6 miesięcy z robotem koszącym. Przykro mi, wniosek jest jeden
Właściwie to wnioski są dwa. Po pierwsze - nie ma odwrotu od robotów koszących. Po drugie - absolutnie nigdy w życiu nie miałem tak świetnie wyglądającego trawnika.

Jednocześnie ten trawnik kosztował mnie właściwie zero roboty.
Ale po kolei.
Mój trawnik zawsze... po prostu sobie był.
Przez lata zyskiwał moją uwagę głównie wtedy, kiedy trawa okazywała się zbyt wysoka, żeby można było stwierdzić, gdzie jest - dość wysoki - pies. Wtedy następowało szybkie i byle jakie koszenie zwykłą kosiarką, po czym następowało zapomnienie o trawniku na kolejnych kilka miesięcy.
Stan tak utrzymywanego, do tego założonego jakieś 20 lat temu trawnika, był oczywiście łatwy do przewidzenia - było źle. Do tego stopnia źle, że do testów robotów koszących "pożyczałem" przeważnie trawnik od kogoś z rodziny, bo a) u mnie nie bardzo było co kosić i b) wyglądałoby to na zdjęciach po prostu fatalnie, a lubię mieć u siebie w tekstach przynajmniej przyzwoicie kiepskie zdjecia.
I wtedy zawitała u mnie Stiga A1500.

Żeby było śmiesznie - to jest robot, który - przynajmniej teoretycznie - nie do końca powinien się u mnie sprawdzić. W całości jest bowiem "sterowany" GPS (dokładniej - GPS RTK ze stacją referencyjną), co oznacza, że powinien mieć jak najwięcej otwartego widoku na niebo. Tymczasem mój trawnik z satelity wygląda tak:

Tak, przysięgam, pod tym gąszczem wysokich, dorosłych drzew jest kilkaset metrów trawnika. I to zarówno w tej dolnej-centralnej części, w części północnej, jak i trochę na prawo. Musicie mi uwierzyć.
Dodatkową trudnością było to, że mój trawnik nie ma nic wspólnego - w tym i geometrycznie - ze standardowym trawnikiem z reklam. Tu się nagle kończy, tam się zawija, tutaj ma kształt, który trudno w ogóle opisać, a jeszcze trudniej narysować, a tu z kolei następuje seria spadków i wzniesień. W bonusie - jedna część trawnika jest przed domem i nie jest bezpośrednio połączona ziemno-trawnikowo z resztą. Ach, no i nie zapomnijmy o masie przeszkód, wliczając w to zarówno elementy budowlane, takie jak słupy od daszku przed domem, a także np. pozostałości po ściętych starych drzewach.
W skrócie: to nie powinno zadziałać.
A jednak - zadziałało.

O konfiguracji i samym systemie oraz robotach z tym systemem mogliście już przeczytać, więc nie będę się aż tak powtarzał. Mogę jednak, po kilku miesiącach pracy tego robota w moim ogrodzie "na spokojnie", napisać dwie rzeczy.
Po pierwsze - to naprawdę działa. To wszystko, co możecie przeczytać o tym, jak pięknie wygląda codziennie koszony trawnik, jak dobrze rośnie, jak się ładnie zagęszcza i jak świetne jest uczucie, że nawet nie wiecie kiedy, ale za to wiecie, że zawsze trawnik będzie skoszony, to prawda. I tak, dostaniecie też te piękne paski, które potrafią zrobić głównie roboty z GPS RTK. Ewentualnie trawnik "w kratkę", jeśli macie na to ochotę (mi się bardziej podobają paski).
Drugi wniosek był jednak dla mnie, zupełnie prywatnie, dużo ciekawszy i dużo bardziej zmieniający - może nie życie, ale przynajmniej podejście do ogrodu. Po jakimś czasie "puszczania" robota na zaniedbany przez lata trawnik i do w sumie zaniedbanego całościowo przez lata ogrodu, zacząłem po prostu zauważać, że... to może wyglądać dobrze. Trak, trawa był dalej rzadka, z ubytkami i przerostami, ale regularne koszenie trochę zaczęło jej pomagać. Do tego nawet taki plackowaty trawnik, zawsze skoszony na równo, dawał jakieś pojęcie na temat tego, jak to mogłoby wyglądać, gdyby poświęcić całości odrobinę czasu.

Co dla mnie kluczowe, miałem cały czas świadomość, że koszeniem nigdy nie będę się musiał przejmować. Stiga A1500 miała po prostu ustawiony harmonogram, wyjeżdżała sobie na chwilę rano, potem jeszcze na chwilę wieczorem i tyle.

Postawiłem więc - po latach mieszkania w tym miejscu i zaniedbywania całego ogrodu - na proste prace porządkowe. Dosiałem trochę trawy, trochę tu i tam nawiozłem, poświeciłem chwilkę na byle jaką wertykulację i zamontowałem trzy spryskiwacze, żeby coś tam czasem na tę trawę pokapało. Wysiłek z mojej strony - absolutnie minimalny.
Efekt zaskakuje teraz wszystkich, którzy mnie odwiedzają.
W szczególności tych, którzy bywali u mnie wcześniej i podziwiali niezbyt imponujące klepisko przed i za domem.

Teraz, zamiast tego klepiska, mogą sobie posiedzieć na soczystej, zielonej trawie, powoli zbliżającej się do tego, żeby zasłużyć na określanie mianem "gęstego dywanu". Wszystko to zaledwie w kilka miesięcy, przy minimalnym nakładzie pracy i z dużą częścią pracy właściwie w całości zautomatyzowanej.
Mało tego - od czasu, kiedy zobaczyłem, że trawnik da się tak łatwo ogarnąć, reszta mojego ogrodu też zaczęła być w zasięgu. Możliwe, że to kwestia wieku, ale nagle zacząłem we własnym, zaniedbanym do tej pory ogrodzie, spędzać o wiele więcej czasu. Broniłbym się jednak przed peselowymi zarzutami, biorąc pod uwagę fakt, że nagłe zafascynowanie pracami ogrodowymi zbiegło się właśnie z przybyciem do mnie A1500. W końcu skoro trawnik wygląda świetnie, to dlaczego reszta ma straszyć.
Stiga A1500 ma przy tym kilka małych dodatków, które naprawdę uwielbiam.

Przykładowo - zawsze chciałem mieć stację ładowania kosiarki bezpośrednio przy ścianie domu, co w przypadku robotów z GPS niekoniecznie i nie zawsze jest najlepszym pomysłem. Ba, jest nawet przeważnie odradzane w instrukcjach, bo robot potrzebuje przez to więcej czasu na złapanie swojego sygnału ("połączenie" z satelitami musi mieć i robot, i stacja referencyjna, która u mnie trafiła na dach).
Co na to moja A1500? Jakiś czas temu pojawiła się opcja, która umożliwia wyjazd robota na określony dystans w linii prostej od bazy (do 3,5 m). Dzięki temu robot - śpiący sobie spokojnie pod ścianą domu - wyjeżdża u mnie na otwartą przestrzeń i dopiero tam sprawdza, które satelity powiedzą mu, gdzie dokładnie jest. Teoretycznie drobny dodatek, ale w moim przypadku znacząco zwiększył opcje na to, gdzie mogę umieścić stację ładowania.
Fantastyczna jest też kultura pracy robota - i to na dwóch poziomach. Po pierwsze - jest piekielnie cichy i to nie tylko na tle standardowych kosiarek, ale i na tle konkurencyjnych robotów. Nie ma nawet mowy, żebym siedząc w domu wiedział, że A1500 pracuje. Ba, nawet będąc w ogrodzie prędzej go zobaczę, niż usłyszę. Do tego, mimo całkiem sporej zwrotności i zdolności terenowych, A1500 bardzo... szanuje mój trawnik. Nawet po mocniejszych deszczach nie udało mu się nigdzie zaryć ani zakopać, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny.
Niesamowicie też przy tych wszystkich zmianach ogrodowych przydała się cecha, która akurat jest wspólna dla większości robotów z GPS RTK, czyli łatwość tworzenia nowych obszarów i zmiany obrysu dotychczasowych. Nie wiem, ile razy w ciągu tych miesięcy zmieniła się koszona powierzchnia w moim ogrodzie, ale obstawiam, że było to kilkanaście razy. Gdybym postawił na przewód - pewnie skisłbym już z frustracji i ciągłego przekładania przewodu. Tutaj - uruchamiam aplikację i czasem nawet bez pomocy "robota rysującego" po prostu przesuwam granice o kilka czy kilkadziesiąt centymetrów. Klik, zapisz, gotowe.
I mam pewność, że tych zmian w najbliższych miesiącach będzie jeszcze sporo, więc tym bardziej odpadałyby wszystkie opcje przewodowe.
Stiga A1500 okazała się też całkiem sprytna przy przeszkodach.

To znaczy - nie jakoś szokująco sprytna, bo A1500 nie ma żadnych czujników "wizyjnych" i po prostu wjeżdża w przeszkody, odbija się od nich i stwierdza, że występuje, po czym próbuje je objechać. Sprytne jest natomiast to, że zapisuje ich miejsce i - mniej więcej - rozmiar- po czym po powrocie do bazy proponuje dodanie ich do mapy, żeby nie wjeżdżać w nie za każdym razem.
Działa to w większości przypadków idealnie i np. wspomnianego słupa czy pieńków nie wprowadzałem sam. Zlokalizował je robot, zaproponował dodanie ich do mapy, ja tylko kliknąłem, że w porządku i już. Więcej w te słupy i pieńki nie wjeżdżał.
Ach, przy okazji - miło zaskoczył mnie koszt zakupu wymiennych ostrzy. Za około 150 zł mamy zapas na rok z hakiem - przynajmniej przy moim użytkowaniu.
Nie wszystko jest oczywiście absolutnie idealne.
Przykładowo, trzymając się przedostatniego wątku, brak jakichś dodatkowych czujników czy kamer sprawia, że niektóre przeszkody okazują się dla A1500 przeszkodą, po kontakcie z którą niezbędna jest ręczna interwencja. W szczególności ma to miejsce w przypadku wszystkiego, co trochę przypomina pochylnię, czyli niektórych moich krzeseł ogrodowych albo... rozkładanej suszarki. Robot potrafi pod nią podjechać, co oczywiście aktywuje czujnik podniesienia/przechyłu i zatrzymuje ostrza oraz wzywa - przez aplikację - właściciela do sprawdzenia, co się stało.
Brak "zapasowego" systemu nawigacji sprawia też, że czasem - choć na szczęście sporadycznie - robot informuje o tym, że się zgubił albo np. znalazł się poza wyznaczonym obszarem. Nigdy nie wiązało się to dla mnie z jakimiś poważnymi konsekwencjami, ale tak - bywało tak, że musiałem ręcznie zanieść robota do bazy. Nie mam przy tym o to kompletnie żalu, bo mam całkowitą świadomość tego, jak bardzo nie-GPS-owy jest mój trawnik. Wymaganie od takiego robota, żeby za każdym razem przejechał absolutnie idealnie pod mniej więcej trzema warstwami dorosłych drzew, w tym i takich, których gęste gałęzie sięgają tuż nad trawnik, byłaby delikatną przesadą.
Ostatnia uwaga jest raczej wspólna dla wszystkich robotów koszących - otóż w przypadku krawędzi, które nie są "na płasko" (tj. np. murek czy inny płotek), koszenie w tym miejscu będzie musiało być realizowane ręcznie. Nie ma po prostu fizycznej możliwości, żeby robot - którego ostrza są jednak bardziej na środku obudowy - poradził sobie w takich warunkach. Z drugiej strony - nie dojechałaby też tam zwykła kosiarka ręczna, więc zostaje podkaszarka.
Robot koszący - warto czy nie?

Jakiś czas temu pewnie napisałbym, że "fajne, ale drogie, więc w sumie to nie wiem". Możliwość obcowania z takim robotem przez dłuższy czas i zobaczenia na własne oczy tego, co był w stanie zrobić z moim trawnikiem - bezpośrednio i pośrednio - trochę jednak zmienia moje podejście.
Oczywiście, nadal jest to droga zabawka, choć na szczęście ceny z roku na rok trochę się cywilizują. Prosty przykład - jeśli sprawdzicie cenę A1500 ze zdjęć, jest szansa, że trochę was zmrozi. Z drugiej strony - jeśli sprawdzicie ceny modeli takich jak A4 czy A8 (i wyjątkowo nie chodzi o Audi), będzie już zdecydowanie bliżej myśli "a może by tak...".
"Może by tak" dotyczy też zmiany sposobu mojego myślenia na temat takich robotów. Wcześniej określiłbym je - jak przed chwilą - mianem zabawki. Teraz zdecydowanie bliżej mi do myślenia o nich jako o narzędziu, które oszczędza czas i którego efekt pracy naprawdę widać. Zresztą podobną drogę przeszły roboty sprzątające w domach - jeszcze jakiś czas temu była to raczej ciekawostka dla fanów gadżetów. Teraz - trudno znaleźć dom, w którym ich nie ma.
I podobnie może być z robotami koszącymi. U mnie już to się stało.