Nie upijają się, nie robią dram, nie hejtują. Tych influencerów kocha cała sieć

Mowa oczywiście o zwierzęcych gwiazdach sieci, puszystych słodziakach, które zdobywają miliony obserwatorów, a swoim właścicielom przynoszą ogromne zyski. 

Nie upijają się, nie robią dram, nie hejtują. Tych influencerów kocha cała sieć

Szef wszystkich szefów, czyli Krzysztof Jarzyna ze Szczecina to słynna, choć epizodyczna postać z filmu "Poranek kojota", która doczekała się swojego pomnika. Rzeźba, która stanęła na bulwarach na Łasztowni, jest dziś jedną z nietypowych atrakcji stolicy województwa zachodniopomorskiego.

I choć pomnik granej przez Edwarda Linde-Lubaszenkę postaci jest magnesem na turystów, to nigdy nie dorównał popularnością… kotu Gackowi. Bezdomny kotek z ulic Szczecina swego czasu był jedną z najwyżej ocenianych atrakcji turystycznych w mieście. Jego historia to przykład na to, jak nagła i niespodziewana sława może odmienić życie. To również opowieść o tym, że popularność ma też ciemną stronę. Ale po kolei.

Kot Gacek

Gacek był jednym z wielu wolno żyjących kotów, które zamieszkiwały centrum miasta. Zwierzaka o czarno-białym umaszczeniu można było zwykle spotkać przy ulicy Kaszubskiej. Miał tam nawet swoją drewnianą budkę. Początkowo był znany tylko mieszkańcom, ale wszystko zmienił film opublikowany przez niemieckich turystów. Nagranie obejrzało 4,5 mln osób. 

Kot stał się sławny. Jako atrakcja turystyczna zyskał ponad tysiąc recenzji ze średnią oceną 4,9 na 5 gwiazdek. Nierzadko zagraniczni turyści przylatywali specjalnie, aby zobaczyć "króla ulicy Kaszubskiej" i – jak pisali w recenzjach – móc zgodnie z oczekiwaniami poczuć się kompletnie zignorowani.

"Przyleciałem z Oslo. Gacek nie zwrócił na mnie uwagi, co sprawiło, że doświadczenie było w pełni wartościowe" – pisał jeden z turystów.

W pewnym momencie sława szczecińskiego kota rozlała się niemal na cały świat. Pisał o nim "The Washington Post", donosił indyjski "India Times" czy nowozelandzkie "The New Zealand Herald". Zaś Agencja Reuters określiła Gacka mianem "Kim Kardashian kociego świata".

– To była Gackomania – wspomina Karolina Winter-Zielińska z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Szczecinie. 

– Gacek stał się lokalną atrakcją. Wielu turystów chciało zrobić sobie z nim zdjęcie, a kiedy go odwiedzali, nie szli z pustymi rękami. Dokarmiany ciągle kot zaczął szybko przybierać na wadze. W pewnym momencie ważył już 11 kg, czyli dwa razy tyle, ile powinien. Stał się chorobliwie otyły. Padł ofiarą sławy. To było niebezpieczne dla jego zdrowia i życia – dodaje.

Kot Gacek jest kolejnym dowodem, że internet i media społecznościowe kochają zwierzęta. 

Piesek Chmurka 

Jeśli istnieją w nich prawa fizyki, to jednym z nich jest właśnie to, że uwagę, zasięgi, odsłony i kliki gwarantują kocie noski. Ta prawda od lat znana jest tym, którzy na branży influencerskiej zarabiają krocie. Okazuje się, że najpopularniejsze profile zwierząt mogą zarabiać więcej niż ludzie. Jak w 2022 roku podawał "New York Post", mający wówczas 27 mln obserwujących na TikToku szary kotek z profilu ThatLittlePuff zarabiał ponad 26 tysięcy dolarów za jeden post. Dziś obserwuje go już 33 mln osób, więc kwoty są zapewne większe.

Nic dziwnego, że rozpalają wyobraźnię oraz tworzą tysiące naśladowców. Aby im pomóc wybić się z tłumu, w Nowym Jorku od kilku lat działa już nawet agencja talentów, która specjalizuje się w robieniu ze zwierząt influencerów. Pod swoimi skrzydłami poza psami, kotami ma też świnię, jeża i małpy.

– Influencerzy zajmujący się zwierzętami domowymi mają lepsze wyniki niż ludzie – mówiła w "New York Times" Loni Edwards, założycielka Dog Agency. 

Podkreślała, że ich posty częściej stają się wiralami, mają więcej komentarzy i polubień. Poza tym dla marek są bezpieczniejsze niż ludzie. – Nie upiją się na imprezie, nie zrobią nic obrzydliwego, nie zatweetują czegoś niestosownego – wyliczała zalety Edwards.

Światowy przemysł zoologiczny jest dziś wart około 320 mld dolarów. Agencja Bloomberg szacuje, że do 2023 roku osiągnie wartość 500 mld dolarów. Z tak szybko rosnącego tortu uszczknąć coś dla siebie chcą też internetowi twórcy. Dlatego z roku na rok zwierzęcych kont w mediach społecznościowych przybywa. Na polskim rynku obserwuje to Olivia Drost, ekspertka od rynku influencerów i prezeska agencji oLIVE media.

– Największe profile realizują płatne współprace i czasami są to stawki porównywalne ze stawkami influencerów ludzi. Do gry wchodzą też coraz większe marki, ale nie jesteśmy na etapie Stanów Zjednoczonych, gdzie to poważny biznes i ogromne stawki. U nas psi czy koci influencerzy nie zarabiają sześciocyfrowych kwot rocznie, ale pięciocyfrowe owszem – mówi Olivia Drost i dodaje, że część znanych w mediach społecznościowych osób zakłada oddzielne konta swoim zwierzakom, ale często nie po to, aby na nich zarabiać, tylko aby skupić swoją społeczność na nowym profilu, gdzie zamieszczają np. zabawniejsze treści i pokazują kulisy ich wspólnego życia. 

– Ale są też tacy, dla których to uzupełnienie oferty. Nie zgodziliby się na współpracę na swoim ogromnym profilu, ale już na mniejszym koncie zwierzaka mogą. Bywa też, że to na nich przedłużana jest kampania reklamowa – dodaje.

Jednym z największych, jeśli nie największym zwierzęcym profilem w polskich mediach społecznościowych, jest ten należący do pieska rasy pomeranian o imieniu Chmurka. Zwierzak jest członkiem Ekipy i należy do pary topowych polskich influencerów, czyli Wersow i Friza. I właśnie swoim znanym opiekunom zawdzięcza ogromną popularność. Codzienne poczynania Chmurki, oblane dawką humoru, śledzi blisko 600 tysięcy osób.

– Chmurka robi totalną furorę. Jej konto jest w 50 najpopularniejszych profili na Instagramie w Polsce. To zasięgowy gigant, ale konto nie jest (jeszcze) monetyzowane. Nie ma na nim reklamowych współprac. Jest wyłącznie lifestylowe – opowiada Olivia Drost.

Niemniej brak zysków nie zwalnia od odpowiedzialności za żywą istotę. Czujni fani Chmurki w grudniu zeszłego roku zauważyli, że piesek wychudł, stracił sporo sierści. Obawiali się, że słynna para nie dba o czworonożnego przyjaciela. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Jak tłumaczył Friz, piesek jest poważnie chory. Dużo trudniej było mu wytłumaczyć to, co sam zrobił Chmurce kilka lat wcześniej. Był to czas, kiedy influencer miał różowe włosy i… na taki kolor postanowił przemalować Chmurkę. W ten sposób chciał zrobić niespodziankę Wersow. Ta nie spodobała się nie tylko jej, ale i publiczności, wywołując jeden z większych kryzysów wizerunkowych w branży. Friz szybko się pokajał. Nazwał się debilem i przeprosił. Dziś mało kto o tym wydarzeniu pamięta.

Kiedy pytam o to zdarzenie Olivię Drost, odpowiada, że fani szybko wybaczyli Frizowi błąd. Docenili to, że umiał się do niego przyznać i szczerze przeprosić. A branża?

– Nie wyciągnęła jeszcze wniosków. Nie było żadnej debaty dotyczącej standardów pokazywania zwierząt w sieci. Pewnie dlatego, że takie głośne naruszenia to rzadkość – mówi Olivia Drost.

Świnka Estera 

W Polsce zwierzęta znacznie częściej niż do zarabiania pieniędzy służą do propagowania wiedzy, dobrych postaw czy prozwierzęcych wartości. To, że animalfluencer może – tak jak człowiek – może mieć ogromny wpływ na swoich odbiorców, pokazuje przykład kanadyjskiej świnki Estery.

Zanim Estera stała się znana na całym świecie, żyła życiem typowym dla przedstawicieli swojego gatunku. Urodziła się po to, aby tkwić w ciasnej klatce, urosnąć do jak największych rozmiarów w krótkim czasie, a w końcu trafić do rzeźni, by swoim truchłem nakarmić ludzi. Takiego losu pozwolił jej uniknąć Steve Jenkins, agent nieruchomości z przedmieść Toronto. Mężczyzna wraz ze swoim partnerem Walterem adoptował ją w 2012 roku, ratując z hodowli przemysłowej. Założyli jej profil na Facebooku, na którym pokazywali jej życie.  

Świnkę prezentowali sytuacjach, które pozwalały spojrzeć na nią w nowym świetle. Odbiorcy mogli więc zobaczyć, jak świnia uczy się (skutecznie) korzystać z nocnika. Jak sama wpada na pomysł używania pyska do otwierania szafek ze smakołykami. A przede wszystkim jak okazuje uczucia i emocje, choćby wtulając się we właścicieli podczas wieczornych seansów filmowych. Taki przekaz dla wielu był odkrywczy. W końcu na co dzień ludzie rzadko mają kontakt z żywymi świniami, więc trudno im współczuć. Nawet jeśli dochodzą do nas głosy o miliardach zwierząt zabijanych w hodowli przemysłowej, to tylko statystyka; bez imion, twarzy, historii.

Estera – jak pisał Vox.com – nadała twarz hodowli przemysłowej. Pokazała, że za każdym mięsnym posiłkiem kryje się śmierć żywej istoty, która tak jak ludzie wydaje dźwięki, ma emocje i przyzwyczajenia. Kiedy jesteśmy oddzielani od tej sfery, łatwiej nam zapomnieć, że nasz burger dawniej był żywym stworzeniem. 

Wprawdzie twórcy jej profilu sami dawniej jedli mięso, ale po adopcji Estery zostali weganami. Choć Steve i Walter rzadko skupiali się na treściach promujących choćby weganizm, to obserwujący świnkę przyznawali, że jej losy miały wpływ na ich dietę. Steve i Walter rzadko mówią o swojej bezmięsnej diecie, ale swoje przepisy na posiłki określają jako te „zatwierdzone przez Esterę”. Nie prowadzą krucjaty, lecz postawili na treści humorystyczne, podnoszące na duchu, takie z codziennego życia świnki. Na jednym z obrazów widzimy, jak świnka po prostu ucina sobie drzemkę wtulona w psa. Po obejrzeniu takich treści obserwującym trudniej jest włożyć do koszyka w sklepie boczek lub cieszyć się z zamówionego w knajpie kotleta.

– Stale otrzymywaliśmy wiadomości od obserwujących, że rezygnują z mięsa. Kiedy widzieli Esterę; kim jest, co robi, skąd pochodzi, zaczynali się z nią utożsamiać i nie mogli patrzeć na wieprzowinę tak jak wcześniej – opowiadał w Vox.com Jenkins.

Obserwacje Jenkinsa potwierdzają badania, które wykazały, że ludzie znacznie chętniej zajmują się jakimś problemem, jeśli znają osobę, której on dotyczy. A więc poznanie Estery jako zwierzaka domowego umożliwiło ludziom wrażliwsze patrzenie na inne zwierzęta hodowane na żywność.

Popularność Estery (ponad 1,5 mln fantów na Facebooku) sprawiła zresztą, że jej właściciele mogli skupić się na pomaganiu większej grupie zwierząt. Po niecałym roku od utworzenia jej facebookowego profilu ogłosili zbiórkę funduszy na zakup ziemi na wsi pod Toronto, aby stworzyć tam schronisko dla zwierząt. Niedługo potem otworzyli Happily Ever Esther Farm Sanctuary, w którym dziś żyje 28 uratowanych świń, 19 kurczaków, pięć kóz, trzy kaczki i trzy owce, dwie krowy, dwa koty, królik, osioł, koń i paw o imieniu Jerry. I choć Estera zmarła w październiku zeszłego roku, to jej dziedzictwo trwa.

Prosiak Eugeniusz

Efekty popularności trudno jednak przewidzieć. Sława Estery sprawiła, że posiadanie świnki stało się modne. Popyt wzrósł, a właściciele jej profilu muszą do dziś odradzać odbiorcom ich zakup, tłumacząc, że wymagają dużej przestrzeni, czasu i pielęgnacji. Z tym samym problemem, choć w mniejszym stopniu, zmagają się Monika i Marcin Krasoniowie, którzy opiekują się świnią Eugeniuszem. Ona jest fotografką, a on informatykiem. Oboje pochodzą z Łodzi, ale mieszkają w Nowym Węgorzynku w województwie zachodniopomorskim. Przenieśli się tam, aby założyć azyl dla zwierząt.

–  Hodowcy sprzedają mikroświnki po 100 złotych i wmawiają ludziom, że będą ważyć najwyżej 20-30 kilogramów. Szybko okazuje się, że to kłamstwo, bo osiągają one wagę nawet 150 kilogramów. Takiego zwierzątka nie da się trzymać w bloku. Kiedy ludzie to sobie uświadamiają albo widzą, że „prezent” jednak był nietrafiony, próbują się go pozbyć. Wtedy często pupile trafiają do nas – opowiada Marcin Krasoń z Fundacji Prosiaczka Eugeniusza “Gieniutkowo”, w której zwierzęta mają blisko hektar przestrzeni do życia, a także swoje domki, kilka posiłków dziennie i opiekę weterynaryjną. Fundacja utrzymuje się z internetowych zbiórek, wirtualnych adopcji zwierząt i… prywatnych środków finansowych Moniki i Marcina.

Celem Fundacji poza ratowaniem zwierząt jest też edukacja. A profil na Instagramie "Eugeniusz - po prostu Świnia", który śledzi 8,6 tys. osób, jest świetnym do tego narzędziem. Poza Gienkiem występują na nim także pozostałe zwierzęta, którymi troszczy się fundacja. Odbiorcy mogą zobaczyć, że to żywe istoty, podobne do zwierząt domowych. Dowiedzieć się o zwyczajach świń czy gęsi. Poznać, jak uczuciowe i inteligentne to zwierzęta, ale też zyskać wiedzę, która może powstrzymać ich przed pochopną decyzją zakupu mikroświnki.

– Pokazujemy, że świnie to żywe istoty, które bardzo szybko się uczą, mają swoje cechy charakteru, upodobania co do jedzenia czy muzyki. Różnią się też charakterami. Na przykład Gienek jest bardzo uparty. Niestety większość z nas nigdy się tego nie dowie, bo świnie zostały uprzedmiotowione. A e dodatku przywarło do nich wiele złych cech, np. że śmierdzą. Wszystko po to, abyśmy nie mieli dla nich współczucia i nie mieli wyrzutów sumienia, kiedy jemy ich mięso – mówi Marcin Krasoń i wyjaśnia, że człowiek krzywdzi zwierzęta na dwa sposoby. 

– Albo je zjada, albo robi sobie z nich zabawkę. Staramy się uświadamiać ludzi, aby nie robili ani pierwszego, ani drugiego. Z wiadomości, które dostajemy, wynika, że mamy pierwsze sukcesy na obu tych polach. Nie da się przez Instagram zmusić kogoś do np. zaprzestania jedzenia mięsa, bo to musi być indywidualna decyzja, ale można dać mu do myślenia – tłumaczy Krasoń.

Jamnik Piotrek

Do myślenia daje też wiele innych profili promujących prozwierzęce wartości. Mowa choćby o facebookowym profilu Psubratki, który opowiada o zwierzętach uratowanych z ferm przemysłowych. Azyl pomaga ptakom, zwierzętom futerkowym i kopytnym. To też Szopowisko, czyli profil założony przez fundację o tej samej nazwie, która prowadzi azyl dla zwierząt nieudomowionych – głównie szopów. 

Na tym nie koniec.  

Aktorka Zofia Zborowska prowadzi profil Wieśki, czyli pieska adoptowanego ze schroniska. W humorystyczny sposób opowiada o jego nowym życiu i zachęca do adopcji zwierzaków ze schronisk. Podobną misję ma prowadzony przez Magdę Jagnicką, redaktorkę "Glamour", profil Kotki z Bankowego, który od 2020 roku przyczynił się do adopcji 558 uratowanych bezdomnych kotków. Jest wreszcie tiktokowy profil Jamnika Piotrka, który owszem prowadzi sklep z koszulkami, ale zysk ze sprzedaży trafia do schronisk. Te ostatnie Jamnik Piotrek często odwiedza, pokazując, że jest tam wiele zwierząt czekających na prawdziwy dom.

– Takie profile są bardzo potrzebne. Nie tylko pomagają w znalezieniu zwierzętom nowych domów, ale także edukują, np. ucząc dobrego odżywiania, konkretnych zachowań, które trzeba wypracować z psem, czy tego, jak opiekować się daną rasą  – mówi Angelika Postawka, która zajmuje się ratowaniem zwierząt, prowadzi dom tymczasowy i promuje adopcje. Postawka podkreśla też, że cieszą ją również profile zwierząt gospodarskich i hodowlanych, bo budują sympatię np. do świń, krów, koni czy kur.

– To zwierzęta wyalienowane. Ludzie są pozbawieni świadomości, jak się zachowują, jaka jest ich natura, to pozwala  budować do nich empatię. I nie chodzi o to, żeby zniechęcały wprost do jedzenia mięsa, ale zachęcały do dostrzeżenia w zwierzęciu istoty, która czuje. A to już może przekonać do urozmaicenia swojej diety o dietę roślinną – dodaje.

Zgadza się z nią Marta Korzeniak ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki. Podkreśla, że są zwierzęta, jak psy, koty czy krowy, z którymi łatwiej ludziom empatyzować, ale są też takie jak np. ptaki, z którym trudniej współczuć, bo nie wyrażają ekspresji mimicznej.

– Kiedy więc weźmiemy np. azyl dla kur, to widzimy, że kurki lubią wygrzewać się w słońcu, budują przyjaźnie, hierarchię, relacje z ludźmi. Widzimy, jak cieszą się, kiedy ich opiekun do nich podchodzi. To na pewno wpływa na wyobraźnię odbiorców. Cały świat nie przejdzie na weganizm, ale ważne jest jak najszersze poparcie społeczne działań, które polepszają los zwierząt – mówi Marta Korzeniak.

I bestia człowiek

Jednak zwierzęta w mediach społecznościowych nie zawsze są traktowane z przysługującą im wrażliwością. Wśród liczących się influencerów przedmiotowe traktowanie zwierząt to rzadkość, a przypadek wspomnianego Friza to niechlubny wyjątek.

– Zwierzęta coraz częściej wplatane są w tworzenie treści. Zdarza się, że są negatywnie wykorzystywane czy krzywdzone – mówi Angelika Postawka i przytacza przykład patostreamera Daniela Magicala, który na live'ach znęcał się nad swoim psem. Sprawą zainteresowała się nawet policja, a zwierzę zostało mu ostatecznie odebrane przez Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt.

Inny przykład? Julia Pelc, youtuberka znana jako Queen of the Black, zorganizowała zbiórkę na operację swojego psa Atosa. Kiedy uzbierała ponad 4 tys. złotych, okazało się, że dwóch kolejnych weterynarzy nie widzi potrzeby przeprowadzania takiego zabiegu. Fani zareagowali oburzeniem i zarzucili jej wyłudzenie pieniędzy.

– Tacy influencerzy nie powinni mieć zwierząt, bo traktują je przedmiotowo. Robią im krzywdę, wykorzystują do zwiększenia zasięgów, np. uczestnicząc w niebezpiecznych dla nich wyzwaniach czy aby zebrać z ich pomocą pieniądze – mówi Angelika Postawka.

Moda kreowana przez nieodpowiedzialnych influencerów może mieć co najmniej dwa groźne oblicza. Pierwsze to wykreowanie sztucznej popularności na posiadanie jakiegoś zwierzaka czy rasy.

– Influencerzy mają wielki wpływ na swoich odbiorców. Kiedy wiele osób widzi, że ich ulubiony twórca ma np. ślicznego pieska, to chcą takiego samego. A potem okazuje się, że ten piesek jest bardzo trudny, trzeba z nim pracować albo jak w przypadku wykreowanej mody na buldogi francuskie, często choruje, co wiąże się z drogim utrzymaniem. Na influencerach spoczywa ogromna odpowiedzialność, aby uświadamiać ludzi, z czym wiąże się wzięcie danego zwierzęcia – mówi Angelika Postawka.

Drugi zaś to promowanie niebezpiecznych dla zwierząt zachowań, jak choćby farbowanie sierści. Takie częściej pojawiają się wśród mniejszych twórców, którzy dopiero chcą zostać influencerami. Tacy są gotowi na drastyczniejsze kroki, aby zaistnieć.

– Posiadacze większych kont mają opiekę menedżerów, którym zapali się czerwona lampka i wybiją twórcy z głowy głupi pomysł. Dużo gorzej jest u mniejszych twórców, tych na poziomie około 10 tysięcy obserwujących. Tam jest dużo więcej patologii, bo zwierzęta potrafią być przebierane w śmieszne ubranka czy zmuszane do niekomfortowych zachowań. Wszystko, aby tylko zdobyć zasięgi. Jak taki właściciel konta, mówiąc kolokwialnie, poczuje pieniądz, to jest gotowy na wiele – mówi Olivia Drost.

Zwraca ona uwagę, że branża influence marketingu powinna wypracować dobre praktyki i standardy, które pozwalałyby zadbać o dobrostan zwierząt pokazywanych w kampaniach reklamowych w mediach społecznościowych. 

– Dziś takich wytycznych po prostu nie ma – przyznaje Olivia Drost. – O naruszeniach marki nieraz dowiadują się od fanów, kiedy mleko się już rozleje. Cierpi zwierzę, a firma ma kryzys wizerunkowy, że wspiera takiego twórcę – dodaje.    

Podkreśla też, że zmiany powinny być trzytorowe. Branża powinna wypracować standardy. Marki, wybierając twórców, powinny dokładnie sprawdzać ich przeszłość, ale też to, w jaki sposób dbają o zwierzaki – czasem wystarczy do tego dłuższy reaserch i rozmowa telefoniczna. Zaś użytkownicy powinni jeszcze bardziej niż dziś być wyczuleni na naruszenia i głośno o nich mówić.

Na co mogą zwrócić uwagę? Przede wszystkim na zachowanie zwierząt i płynące od nich sygnały. Te oczywiście łatwiej wyłapać na filmach niż na zdjęciach, ale nie jest to niemożliwe.

– Przeglądając treści w internecie, warto zwracać uwagę na to, jak zachowuje się dane zwierzę, czy jest zestresowane, czy się boi, w skrajnych przypadkach - czy mamy przesłanki, że zwierzęciu dzieje się krzywda. W takich sytuacjach warto te filmy zgłaszać lub konsultować ze specjalistą, np. z organizacją zajmującą się ochroną zwierząt – mówi Marta Korzeniak.

To, że interwencja jest ważna, pokazuje też przykład kota Gacka, który w końcu zniknął z ulic Szczecina. W kwietniu zeszłego roku jego stan zdrowotny był trudny. Poza potężną nadwagą miał też problemy z bólem łapek, stawów i zębami. Musiał trafić pod opiekę specjalistów i lekarzy. Dziś znajduje się w profesjonalnym domu tymczasowym, gdzie przechodzi leczenie i kurację odchudzającą. Jej efekty szczecińskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami zaprezentowało kilka tygodni temu. Efekt? Kot Gacek schudł do prawidłowej wagi i wydaje się wręcz nie do poznania. A jego popularność?

– Sławę Gacka przekierowaliśmy na pomaganie. Mieliśmy sytuację kryzysową. Brakowało karmy dla zwierząt, więc w akcie desperacji i w imieniu innych zwierzaków poprosiliśmy naszego celebrytę Gacka o pomoc i wsparcie zbiórki karmy, co zakończyło się ogromnym sukcesem – mówi Karolina Winter-Zielińska.

To potwierdza, że Gacek to prawdziwy szef wszystkich szefów. A do szefa i jego puchatej świty z sieci - z szacunkiem!