W Madrycie brzydzą się gotówki. Hiszpańskie podejście do pieniędzy mnie zaskoczyło
Fani gotówki prawdopodobnie dostaliby palpitacji serca, gdyby przeżyli podobną przygodę jak ja na lotnisku w Madrycie.
Mało jest tak elektryzujących tematów w polskiej przestrzeni technologicznej jak kasy samoobsługowe. Słuszność ich istnienia często podważa się argumentami kradzieży i konieczności czuwania pracowników nad osobami, które nie wiedzą, jak skasować winogrona czy próbują kupić alkohol. W dyskusji biorą udział zarówno przeciwnicy argumentujący, że muszą "za darmo odwalać pracę kasjerów" oraz zwolennicy, którzy cenią sobie wygodę wynikającą z braku konieczności interakcji z kasjerem gdy chce się kupić tylko loda lub brakujący składnik do obiadu.
Jeżeli takie emocje wywołuje kasa samoobsługowa, to wyobrażam sobie, że automaty przyjmujące gotówkę, doprowadziłyby do formacji prawdziwych bojówek internetowych.
Myślisz, że kasy samoobsługowe wyręczają kasjerki? To spójrz na tę maszynę
Będąc w miniony weekend w Madrycie miałam okazję jeść w Burger Kingu na lotnisku. Nie był to oczywiście najlepszy wybór jedzenia, ale przynajmniej w cenie, w której jestem w stanie się nie rozpłakać łzami o zapachu cebuli. Co ważniejsze, posiłek który wybrałam był w na tyle niskiej cenie, że stwierdziłam iż zapłacę gotówką, by pozbyć się zalegających w portfelu monet euro.
Burger King na Madrid-Barajas, tak jak choćby polskie McDonald's ma kasę samoobsługową, w której można zamówić, a następnie odebrać zamówienie przy ladzie. Co różni oba typy kas samoobsługowych to fakt, że w McDonald's mogę zamówić przy owej kasie, ale zapłacić już przy ladzie. W madryckim Królu Burgerów takiej opcji nie miałam. Albo płacę kartą w samoobsłudze, albo kartą lub gotówką przy zamówieniu przy ladzie. Chcąc wydać zbędne euro, wybrałam tę drugą opcję.
Po podejściu do kasy i złożeniu zamówienia chciałam podać kasjerce pieniądze. I jakież było moje zdziwienie, gdy powiedziała "No, no, no" i wskazała palcem na dużą maszynę znajdującą się po mojej lewej stronie.
Ową maszyną, jak później odkryłam w procesie googlowania, jest CashDro. Maszyna przyjmuje gotówkę zamiast kasjera, akceptując zarówno monety, jak i banknoty. CashDro połączony jest z systemem Burger Kinga, dzięki czemu wie jaką kwotę musi przyjąć, a jaką zwrócić klientowi.
Jak możemy przeczytać na stronie producenta maszyny, jest ona bezpieczna, przechowując gotówkę w stalowej skrytce o grubości ściany 4 mm, usprawnia proces zakupów, dba o higienę (dzięki czemu pracownicy np. restauracji nie muszą tymi samymi dłońmi dotykać i pieniędzy i naczyń czy jedzenia) i odrzuca podrobione banknoty i monety.
Brzmi jak same superlatywy? No nie do końca. I zweryfikowała to praktyka.
Burger King chyba nie do końca rozumie, po co jest samoobsługa
Jak mówiłam, poszłam do zwykłej kasy zamiast samoobsługowej tylko dlatego, że chciałam zapłacić gotówką. Skoro CashDro da się podłączyć do systemu Burger Kinga tak, aby kierownik zmiany na koniec dnia nie darł się na hipotetyczną Marię Rodriguez, że źle wydała resztę, to czemu nie da się go podłączyć do kasy samoobsługowej? W końcu to właśnie ona zapewnia, że transakcja jest przeprowadzona prawidłowo, klient otrzymuje dokładnie tyle reszty, ile wynika z powierzonych maszynie banknotów i monet (bez strat dla żadnej ze stron), zapewnia jej bezpieczeństwo i późniejsze bezpieczeństwo przechowywanych pieniędzy. Nie ma logicznego powodu przeciw zastosowaniu CashDro przy kasie samoobsługowej.
No ale jeżeli CashDro działa przy kasie, to chociaż tyle, nie? Robię z igły widły, nie? No właśnie nie, bo przez to, że możliwość zapłaty gotówką jest tylko przy kasie, musiałam odczekać swoje w kolejce i wejść w interakcję z kasjerką, która nie mówiła po angielsku.
Tak, w restauracji typu fast food, która zmusza osoby chcące płacić gotówką do korzystania z tradycyjnych kas, znajdującej się na międzynarodowym lotnisku pracuje kasjerka, która nie mówi po angielsku. I żeby nie było - to nie było skomplikowane zamówienie. To było zwykłe "oreo milkshake". Wymówione zarówno jako angielskie "orjo" jak i polskie "oreo", powtórzone kilka razy. Kasjerka nie zrozumiała i dała mi zwykłego milkshake. Teoretycznie mały błąd, bo nie zmienił on wartości zamówienia, a mi smakował tak czy tak, ale jednak wykonanie zmieniło się przez niezdolność do poprawnej komunikacji
Tę sytuację można przypisać jej nieznajomości języka angielskiego i tak właśnie dyskutował ze mną narzeczony. To prawda i nie będę się z tym kłócić, jednak jest jeszcze jeden fakt, o którym on zorientował się dopiero w toku rozmowy. Hiszpański Burger King (podejrzewam, że tylko hiszpański, bo CashDro jest produkowane przez firmę z Hiszpanii) z jakiegoś powodu połowicznie zautomatyzował zamawianie przy kasie. Połowicznie, bo to kasjer po swojej stronie wklepuje na ekranie komputera rzeczy do zamówienia, ale to maszyna odpowiada za przyjęcie płatności.
Burger King ma maszynę, z której de facto nie korzysta
Jaki jest sens stawiania maszyny do automatycznego przetwarzania płatności, jeżeli wiesz, że twój pracownik w każdej chwili może popełnić błąd? I w drugą stronę - jeżeli rola kasjera sprowadza się do wklepania danych w komputer, czemu po prostu nie postawić CashDro obok jednej z kas samoobsługowych? Gdyby tak było, nie czepiałabym się problemu braków językowych pracownicy, bo te nie wygenerowałyby żadnej niekomfortowej sytuacji.
Sama maszyna, jakkolwiek przydatna by nie była, też nie jest intuicyjna i zajęło nam (mi i kasjerce) dogadanie się co i gdzie wrzucić. A i tak koniec końców zapłaciłam tylko banknotem, bo nie zauważyłam, że w ogóle jest tam otwór na monety.
CashDro jako system jest całkowicie okej i widzę w nim długofalowe benefity dla każdego przedsiębiorstwa, które zdecydowałoby się na tego typu rozwiązanie. Jednak jeżeli implementacja byłaby taka jak na hiszpańskim lotnisku, to szybko dyskusja na temat słuszności ich istnienia zamieniłaby się w przepychanki słowne.