Wszyscy mówią o tym, że Google leży na deskach po wyroku sądu. Jest ktoś, kto oberwał po cichu
Wtorkowy wyrok sędziego Amita Mehty jest potencjalnie dla Google’a druzgocący. Ogłoszenie firmy monopolistą na amerykańskim rynku wyszukiwarek internetowych może mieć istotne i odczuwalne skutki dla całego światowego Internetu. Odnoszę jednak wrażenie, że nikt nie mówi o tym, jak przy tej okazji po uszach oberwał Apple. Można wręcz odnieść wrażenie, że to producent iPhone’a najwięcej straci na takim osłabieniu jednego ze swoich największych konkurentów. Follow the money.
W rozumieniu amerykańskiego prawa sam monopol, tj. dominująca pozycja na dowolnym rynku, nie jest jeszcze czymś podlegającym szczególnym regulacjom. Firmy, które kontrolują dany rynek, muszą jednak mieć się na baczności. Nie mogą bowiem nadużywać swojej dominującej pozycji, by utrudniać konkurencje na rynku.
Przypomnijmy sobie pierwszy w historii proces antymonopolowy przeciwko amerykańskiej firmie Big Tech. Microsoft nikomu z amerykańskiej prokuratury nie wadził, kontrolując rynek oprogramowania na komputery IBM PC. Dopiero gdy nadużywał tej pozycji - na przykład zakazując producentom komputerów preinstalowania fabrycznie innej niż Internet Explorer przeglądarki - wpadł w poważne tarapaty, cudem unikając odgórnie zasądzonego podziału spółki na mniejsze podmioty.
Nie przegap:
Podobnie okazało się z Google’em. Dla amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości problemem nie było to, że Wyszukiwarka Google kontroluje 90 proc. rynku na desktopach i 95 proc. rynku mobilnego - a to, że była wykorzystywana do promowania innych produktów Google’a i do zmniejszania widoczności produktów i usług konkurencji.
Jedną z kwestionowalnych praktyk jest płacenie twórcom innego oprogramowania, by ci ustawiali w nim Wyszukiwarkę Google jako domyślną
Wyszukiwarka Google utrzymuje według amerykańskiego sądu swoją dominującą pozycję nie dlatego, że jest jedną z najlepszych i najbardziej zaawansowanych - to tylko jeden z czynników. Jak zauważył amerykański sąd, Google wydaje fortunę płacąc twórcom przeglądarek internetowych i producentom telefonów komórkowych, by ci w tych urządzeniach oferowali Wyszukiwarkę Google jako domyślne, rekomendowane rozwiązanie.
Sędzia Amita Mehta przywołał przy tym sprawę antymonopolową Microsoftu, zauważając, że praktyki Google’a są co najmniej równie groźne, jak te skazanego w latach dziewięćdziesiątych konkurenta. Jak zauważa Mehta, wpłaty Google’a są tak wysokie, że żaden inny podmiot nie jest w stanie z tym rywalizować, niezależnie od jakości produktu.
Sędzia wskazał za przykład negocjacje Microsoftu z Apple’em, gdy ten starał się o wciśnięcie Binga za domyślną wyszukiwarkę na iPhonie. Poza humorystyczną anegdotą, że Apple i tak nie chciał się zgodzić za żadne skarby, bo Bing jest zbyt kiepski, to warto też zwrócić uwagę, że wedle ustaleń sądu Microsoft musiałby płacić Apple’owi kwotę znacznie przewyższającą przychody z całego Binga na całym świecie tylko po to, by wyrównać kwotowo to, co Google płaci producentowi iPhone’a. A to zwróciło moją uwagę.
Okazuje się, że Google płaci Apple’owi tak wiele, że stanowi to istotną część biznesu producenta iPhone’a
Mam dla państwa dwie liczby:
- Wedle ustaleń amerykańskiego sądu, w samym tylko 2022 r. Google wpłacił Apple’owi ponad 20 mld dol. za utrzymanie Wyszukiwarki Google jako domyślnej na urządzeniach Apple;
- Zysk netto Apple’a za miniony kwartał to 21,4 mld dol.
Ergo: ćwierć tego, co na czysto zarabia Apple nie pochodzi ze sprzedaży iPadów, Macintoshy czy abonentów na Apple TV+ - a z haraczu zbieranego od Google’a. Apple zresztą nie jest tu jedyny, choć paradoksalnie jego potęga może okazać się tu szczególną słabością.
Apple nie jest przecież jedynym beneficjentem Google’a. Z postępowania przeciwko Google’owi wynika też, że dla takiej Mozilli pieniądze za ustawianie domyślnej wyszukiwarki to właściwie większość wszelkich przychodów. Tyle że firma odpowiedzialna za przeglądarkę internetową jest zwinniejsza i ma mniejsze koszty operacyjne. Umowy partnerskie z Microsoftem, DuckDuckGo i dostawcami innych wyszukiwarek będą pewnie mniej lukratywne, a i same negocjacje to rozpraszający uwagę kłopot. Spodziewam się jednak, że dla firm tego rodzaju sytuacja szybko się unormuje.
Dla Apple’a paradoksalnie to większy problem. Jak zauważył sędzia Mehta, nawet potężny Microsoft nie był w stanie wpłacić takiej kwoty, by na dotychczasowych warunkach mu się to ekonomicznie spinało. Nawet jeśli by to miało oznaczać ekspozycję Binga na setki milionów użytkowników, byłaby to inwestycja w najlepszym razie strategiczna - po finansowo Microsoft by na tym tracił. Trudno więc oczekiwać, że kto inny podoła. To oznacza, że Apple będzie musiał obniżyć oczekiwania. A to oznacza, że przyszłe sprawozdania finansowe firmy mogą zostać przyjęte przez Wall Street chłodno. Bardzo chłodno.