Kasy samoobsługowe są dla biednych. Używasz? To pracujesz za darmo. I już wiesz za kogo ma cię Biedronka
Klienci supermarketów traktują kasy samoobsługowe jako duże udogodnienie, głównie ze względu na mniejsze kolejki. Tymczasem wykonują nieodpłatnie pracę na rzecz właścicieli sklepów sprawiając, że ich zysk jest większy. Jednocześnie w luksusowych sklepach nikt w takie kasy nie inwestuje. Przypadek?
Muszę się do czegoś przyznać. Od wielu miesięcy pracuję dla Biedronki. Dla Lidla zresztą też. Właściwie to wykonuję pracę na rzecz wielu sieci handlowych. W dodatku na czarno i bez żadnego wynagrodzenia. Co gorsza, dopiero stosunkowo niedawno zorientowałem się, że tak jest. Ale naprawdę uderzyło mnie to dopiero wtedy, gdy zrozumiałem za kogo mają mnie właściciele sklepów, ilekroć podejdę do kasy samoobsługowej.
Moja zawodowa przygoda z dyskontami zaczęła się niewinnie. Właściwie sam nie wiem kiedy, pewnie już dość dawno temu. Pewnego dnia natknąłem się po prostu na nierozpakowaną zgrzewkę napojów. Nie namyślając się długo rozerwałem folię, wyjąłem puszkę i włożyłem ją do koszyka.
Wykonałem pracę, której klienci wykonywać nie powinni. Tak wyglądała moja inicjacja.
Mój pierwszy dzień na stanowisku kasjer-sprzedawca
Z czasem takie sytuacje zdarzały mi się coraz częściej. Trudno. Przecież to żadne wielkie halo, myślałem. Nikomu z takiego powodu korona z głowy jeszcze nie spadła. Sam pracowałem przez pewien czas w usługach, rozumiem, że pracownicy sklepu mogą być zaganiani i zwyczajnie nie mieć głowy do tak prozaicznych czynności.
Potem w sklepach zaczęły pojawiać się kasy samoobsługowe. Na początku byłem zachwycony. Większość klientów omijała maszyny szerokim łukiem dzięki czemu praktycznie unikałem kolejek. Nie żebym jakoś wyjątkowo cieszył się z zaoszczędzenia 5 minut, ale możliwość wymigania się od stania w rzędzie ludzi sapiących mi w kark sprawiała, że moja introwertyczna natura gdzieś w głębi duszy odpalała szampana.
Pierwsze podejścia były trochę niezdarne. A to źle postawiłem butelkę z wodą, powodując błąd w zliczaniu wagi zakupów, innym razem zawiesiłem automat niedbale rzucają na wagę kiść bananów. Uprzejmy kasjer podszedł i poinstruował mnie, co zrobić, by uniknąć takich przygód w przyszłości.
Dzisiaj wiem, że tak naprawdę odbyłem wtedy szybkie szkolenie. Tak jak każdy kasjer. Tak, to był ten dzień.
Wkrótce stałem się pełnoprawnym sprzedawcą
Rozpakowywałem dostawy, uczyłem sie na pamięć rodzajów pieczywa, obsługiwałem kasę. Nieźle jak na osobę, która do dyskontów wpada co najwyżej na kilka minut na szybkie zakupy. Do wyższego poziomu wtajemniczenia brakowało mi tylko znajomości kodu na kajzerkę.
Najlepsze jest to, że przez długi czas w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, że w istocie wykonuję darmową pracę na rzecz sklepu. A może to jednak wolontariat? Może być i tak. Wolontariat na rzecz firm, które, jak Jeronimo Martins (właściciel Biedronki), wyciągają w Polsce setki milionów euro rocznie czystego zysku.
Wtedy mi to nie przeszkadzało. Z czasem korzyści wynikające z obecności kas samoobsługowych zaczęły jednak maleć. Kolejki do nich wydłużały się z miesiąca na miesiąc. Dzisiaj są już niewiele mniejsze, niż do tradycyjnych kas.
Dyskonty zatarły ręce i zaczęły zmniejszać liczbę sprzedawców. Klienci widząc, że do tradycyjnej kasy coraz trudniej się dostać, zaczęli stawiać na samoobsługę. Analitycy przewidują, że do końca tej dekady liczba kasjerów zmniejszy się o 10 proc. Ja myślę, że to ostrożne prognozy i w Polsce ten ten trend będzie widoczny dużo wcześniej.
Samodzielne kasowanie zaczęło mnie jednak coraz bardziej irytować. Poszperałem trochę w sieci, sprawdzająć kontrolnie, czy tylko ja mam takie dziwne obiekcje wobec nieodpłatnej pracy na rzecz sklepu, która w dodatku przestała mi przynosić wymierne korzyści. I już wiem, że nie jestem sam.
W 2018 r dr Christopher Andrews wydał książkę po tytułem „The Overworked Consumer: Self-Checkouts, Supermarkets and the Do-It-Yourself Economy”. Socjolog pochylił się w nim nad fenomenem kas samoobsługowych i doszedł do ciekawego wniosku - w luksusowych sklepach nikt w takie cuda nie inwestuje. Dlaczego? Bo bogaci konsumenci chcą być obsłużeni od A do Z.
Kasy automatyczne są tymczasem narzędziem dla biednych
Wykonują oni, jak pisze Andrews, "quasi-przymusową, nieodpłatną pracę pod nadzorem".
Czy to wczesny przebłysk przyszłości, w której zamożni otrzymają usługi osobiste, a klasa robotnicza będzie zobowiązana do wykonywania darmowej pracy, aby zdobyć żywność i odzież?
- zastanawia się naukowiec.
Nie powiem, intrygująca teoria. I chyba coś w niej jest. Kasy automatyczne nie sprawią, że klienci będą w stanie zrobić zakupy szybciej. Zmuszają za to konsumentów do dodatkowego wysiłku. Co kupujący dostaje w zamian? Nic, to wyłącznie oszczędność po stronie sieci handlowej, dzięki której w rubryce zysków będzie mogła dopisać trochę wyższe cyferki.
Im więcej czasu mija od upowszechnienia się kas samoobsługowych w Polsce, tym z większą podejrzliwością na nie patrzę. Bo podchodząc do nich nie czuję się już wyłącznie jak kasjer-sprzedawca. Od teraz mam też trudne do pozbycia się wrażenie, że jestem jednocześnie dla branży handlowej klientem drugiej kategorii.