REKLAMA

Miasta postawiły na wodór, a teraz trzeba płacić. Wodorowa bańka może pęknąć

Miasta chciałby stawiać na wodór, ale już wiedzą, że to droga zabawa. Pomocy szukają w rządzie. Tymczasem zdaniem eksperta dało się przewidzieć, że inwestycja jest zbyt ryzykowna i nieopłacalna.

Miasta postawiły na wodór, a teraz trzeba płacić. Wodorowa bańka może pęknąć
REKLAMA

Wodorowy optymizm póki co trwa. Pod koniec 2024 r. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Lublinie rozstrzygnęło przetarg na dostawę 20 autobusów wodorowych. Dostawa 20 wodorowców kosztować będzie przeszło 64 mln zł, ale w tym przypadku zakup możliwy jest za sprawą 100 proc. dofinansowania z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

REKLAMA

W regionie autobusy wodorowe nie będą nowością, bo wcześniej pojawiły się w pobliskim Świdniku. Na początku roku kolejne trzy pojazdy odebrano w Koninie. Miasto od dawna stawia na wodór, bo już w 2022 r. wyprowadzono wodorowca na ulice. Umowa z Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zakłada, że do miasta docelowo łącznie dotrze 10 maszyn, a kolejne 10 uda się kupić w ramach Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji.

Swoje autobusy wodorowe ma jeszcze Wałbrzych, ale póki co musi cieszyć się nimi tylko teoretycznie. Przyjechały jesienią, tylko że pojawił się poważny problem związany z formalnościami. Na dodatek w mieście nie ma stacji ładowania.

„No nie chcemy, żeby te autobusy stały” – zapewniał jednak w rozmowie z Radiem Wrocław Mariusz Kacała z Miejskiego Zakładu Usług Komunalnych. Według zapowiedzi z jesieni autobusy „w jakiejś niewielkiej części” miały realizować usługi od lutego. Udało się wcześniej i 2 stycznia pierwsze wyjechały na ulice.

Wiatr zmian wieje też od morza. W Gdańsku entuzjazm do autobusów wodorowych jest bardzo duży

- Z jednej strony otwieramy ogólnodostępną stację wodorową, a z drugiej prezentujemy 4 nowe autobusy napędzane zielonym wodorem. Ponad 2 lata temu powiedzieliśmy, że nie chcemy więcej w naszej flocie nowych autobusów, które będą wysokoemisyjne, dlatego też konsekwentnie naszą flotę autobusową zmieniamy. Mamy już 21 autobusów elektrycznych, dzisiaj dołączają pierwsze 4, a do połowy września kolejnych 6 autobusów napędzanych wodorem – mówiła w lipcu prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz podczas oficjalnego otwarcia stacji wodorowej.  

Wówczas doświadczeniami z prowadzenia pojazdu dzielili się kierowcy. Mówili, że autobusy są żwawe, a najważniejszą rzeczą, jaką trzeba było się nauczyć podczas ich prowadzenia, to odzyskiwanie energii.

Gdy kierowca zwalnia pedał hamulca, autobus generuje prąd, ładując baterie. Autobus może więc jeździć bezpośrednio na energii powstałej z syntezy wodoru i tlenu lub z ładowanych w czasie jazdy baterii - kilkadziesiąt kilometrów

– wyjaśniało miasto.

Wodorowa rewolucja trwa, ale bańka może pęknąć

Tak przynajmniej uważa Michał Hetmański, prezes Fundacji Instrat. W rozmowie z portalem wnp.pl zwrócił uwagę, że naiwnością było zakładanie, że koszty produkcji wodoru będą tańsze.

Wiele osób z branży motoryzacyjnej wierzyło, że nastąpi płynne przejście z zużywania takich paliw jak benzyna czy diesel na wodór, rzekomo inne paliwo. To naiwne założenie brało się z niezrozumienia charakterystyki wodoru. Wodór to bardzo trudne paliwo ze względu na temperaturę kompresji, koszty jego magazynowania oraz ekonomikę produkcji

- zaznaczył.

Właśnie dlatego samorządy już apelują o pomoc i zwróciły się w tej sprawie do Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Władze 21 miast - wśród nich są ci, w których autobusy wodorowe już są, jak włodarze Świdnika, Konina czy Gdańska - w piśmie do szefowej resortu podkreślili, że „rozwój technologii wodorowych stanowi jeden z kluczowych filarów polityki klimatycznej wielu krajów na całym świecie”, ale potrzebne są „mechanizmy wsparcia”, by móc wdrożyć technologię w praktyce.

Podano przykład Chełma, gdzie cena kilograma wodoru wynosi obecnie prawie 70 zł. Tyle samo oleju napędowego to raptem niecałe 5 zł. Samorządowcy domagają się więc programu pozwalającego pokryć koszty wynikające z różnic. Miałby obowiązywać przez trzy lata.

Roczny koszt takiego programu wyniósłby od 50 do 100 mln zł (na dodatek mógłby się zwiększyć, gdyby popularność wodorowców w miastach wzrosła), ale za to – jak wyliczają samorządowcy – poprawiłoby się powietrze w miastach, zredukowano by liczbę emisji gazów cieplarnianych i wszystkim żyłoby się zdrowiej, co z kolei obniżyłoby koszty związane ze służbą zdrowia.

W praktyce proszą oni o zmianę praw fizyki – mówi o postulatach samorządowców Hetmański

[Samorządowcy] mówią, że ich nie pokonali, więc teraz trzeba ich wesprzeć. Jestem za bardzo twardym resetem w tym zakresie. Niestety Ministerstwo Klimatu na razie deklaratywnie mówi, że to nie ma sensu, ale w praktyce nadal przewala miliony środków podatnika na projekty wodorowe

- ocenia Michał Hetmański w rozmowie z wnp.pl

Zdaniem prezesa Fundacji Instrat naiwna jest również wiara w to, że uda się produkować zielony wodór dzięki nadwyżkom energii z OZE. Z prostego powodu: takich w Polsce przez długi czas nie będzie.

Według Hetmańskiego należy spodziewać się za to odwrotu spółek, które w ostatnim czasie na wodór stawiały.

Na Spider's Web piszemy więcej o komunikacji miejskiej:

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA