiś rytuał, możemy w niej grzebać w nieskończoność. A algorytmy jeszcze nam podpowiadają to, co nas na pewno zanęci. To jest woda na młyn nerwicy w ogóle. Nie mam tu na myśli tylko zaburzeń, które są klasyfikowane jako problemy psychiczne, ale w ogóle tę cechę naszych czasów, która sprawia, że jesteśmy mocno przebodźcowani, trudno nam się przed tym schować. Nasze życie jest coraz szybsze, nie jesteśmy w stanie przetworzyć przecież tylu informacji, ile codziennie dostajemy – mówił w rozmowie ze Spider’s Web + psychoterapeuta Marcin Matych.

Dopiero czytając "Hałas", uświadomiłem sobie, że kiedy wchodzę na Twittera, mam wrażenie, że znowu jestem na tym głośnym, zatłoczonym szkolnym korytarzu. Jest tak samo nieprzyjemnie, jakby ci wszyscy ludzie faktycznie krzyczeli. To dziwne, bo wokół mnie może być cicho – względnie cicho, bo słyszę samochody – ale mam wrażenie hałasu. Podobnie, choć efekt jest nieco mniejszy, mam na Facebooku. Kiedy przeniosłem się na Bluesky, poczułem pewną iluzję spokoju. Fakt, że nowi użytkownicy nie są tam aż tak napięci, spowodował, że wyobrażenie hałasu spadło. Na jak długo?

"W czasach hałasu łakniemy wielkich kwantyfikatorów" – pisze Halber. To dlatego dyskusje są tak gorące, skrajne, bo skoro wszystkiego jest nadmiar, to i opinia musi być bogata, przesadzona, by być zauważona.

"Jeśli autorka napisała w całej spoko książce dwie bzdury, to należy ją skancelować. Jeśli ktoś udostępnia oburzenie na osobę bądź sytuację, to nie ma chuja, nie ma tam żadnego niuansu, żadnego dopytywania, a kiedy to się zdarzyło, a jaki był kontekst, a z drugiej strony jak to wyglądało, nie, nie, hurr durr, potępiamy i wyrażamy potępienie. Weź spróbuj powiedzieć >>w sumie nie wiem, to jest niejednoznaczne<<. Sobie. Najpierw sobie. No nie ma czasu, jesteś zmęczony/zmęczona, chcesz tylko skrolować, a tam przecież rada nadzorcza życzy sobie, żebyś widział tylko WYRAZISTE OPINIE" – pisze Halber.

Hałas to zbyt silny przeciwnik, by uwierzyć, że wkrótce stanie się ciszej. Ale może zmiana zacznie się od tego, że dzięki takim książkom jak właśnie „Hałas” będziemy zdawać sobie sprawę, że nie tylko nam wydaje się, że coś się zmieniło. Że jest za głośno, zbyt męcząco, zbyt nieprzyjemnie. I że nie tylko my chcemy, aby było inaczej.