REKLAMA

Kiedy ostatni raz poczułeś, że zgubiłeś się w internecie? Coraz to trudniejsze

Przypadek to dziś luksus.

rozne drogi
REKLAMA

Przypomniałem sobie o dawno niesłuchanej piosence, odpaliłem YouTube'a i z ciekawości zajrzałem w komentarze. Jedna z osób podzieliła się historią, jak poznała zespół. W trakcie spaceru natknęła się na wlepkę z nazwą kapeli. Spodobała się, więc po powrocie do domu doszło do odsłuchu. Nie tylko nazwa okazała się w porządku. Wystarczyło pójść inną drogą, by nieświadomie zmarnować szansę poznania nowego muzycznego odkrycia. Przypadek zadecydował i tym razem los wylosował odpowiednią stronę monety.

To jak pocztówka z innego świata. Wprawdzie komentarz miał tylko pięć lat, ale samo zdarzenie jest rzadkie i w zasadzie coraz mniej możliwe. Po prostu mamy mało szans na to, by przypadek zadecydował. Ku niezadowoleniu wielu osób wlepkarstwo pewnie nadal ma się dobrze, ale ulice są coraz mniejszą niespodzianką. Upodabniają się do siebie. Trudno natknąć się np. na plakat informujący o koncercie małej kapeli, bo te nie mają gdzie w miastach grać. Brakuje muzycznych klubów, zamykają się mniejsze niezależne księgarnie i tym podobne miejsca. Sklepy z winylami czy płytami to ciągle nisza – pozostaje kupowanie w sieciówkach, gdzie nie wszystko jest dostępne. Trzeba naprawdę wytężyć wzrok, by natknąć się na coś, co zwróci uwagę – jak wlepka z nazwą kapeli.

REKLAMA

Co gorsza, z internetem jest to samo

Czasami Facebook rzeczywiście pełen jest przypadku. Można się zdziwić, co podsuwają algorytmy. Jednak to losowość innego rodzaju, pozbawiona spontaniczności, a na swój sposób wręcz cyniczna. Nieraz mam tak, że ironicznie wrzucam zrzut ekranu jakiegoś dziwnego profilu w wiadomości, więc Facebook uznaje, że to treść, która mnie zaciekawiła. Zaczyna pokazywać mi więcej i więcej. I nie tylko mnie – rozmówca też nagle jest zasypywany profilem. Działa to w drugą stronę i tablice dwóch osób upodabniają się do siebie.

W tym właśnie rzecz, jakby celem współczesnego świata było jak najszybsze odnalezienie tych samych dróg i wyeliminowanie alternatyw. Wszyscy mamy oglądać to samo, oburzać się na to samo, zachwycać się tym samym.

Nie mogę tego wybaczyć platformom, które w teorii powinny raczej poszerzać szlaki. Ale może tylko ja bym tego oczekiwał. Często słyszy się, że ktoś zostaje przy danym serwisie streamingowym, bo dobrze rozpoznaje gust użytkownika, podrzucając utwory (ale i filmy, seriale), które mogą mu się spodobać – i właśnie tak się dzieje. Tymczasem bardziej kuszące byłoby wyciąganie ze strefy komfortu, prowokowanie, podszczypywanie. Tylko przecież nie to jest celem algorytmów. Nie mają nas ubogacać (i tym samym nierzadko irytować), ale jak najdłużej utrzymać w miejscu. Podsuwanie tego, co podobne, a więc znane, to najlepsza droga.

Niby nic nowego. Niektóre stacje radiowe albo pisma już wieki temu krytykowane były za kiszenie się we własnym sosie. Był jednak moment, kiedy internet pozwalał zderzać się z innym. Dlatego lubiłem last.fm. Niby lgnęło się do swoich, którzy słuchali tego samego – dziś właśnie to zapewniają algorytmy, tyle że swoich nie ma, bo nie widać użytkownika, są tylko liczby wyświetleń – ale też ciekawym doświadczeniem było sprawdzanie rzeczy, których się nie znało.

Miało to swoje ciemne strony. Fetyszyzowanie nieznanego, w stylu: im mniej słuchaczy, tym lepiej. To nie było podążanie swoją drogą, a bardziej tworzenie spójnego wizerunku – płyty musiały do siebie pasować, a jeżeli coś odbiegało od normy to dlatego, że tak zostało to zaplanowane. Ale zdarzało mi się trafić na profile intrygujące, poszukujące. To było przyjemne zagubienie się w gąszczu nieznanych nazw czy gatunków.

Kiedy ostatni raz się zagubiłem? Całkiem niedawno

No dobrze, może nie było to całkowite zboczenie z drogi i znalezienie się w nieznanym miejscu, bez świadomości, gdzie trzeba się udać, by jakoś znaleźć się u siebie. Wróciłem do innego zespołu, którego dawno nie słuchałem. Postanowiłem odszukać nagrań na żywo, których wcześniej nie odtwarzałem. Po drodze były wywiady, film dokumentalny, jeszcze więcej nagrań z koncertów. Niektóre filmiki miały 17 lat. Ich jakość była nie najlepsza, ale dzięki temu sam materiał był jeszcze większą pamiątką. Zachwyciłem się, jaką skarbnicą wciąż jest YouTube. Ile rzeczy można ciągle odkryć. Trzeba tylko chcieć zbłądzić.

REKLAMA

Zgoda, nie była to wycieczka w nieznane. To był raczej spacer nieodwiedzaną od lat ulicą. Wiedzieliśmy, że ciągnie się dalej, ale jakoś nigdy nie zaszliśmy do końca, zawsze skręcaliśmy wcześniej. Teraz, nagle, idziemy i oglądamy nowe, wiedząc, jak wrócić albo przez przypadek odnajdując wyjście w znanej okolicy. "Ach, to tu prowadził ten szlak" – taki to był mój spacer po YouTube.

Niezbyt niebezpieczny i mroczny, ale i tak przyjemny. Zachęcający do dalszych eskapad. I trochę smutny, bo okazji do wędrówek mamy naprawdę mało. Chciałbym, żeby tak wyglądały miasta – przyciągały miejscami, do których wchodzi się tak o, bez powodu, z samej przyjemności zajrzenia i znalezienia czegoś dla siebie. Chciałbym, żeby tak częściej wyglądał internet.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-08-17T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-16T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-16T07:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T16:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T15:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T07:55:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T07:40:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T07:21:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T07:10:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T07:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-14T21:42:37+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA