REKLAMA

Polska nadal będzie cyfrową kolonią. Oto co się stało w ciągu doby z podatkiem od big techów

Jeżeli wczoraj na wieść o tym, że Polska opodatkuje big techy, dumnie wstałeś z kolan, uderzyłeś się w pierś i zaśpiewałeś rotę, to mam dla ciebie smutną wiadomość. Żadnego podatku nie będzie, no chyba że taki, który można nałożyć na ciebie.

Polska nadal będzie cyfrową kolonią. Oto co się stało w ciągu doby z podatkiem dla bigtechów
REKLAMA

Wieszcz Kazik śpiewał o domu murem podzielonym, z podzielonymi murem schodami, podzielonym ciałem, podzieloną ulicą. Przesłanie tego kultowego utworu odnosiło się do Berlina, w którym mur wyznaczał podział na amerykańską i rosyjską strefę wpływów. Jedno miasto, którego dwie strony przez kilkadziesiąt lat żyły osobno. Dzisiaj taką piosenkę można zaśpiewać mając na myśli polski rząd, gdzie jedno ministerstwo nie wie, co robi drugie, a my jesteśmy zakładnikami w grze big techów.

Podatek od big techów miał być symbolicznym wstaniem z kolan

REKLAMA

Polska próbuje go wprowadzić od 2019 roku, ale za każdym razem znajduje się jakaś ciocia albo wujek z Ameryki, którzy mówią nam, żebyśmy się nie wygłupiali, porzucili ten pomysł i poszli się z niego wyspowiadać.

O co chodzi? Podobnie jak inne kraje, chcemy objąć podatkiem przychody (lub zyski, kwestia jest do dogadania), jakie uzyskują największe firmy technologiczne w Polsce. Dzięki temu, że mają sztaby suto opłacanych specjalistów od tzw. optymalizacji podatkowej, płacą obecnie niewielkie podatki, bo np. faktury wystawiane są z Irlandii lub innych atrakcyjnych podatkowo krajów.

Podatki od przychodów/zysków cyfrowych gigantów zmieniają ten stan rzeczy, ale jest jeden problem - gdy tylko pojawia się ten wątek - wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiają się Stany Zjednoczone, które wyrażają sprzeciw. Podobnie było u nas. Ledwo wczoraj minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski zapowiedział, że polska opracuje projekt takiego podatku, a już został przywołany do porządku przez człowieka, który nawet nie jest jeszcze formalnie ambasadorem USA w Polsce.

Od razu się oburzyłem, bo bardzo nie lubię, gdy kraj, który powstał ze zbuntowanych kolonii, traktuje inne państwa jako swoje kolonie, którym może dyktować warunki. Po cichu liczyłem na to, że po takim wystąpieniu polski rząd dokręci śrubę bigtechom i zrobi taki podatek, że człowiek z nadmiarem betakarotenu zacznie krzyczeć, że tak nie wolno. Zwłaszcza że minister cyfryzacji zapowiedział, że prace będą kontynuowane, ale wtedy przyszedł cios z niespodziewanej strony.

Podatek od bigtechów to mrzonka

Podatki w Polsce leżą w kompetencji ministerstwa finansów, a nie ministerstwa cyfryzacji. Jak ustalił Dziennik Gazeta Prawna - ministerstwo nie prowadzi żadnych prac nad takim podatkiem. Co więcej - dodaje, że tylko minister finansów jest kompetentny do wypowiadania się w takich tematach. Co to oznacza? Żadnego podatku cyfrowego nie będzie, nie w momencie, kiedy premier fotografował się z szefostwem Google i Microsoft.

Firmy zapowiedziały inwestycje w Polsce, więc nikt nie miałby serca robić im pod górkę. To nic, że roczne szacunkowe wpływy z takiego podatku szacuje się ostrożnie na 1,5 - 2 mld zł rocznie, czyli więcej niż te inwestycje, ale nikt nie pójdzie na noże z big techami. Raz, że mają potężnych sprzymierzeńców, dwa że korzystają z usług naprawdę świetnych lobbistów, prawników i księgowych, a trzy - rządzący nie do końca rozumieją, że świat się zmienił i nie można odpuszczać największym korporacjom.

Szkoda, zapowiadało się nieźle, skończy się jak zwykle. Oczywiście nikt nie broni ministrowi cyfryzacji złożyć taki projekt, ale niestety trafi do niszczarki ministerstwa finansów.

Więcej o podatkach big techów przeczytacie w:

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-04-09T05:53:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA