Planeta rozpada się na naszych oczach. Ciągnie za sobą coś o rekordowej wielkości
Astronomowie natrafili na planetę oddaloną o około 140 lat świetlnych od Ziemi, która dosłownie rozpada się na naszych oczach. I zostawia za sobą ogromny ogon, jakby była kometą.

Nowo odkryta planeta, oznaczona jako BD+05 4868 b, okrąża swoją gwiazdę w niesamowicie ciasnej orbicie — zaledwie co 30,5 godziny. Dla porównania: Merkury, najbliższa Słońcu planeta naszego Układu Słonecznego, potrzebuje aż 88 dni, by zatoczyć pełne koło wokół naszej gwiazdy. Jednak BD+05 4868 b znajduje się aż 20 razy bliżej od swojego słońca niż Merkury. To oznacza jedno: nieznośny, piekielny upał.
Temperatura na powierzchni planety dochodzi do 1600 stopni C, co sprawia, że jest pokryta magmą, a skały i minerały na jej powierzchni wręcz się gotują. Uwolnione cząsteczki tworzą za planetą ogromny ogon pyłu, rozciągający się na ponad 9 mln km, czyli mniej więcej połowę całej orbity planety. To mniej więcej tyle, co odległość od Ziemi do Księżyca razy 23.
Planeta rozpada się w tak dramatycznym tempie, że za każdym razem, gdy okrąża swoją gwiazdę traci ilość materiału równą Mount Everestowi. Biorąc pod uwagę jej małą masę, naukowcy przewidują, że planeta może całkowicie się rozpaść w ciągu około miliona do 2 milionów lat.
Spośród prawie 6000 planet, które astronomowie odkryli do tej pory, naukowcy znają tylko trzy inne rozpadające się planety. Każdy z tych rozpadających się światów został dostrzeżony ponad 10 lat temu przy użyciu danych z Kosmicznego Teleskopu Keplera NASA.
Wszystkie trzy planety zostały dostrzeżone z podobnymi ogonami przypominającymi komety. BD+05 4868 Ab, czwarta rozpadająca się planeta, jaką znamy, ma najdłuższy ogon. Wyniki badań opublikowano w Astrophysical Journal Letters.
Jak odkryto ten kosmiczny dramat?
Planeta znajduje się w gwiazdozbiorze Pegaza i została zidentyfikowana dzięki teleskopowi TESS (Transiting Exoplanet Survey Satellite), misji prowadzonej przez Massachusetts Institute of Technology, która monitoruje pobliskie gwiazdy w poszukiwaniu tranzytów – regularnych spadków jasności sygnalizujących, że coś przemyka przed tarczą gwiazdy.
Ale w tym przypadku coś było nie tak. Zamiast charakterystycznego, ostrego spadku światła i równie szybkiego powrotu do normy, naukowcy zauważyli coś znacznie bardziej rozciągniętego.
Jasność gwiazdy malała na dłużej, a każde przejście wyglądało trochę inaczej. Głębokość spadku zmieniała się z każdym obiegiem, co sugerowało, że obiekt nie jest idealnie kulisty, a raczej rozciągnięty, niesymetryczny — jak ogon komety.
Z tą różnicą, że nie mamy tu do czynienia z lodem i gazami, jak w przypadku klasycznej komety, lecz z pyłem mineralnym, który paruje z planety i dryfuje za nią w przestrzeni.
Więcej o niezwykłych planetach na Spider's Web:
Ostatnie tchnienie kosmicznego nieszczęśnika
BD+05 4868 b to prawdziwy mikrus — jego masa jest porównywalna z masą Merkurego, a być może nawet mniejsza. W dodatku jego grawitacja jest tak słaba, że nie jest w stanie zatrzymać tego, co z niego paruje. To proces samonapędzający się: im mniej planety zostaje, tym słabsza jej grawitacja — a im słabsza grawitacja, tym szybciej traci kolejne warstwy.
To jedno z najrzadszych zjawisk, jakie można zaobserwować. Odkrycie było niemal przypadkowe — naukowcy nie szukali takiej planety, tylko analizowali dane z rutynowego przeglądu. Jak mówi jeden z badaczy, Marc Hon z MIT: „Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na nią dokładnie w momencie, kiedy dosłownie się rozpada”.
Jest to również unikalna okazja, by podejrzeć, jak wygląda śmierć planety. W naszym Układzie Słonecznym takie zjawisko nie ma miejsca — nawet najbliżej Słońca położony Merkury jest wciąż stabilny. Ale inne układy mogą rządzić się zupełnie innymi prawami, a BD+05 4868 b pokazuje, że ekstremalne warunki mogą prowadzić do równie ekstremalnych losów.
Odkrycie to kolejny dowód na to, jak niesamowite możliwości oferuje dziś astronomia. Dzięki misji TESS i analizom takich instytucji jak MIT zaglądamy coraz głębiej w kosmos i coraz bardziej szczegółowo poznajemy jego tajemnice — w tym te najbardziej dramatyczne.