Znalazł się bat na rozpasane Big Techy. Czy będzie wielkie lanie?

Kończy się długi, bo ponad 20-letni, miesiąc miodowy gigantów technologicznych. Google'a, Facebooka, Amazona, Apple'a u ich początków uważano za dziarskich młodzieniaszków, którzy rozruszają amerykańską gospodarkę. Dziś to ociężałe molochy, które wymiatają konkurencję i zawłaszczają rynek. Rząd USA mówi: dość!

Znalazł się bat na rozpasane Big Techy. Czy będzie wielkie lanie?

W 1999 roku miał premierę debiutancki album Britney Spears – "…Baby One More Time". Do kin wchodziła pierwsza część Gwiezdnych wojen zatytułowana Mroczne widmo. Prezydentem USA był Bill Clinton, a Polski Aleksander Kwaśniewski. Wśród telefonów komórkowych królowała Nokia 3210. 

Co jeszcze działo się 25 lat temu? Sędzia Thomas Penfield Jackson ogłosił wyrok w sprawie Stany Zjednoczone kontra Microsoft. Uznał firmę Billa Gatesa za monopol. Do niedawna było to ostatnie duże zwycięstwo sądowe (aczkolwiek osłabione w procesie apelacji) amerykańskiego rządu w starciu z big techem. 

Piszę "do niedawna", ponieważ zmieniło się to 5 sierpnia 2024 roku. Tego dnia sędzia Amit Mehta wydał wyrok w sprawie Stany Zjednoczone kontra Google. "Sąd dochodzi do następującego wniosku: Google jest monopolistą i działał jak monopolista, aby utrzymać swój monopol. Naruszył sekcję drugą ustawy Shermana" – ogłosił Mehta.

Big tech kontra neurobiologia

Sprawa zaczęła się, gdy Departament Sprawiedliwości USA oraz kilka stanów złożyły pozew przeciwko Google'owi w 2020 roku. Oskarżyły firmę o nadużywanie dominującej pozycji w branży wyszukiwarek internetowych. 

Google odpowiada za około 90 proc. wyszukiwań w sieci. Wydaje też ogromne pieniądze, aby być domyślną wyszukiwarką w przeglądarkach takich jak Apple Safari czy Mozilla Firefox. W 2021 roku Google zapłacił za to około 26 mld dol. Taka skala wydatków pokazuje, jak daleko firma jest gotowa się posunąć, aby utrzymać dominację.

Sąd uznał, że te działania Google’a są nadużyciem, ponieważ w ten sposób firma eliminowała konkurencję. Dodatkowo zgromadzone dane użytkowników były kluczowe dla poprawy wyników wyszukiwania, co przyciągało jeszcze więcej użytkowników i zwiększało przewagę Google'a. Powstało błędne koło, które nie pozostawiało miejsca dla konkurencji.

Jednym z kluczowych świadków w procesie był Antonio Rangel, neurobiolog z Caltechu, czyli Kalifornijskiego Instytutu Technicznego. Co ma neurobiologia do wyszukiwania informacji w internecie? Jak się okazuje, całkiem dużo. 

Spór dotyczył tego, czy bycie domyślą wyszukiwarką w wielu przeglądarkach internetowych rzeczywiście daje Google’owi przewagę nad konkurencją. W końcu nikt nie broni użytkownikom zmienić tych domyślnych ustawień – bronił się Google. Rangel przekonał jednak sędziego, że istnieje szereg badań pokazujących, że ludzie mają silną tendencję do preferowania domyślnych wyborów czy ustawień.

Benjamin R. Handel pokazał w artykule "Adverse Selection and Inertia in Health Insurance Markets" z 2013 roku, że ludzie najczęściej wybierają nie te plany ubezpieczeniowe, które są dla nich najlepsze, ale te, które są im proponowane jako domyślne. Podobne zachowania zauważono między innymi przy przedłużaniu subskrypcji na usługi online, przy rejestracji wyborczej czy wyborze źródła energii do zasilania domu. We wszystkich tych wypadkach ustawienie jakiejś opcji jako domyślnej znacząco zwiększa jej popularność.

Menadżerowie Google’a doskonale to wiedzą. W przeciwnym wypadku – po co płaciliby innym firmom miliardy dolarów za ustawianie ich wyszukiwarki jako domyślnej?

Nie wiadomo jeszcze, jakie środki zaradcze nakaże zastosować Google’owi sędzia Mehta. Najmocniejszym posunięciem byłoby zmuszenie korporacji do rozbicia na kilka firm. Jedna odpowiadałaby za przeglądarki Chrome, inna za system operacyjny Android. Bardziej umiarkowane – i pewnie bardziej prawdopodobne – rozwiązanie to zakazanie firmie Google podpisywania umów, które czynią z niej wyszukiwarkę domyślną.

Socjalizm stary jak kapitalizm

Walka z monopolami jest stara jak sam kapitalizm. Ustawa Shermana, na którą powołał się sędzia Mehta, pochodzi z… XIX wieku. Była wykorzystana między innymi do walki z ówczesnym potentatem w branży paliwowej – firmą Standard Oil założoną przez słynnego biznesmena Johna D. Rockefellera. Aby zapobiec monopolizacji przez nią rynku, rząd USA zmusił firmę do podziału na 43 mniejsze podmioty.

Obawa zawsze jest ta sama: monopol ogranicza konkurencję, a brak konkurencji oznacza mniejszą motywację do wprowadzania innowacji i dbania o klientów. Na dłuższą metę prowadzi więc do stagnacji. Właśnie dlatego przepisy antymonopolowe są niezbędne, aby utrzymać zdrową dynamikę rynkową i chronić konsumentów przed nadużyciami ze strony dominujących firm.

Jonathan Tepper i Denise Hearn, autorzy książki "The Myth of Capitalism", uważają, że to właśnie monopole, a nie władza państwowa, są dziś największym zagrożeniem dla wolnego rynku. Także dlatego, że władza rynkowa przekłada się na władzę polityczną. "Im silniejsze stają się firmy, tym mocniej kontrolują regulatorów i ustawodawców za pośrednictwem procesu politycznego" – piszą.

Podobnie sprawę widzi większość mieszkańców USA. Jak pokazują badania Pew Research Center, 78 proc. Amerykanów uważa, że firmy będące właścicielami platform społecznościowych mają zbyt dużą władzę i zbyt duży wpływ na politykę. 51 proc. domaga się większych regulacji rządowych w branży technologicznej.

Google to monopolista, a to właśnie monopole, a nie władza państwowa, są dziś największym zagrożeniem dla wolnego rynku

Sprawa Google’a jest znacząca nie dlatego, że jest jakimś nowym rodzajem interwencjonizmu państwowego, lecz z powodu jej możliwych konsekwencji dla big techu. Część polityków i komentatorów liczy na to, że kończy się taryfa ulgowa dla firm technologicznych. W przeciwieństwie do sprawy z Microsoftem wyrok w sprawie Google’a ma być nie wyjątkiem, ale zapowiedzią trendu. W amerykańskich sądach już toczą się podobne rozprawy przeciwko Amazonowi, Apple’owi i Mecie (właściciel Facebooka).  

Nie brakuje jednak sceptyków. 

"Ćwierć wieku po swoim powstaniu Google prawdopodobnie wbił się tak głęboko w życie online, że żadna konkurencja nie jest w stanie go wyprzeć, a przynajmniej będzie to bardzo trudne. Wyszukiwarka firmy stała się bowiem częścią infrastruktury internetu" – pisze Ian Bogost dla The Atlantic. Jego tekst nosi znamienny tytuł: "Google już wygrał".

Nie ulega wątpliwości, że Google dla wielu stał się synonimem wyszukiwarki. Wiecie, jakie jest najczęściej wyszukiwane hasło w Bingu – jednym z konkurentów Google’a? Otóż jest nim… Google. To pokazuje skalę dominacji wśród wyszukiwarek. 

Optymiści odpowiadają, że nawet jeśli Google zachowa dominującą pozycję, to konkurencja na rynku wyszukiwarek stanie się bardziej zacięta niż dziś. "Drzwi nie są już zamknięte. Otworzono je dla całej branży innowatorów, którzy mają dobre pomysły, a potem zobaczymy większą konkurencję" – przekonuje Fiona Scott Morton, ekonomistka z Yale School of Management.

Być może jednak największe konsekwencje decyzji sędziego Mehty nie dotyczą bezpośrednio Google’a, ale całej branży technologicznej. Orzeczenie Mehty to "zapowiedź tego, co mogą zrobić inne sądy. Można się spodziewać, że inni sędziowie przeczytają tę opinię i będą się nią kierować" – powiedziała "New York Timesowi" Rebecca Haw Allensworth z Vanderbilt University, która zajmuje się badaniem prawa antymonopolowego.

Byłaby to bardzo dobra informacja.

Big tech na ławie oskarżonych

Jakie dokładnie postępowania toczą się przeciw gigantom z branży technologicznej? 

Departament Sprawiedliwości USA pozwał Apple'a w marcu tego roku. Oskarżył firmę o utrzymywanie monopolu wśród smartfonów w USA, gdzie iPhone stanowi 65 proc. rynku. Firma miała celowo utrudniać użytkownikom przejście na inne smartfony, ograniczać konkurencję i sztucznie zawyżać ceny, co podwyższało koszty konsumentom i twórcom oprogramowania.

Z kolei jeszcze w 2020 roku Federalna Komisja Handlu oskarżyła Metę o stworzenie monopolu w mediach społecznościowych poprzez przejęcie Instagrama i WhatsAppa i tym samym eliminację konkurencji. Sąd początkowo odrzucił pozew, bo komisja nie sprecyzowała, na jakim dokładnie rynku dominuje Meta, ale później pozwolił na jego ponowne złożenie, co umożliwiło dalsze postępowanie.

Dostało się także Amazonowi. We wrześniu Federalna Komisja Handlu oraz 17 stanów pozwały firmę Jeffa Bezosa za ochronę monopolu poprzez wywieranie presji na sprzedawców i faworyzowanie swoich produktów na platformie, co sztucznie utrzymywało wysokie ceny i obniżało jakość usług.

Toczy się też kolejne postępowanie przeciw Google’owi. Departament Sprawiedliwości pozwał firmę za ustanowienie dominacji na rynku reklam poprzez antykonkurencyjne fuzje oraz wymuszanie korzystania z jej technologii przez wydawców i reklamodawców. Sprawa ma rozpocząć się we wrześniu 2024 roku.

Sama liczba pozwów przeciwko firmom technologicznym świadczy o zmianie podejścia do nich rządu amerykańskiego. A pamiętajmy, że także Unia Europejska stara się ostatnio mocniej regulować tę branżę. Ta zmiana to próba nadrobienia lat zaniedbań, gdy rządy poszczególnych krajów przymykały oko na działania branży technologicznej, pozwalając największym firmom się u nich rozpychać.

Dominacja!

Podobno młody Mark Zuckerberg kończył spotkania zarządu Facebooka, wykrzykując: "Dominacja!". 

Kiedyś można to było potraktować jako kolejną ekstrawagancję młodego miliardera. Dziś te słowa brzmią nieco złowieszczo, bo Facebookowi i innym big techom rzeczywiście udało się osiągnąć dominację. Co bezwzględnie wykorzystują, nawet w sposób wątpliwy etycznie. 

Mamy obecnie wielką dyskusję o szkodliwym wpływie platform społecznościowych na najmłodszych użytkowników. A jednocześnie "Financial Times" donosi, że Meta  i Google zawarły tajne porozumienie, aby wyświetlać osobom w wieku 13-17 lat reklamy Instagrama. Wygląda to jak pokazanie środkowego palca ludziom zatroskanym o wpływ mediów społecznościowych na najmłodszych. Możemy i co nam zrobicie? 

Osobnym problemem jest to, że przedstawiciele big techu, gdy osiągną już wystarczająco silną pozycję, tracą motywację do rzeczywistej poprawy jakości swojego produktu. Zapewne nie uszło uwadze stałych użytkowników Facebooka, że platforma Zuckerberga bywa po prostu nie do wytrzymania. Ostatnimi czasy zalewają ją na przykład ogłoszenia wyłudzające dane i pieniądze. Nie wydaje się, by Facebook przeznaczał wystarczające środki na uporanie się z problemem. 

Cory Doctorow nazywa to "gównowaceniem się" (enshittification) platform. Najpierw są dobre dla użytkowników, potem dla reklamodawców, a gdy mają już w garści jednych i drugich, wyciskają z nich ostatnie soki. Dotyczy to na równi Facebooka, Twittera i Amazona, a ostatnio także TikToka. 

Doctorow jest w pewnym sensie optymistą, bo uważa, że te platformy doprowadzą do swojego upadku i zostaną zastąpione przez coś lepszego. Ale patrząc na ich silną pozycję rynkową, można mieć wątpliwości. Przykład wyszukiwarki Google jest znamienny. Gdy jesteś wielki, masz kasę, gdy masz kasę, możesz kupować sobie uprzywilejowaną pozycję na rynku, więc jesteś jeszcze większy, więc masz jeszcze większą kasę, więc…

Czy Pan Google jest zbyt wielki, by upaść?

Dlatego – nie wiem jak wy – ale w sprawie monopoli trzymam kciuki za amerykański rząd. To największa szansa, aby zakończyć dominację garstki graczy, którzy kontrolują nasze zakupy, źródła informacji, narzędzia komunikacji – w dużej mierze nas samych. 

"Dziś Google, Apple, Amazon i Facebook korzystają z tych samych przywilejów, które 20 lat temu przyznawano garażowym start-upom. A obecna potęga tych firm sprawia, że nieprędko – jeśli w ogóle – doczekamy się polityków, którzy odważą się im przeciwstawić" – pisał pięć lat temu polski dziennikarz Wojciech Orliński.

Wygląda na to, że tacy politycy się wreszcie znaleźli.