Maszt niczym Dino na Wilanowie. Nie chcą go w prestiżowej dzielnicy i już
Nie pasuje i już – mówią mieszkańcy krakowskiego osiedla, gdzie maszt stanąć ma pośród jednorodzinnej zabudowy.

Wola Justowska to jak wyjaśnia krakowska "Wyborcza" najdroższa dzielnica byłej stolicy Polski. Wille i domki jednorodzinne mają mieć nowego sąsiada – 32 m maszt komórkowy zostanie wkrótce wzniesiony na jednej z działek. Budzi to protest okolicznych mieszkańców.
To zaburzy charakter dzielnicy, znajdującej się na terenie parku krajobrazowego. Ten maszt pasuje tu jak pięść do nosa - mówi Rafał Pięta, mieszkaniec Woli Justowskiej.
W rozmowie z krakowską "Wyborczą" protestujący przekonują, że nie są przeciwko technologii – choć takie zapewnienie pojawia się zawsze – ale czują się zdradzeni. O inwestycji nikt ich nie informował, dowiedzieli się, kiedy prace ruszyły. To zresztą też częsty motyw. Może gdyby wcześniej dochodziło do rozmów, sąsiedzi nie mieliby podstaw, by sądzić, że coś dzieje się za ich plecami?
Co ciekawe, prezydent Krakowa trzykrotnie odmawiał wydania pozwolenia na budowę masztu. Protest popierali dyrektor Bielańsko-Tynieckiego Parku Krajobrazowego oraz architekt miasta Krakowa.
Zdaniem mieszkańców maszt "nie kontynuuje charakteru pierzei ulicy", przez co będzie niezgodny z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego.
Ale potrzebujemy masztu, bo zasięg jest kiepski – skarżą się inni mieszkańcy osiedla
Jeden w rozmowie z krakowską "Wyborczą" przyznaje, że problem sprawiają nawet zakupy w dużej sieci handlowej i trzeba korzystać ze sklepowego WiFi. Dodaje, że każde wyjście na spacer jest kłopotliwe, bo telefon gubi zasięg i kontakt jest utrudniony.
Mieszkańcy niechętni konstrukcji sugerują, że maszt może stanąć, ale 150 m dalej. Teraz nad sporną inwestycją debatować będą władze województwa. Póki co nie ma przeszkód prawnych, aby wstrzymać budowę.
Co jest ważniejsze: wygląd czy potrzeby mieszkańców?
Pod wieloma względami dyskusja nt. masztu na krakowskim osiedlu przypomina debatę, która przetoczyła się przez kraj przy okazji otwarcia Dino na warszawskim Wilanowie. Tam niektórzy sugerowali, że sklep nie pasuje do okolicy, bo nie wygląda zbyt prestiżowo. Padły porównania do kurnika.
Protesty przeciwko Dino wpisały się w stereotypowe myślenie o tej dzielnicy, mieszkańcom zarzucano snobizm czy nowobogackość. Nawet politycy włączyli się w spór, co pokazuje, że ze wszystkiego można zrobić ideologiczną zawieruchę. Ale radny Daniel Kość tłumaczył, że wcale nie chodzi o estetykę czy wyrafinowany gust zakupowy mieszkańców Wilanowa. Ulice prowadzące do sklepu są wąskie, więc istnieje ryzyko, że okolica będzie się korkować, zwiększy się ruch, a co za tym idzie poziom zanieczyszczeń i hałasu.
Oczywiście maszt nie wpływa ani na zdrowie, ani na hałas – ale jest widoczny. A w otoczeniu niskich domów i zieleni może się wyróżniać, więc siłą rzeczy wpływa na lokalny krajobraz. Czy przesunięcie go 150 m dalej coś zmieni, czy raczej tam też będzie przeszkadzał? Jak mówi mieszkaniec, któremu inwestycja nie wadzi, zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony.
Komentujący zamieszanie z Dino zwracali uwagę, że dyskusja powinna dotyczyć czegoś zupełnie innego: jak projektowane są osiedla łanowe, że przymyka się oko na kwestie związane z dojazdami, bo ważniejsze jest to, aby zabudować każdą wolną przestrzeń. Zupełnie nie myśli się o mieszkańcach i ich potrzebach. Być może podobnej debaty potrzebujemy w sprawie masztów. Moim zdaniem nie są aż tak inwazyjne jak choćby wiatraki – co nie zmienia faktu, że potrzebujemy OZE – ale jestem w stanie zrozumieć tych, którzy martwią się o dobro swojej okolicy.
Problem w tym, że dotychczas podstawowym zarzutem pod adresem masztów była jego rzekoma szkodliwość – spór zawłaszczyli miłośnicy teorii spiskowych, nie dając nawet szans na to, by rozmawiać o tym jak i gdzie stawiać maszty z pożytkiem dla wszystkich. Sprzeciwiali się każdej inwestycji, strzelając często nieprawdziwymi argumentami na oślep. Może dlatego teraz ci, którzy zwracają uwagę na inne kwestie – w tym estetyczne – mają problem, aby ze swoimi argumentami się przebić. Mamy jeszcze jeden powód, by podziękować środowiskom anty-5G: wstrzymują technologiczny rozwój osiedli i miejscowości, a przy tym dyskusję o tym, jak stawiać maszty.
Czytaj też:
Potrzebujemy lepszego dostępu do sieci. To jasne. Ale mogę też zrozumieć tych, którzy odpowiadają, że potrzebują zachowania charakteru danego miejsca. Na szczęście można spotkać się w połowie drogi – maszt da się przebrać za drzewo, więc w takich dyskusjach jest szansa na porozumienie.