REKLAMA

Kasy samoobsługowe sprawiają, że boję się starości

Trzy tygodnie temu skończyłem 31 lat. Zależnie od tego, ile będę miał szczęścia, jestem albo na półmetku, albo mniej więcej w 1/3 życia i pierwszy raz na poważnie zaczynam wyobrażać sobie starość. Ostatnimi czasy do smutnych refleksji skłaniają mnie… kasy samoobsługowe. Bo kiedyś przyjdzie moment, w którym to ja będę tym starszym panem, niepotrafiącym ich obsłużyć.

Kasy samoobsługowe sprawiają, że boję się starości
REKLAMA

„Jak stąd wyjść?! Jak ja mam stąd wyjść?" – krzyczała starsza kobieta, rozglądając się bezradnie dookoła, podczas gdy drogę do wyjścia blokowała jej plastikowa bramka w Lidlu. „Musi pani zeskanować paragon”, podpowiadam kobiecie i odwracam się do swojej kasy, uznając, że taka porada powinna być wystarczająca. „Zaraz, gdzie pan idzie, niech mi pan pomoże” – woła kobieta. W zasięgu wzroku nie było nikogo z obsługi, więc podszedłem do kasy samoobsługowej, przy której wcześniej ta sama pani (przy asyście kasjerki) dokonywała zakupów. Oderwałem paragon z kasy fiskalnej, podszedłem do skanera i przyłożyłem kod kreskowy, a drzwi magicznie się odblokowały.

REKLAMA

Czy usłyszałem „dziękuję”? Nie – usłyszałem „i skąd ja miałam wiedzieć, że tak trzeba zrobić?!”. Na koniec kobieta rzuciła opryskliwym tonem „to nie jest sklep dla starych ludzi”, po czym wyszła ze sklepu, zostawiając mnie z przemyśleniami, które trzymają się mnie po kilku godzinach i zainspirowały mnie do napisania tego felietonu.

Kasy samoobsługowe pokonują starszych ludzi. Widzę to za każdym razem.

Przyznaję, gryzłem się w język, żeby nie odpowiedzieć spotkanej dziś kobiecie, że ma napisane jak krowie na rowie w co najmniej trzech miejscach, że aby wyjść ze sklepu, musi zeskanować paragon. Ba, w chwili kończenia zakupów, kasa samoobsługowa wyświetla komunikat „odbierz paragon”, a robotyczny głos mówi o konieczności zeskanowania paragonu przed wyjściem ze sklepu. Trzeba się naprawdę postarać, by tego komunikatu nie zauważyć, a mimo to… widzę podobną scenę niemal za każdym razem, gdy robię zakupy.

Niezmiennie nie mogę się nadziwić, że do zwykłej kasy w pobliskim Lidlu wciąż ustawia się długa na kilkanaście osób kolejka, podczas gdy tuż obok stoi sześć kas samoobsługowych i zwykle któraś jest pełna. Co więcej, zazwyczaj obok nich stoi też kasjer lub kasjerka, którzy nie tylko pomagają w zakupach, ale pozwalają też na płatność gotówką, co w ogóle eliminuje jakiekolwiek argumenty, by z kasy samoobsługowej nie skorzystać.

A mimo to wielu ludzi – zwłaszcza starszych, ale nie tylko – decyduje się stać w długaśnej kolejce (nawet z małymi zakupami!) do zwykłej kasy. I nie robią tego, by np. kupić papierosy. Nie, oni po prostu stoją, przyzwyczajeni do taśmy, obsługi i „poproszę PIN i zielony”.

Widziałem wiele razy na własne oczy, jak kasy samoobsługowe pokonują starszych ludzi. Mimo tego, że napisy i komunikacja dźwiękowa bardzo wyraźnie przeprowadzają klienta przez proces zakupów, po wielokroć widziałem starszych ludzi stojących bezradnie, nie wiedząc, co zrobić dalej. A przecież – z mojej perspektywy – to taka łopatologiczna technologia. Co więcej, jest to niesamowita poprawa komfortu życia, bo dzięki kasom samoobsługowym od dłuższego czasu robię zakupy szybciej, wygodniej, a do tego nie czuję na sobie presji, gdy np. kasjerka zeskanuje towary tak szybko, że nie nadążam ich chować do siatki.

Bardzo często też zastanawiam się też, czy ludzie mający problem z kasami samoobsługowymi naprawdę widzą je po raz pierwszy. W moim pobliskim Lidlu kasy samoobsługowe funkcjonują od ponad roku, a w wielu sklepach znacznie dłużej. Można chyba bezpiecznie założyć, że w 2022 r. nie jest to jakaś przesadna innowacja. Ale skoro tak, to… gdzie byli ci ludzie przez ostatnie lata, że przegapili powstanie takiej nowości, z którą przecież będą mieli styczność na co dzień? To nie metaverse czy NFT, czyli nowości służące dziś garstce naciągaczy wyłącznie największym entuzjastom technologii, lecz proste maszyny, służące każdemu z nas.

I skoro tak proste maszyny pokonują starszych ludzi, to jak możemy się dziwić, że pokonuje ich obsługa smartfona, wysłanie e-maila czy załatwianie spraw urzędowych przez internet? A skoro tak wielu ludzi „nie ogarnia”, to… kiedy sam przestanę ogarniać?

Boję się chwili, w której technologia stanie się dla mnie obca.

Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej się zastanawiam, kiedy i z jakiego powodu przyjdzie taki moment w moim życiu, że stanę przed bramką w sklepie i nie będę wiedział, jak wyjść. Co musiałoby się stać, żebym na długie lata przestał nadążać za rozwojem techniki i w pewnym momencie obudził się w świecie, którego już kompletnie nie rozumiem?

Jestem świadom, że nie każdego obchodzi rozwój nowych technologii. Tyle że jest różnica między śledzeniem nowinek i ekscytacją, a zauważaniem zmian, z którymi każdy z nas ma do czynienia. Tymczasem widać, że wielu ludzi – czy to z przyzwyczajenia, czy z autentycznego braku zrozumienia – zachowuje się, jakby ostatni raz wyszli z domu dwie dekady temu i nagle dziwi ich świat, w którym kasy są samoobsługowe, u lekarza pobiera się numerki zamiast stać w kolejce, a rachunki płaci się przez internet.

Coś jednak musiało doprowadzić do takiego stanu rzeczy i zawsze zastanawiam się, co to mogło być i kiedy również i mnie dopadnie swoisty marazm, w którym wszelkie nowości przestaną mnie obchodzić, a mentalnie zatrzymam się w miejscu, a wszystko, co nowe, będzie mi obce.

Dziś jestem jeszcze w miejscu, kiedy za wszystkim nadążam. A w każdym razie się staram. Nie przepadam za TikTokiem, bo nie ma tam dla mnie ciekawych treści, ale go rozumiem. Nie stać mnie na auto elektryczne, ale nie jestem starym człowiekiem krzyczącym na chmury, że to bez sensu i wielkie korporacje zabijają ducha motoryzacji. Dokumenty noszę w telefonie, korzystam ze wszystkich funkcji e-tam Państwa, jakie dotąd zostały wdrożone i póki co nie czuję, by uciekał mi pociąg. Ile jednak czasu minie, nim to się zmieni?

Być może ogarnianie technologii to nie kwestia wieku, a podejścia.

Do zgoła odmiennych rozważań nakłania mnie obserwacja, że z kasami samoobsługowymi często problem mają też ludzie w moim wieku. Może więc to nie wiek jest problemem, a podejście do życia?

Przez ostatnie cztery lata, spacerując z psem, niemal każdego dnia spotykam pewnego starszego pana, który daje mi nadzieję, że kwestia odnajdywania się w rzeczywistości nie jest zależna od wieku, zgromadzonego bogactwa czy statusu społecznego. Z Benkiem jestem po imieniu, choć dzielą nas 44 lata. Byłem w ciężkim szoku, gdy mi powiedział, że kończy w tym roku 75 lat, bo dałbym mu co najmniej dekadę mniej, a mentalnie czasem sprawiał wrażenie, jakby był młodszy ode mnie.

REKLAMA

W przeciwieństwie do większości spotykanych psiarzy, Benek nigdy nie ogranicza się do gadki-szmatki, czyli typowego small-talku. Zawsze ma jakieś uwagi odnośnie bieżących wydarzeń politycznych i społecznych. Wie, gdzie pracuję, więc zawsze pyta o moje zdanie w kwestii wyboru sprzętu, a czasem podczas porannych spacerów omawiamy ostatnie premiery. Nie tak dawno temu z pasją opowiadał mi o telewizorze, który planuje kupić i wcale nie skupiał się na tym, jaki będzie on wielki i drogi, a na tym, jak to miniLED odpowiada mu bardziej niż OLED i że wcale nie widzi różnicy w tym całym Dolby Vision. Benek nie jest też panem prezesem na emeryturze, który nie wie, czym jest ciężka fizyczna praca. Jest emerytowanym pracownikiem tartaku, ze strudzonymi dłońmi, ale wyprostowaną posturą i – co nieustannie mnie zdumiewa – znakomitą kondycją. Zawsze jest w stanie dotrzymać kroku mnie i mojemu psu, a spacerujemy w tempie niemal biegowym.

Kilka miesięcy temu przeprowadziłem się w nowe miejsce, więc nie spotykam się z nim już tak często i bardzo mi tego brakuje. Po części dlatego, że bardzo polubiłem Benka i sunię, która czasem witała nas szczekaniem z odległości ponad stu metrów. Brakuje mi jednak również tej nadziei, że wczesna starość wcale nie musi oznaczać niedołężności i technologicznego odklejenia. I mogę tylko mieć nadzieje, że gdy sam dożyję wieku 75 lat (jeśli dożyję), to będę jak Benek, a nie jak starsza kobieta w sklepie, dla której bardziej oczywistym było zrobienie awantury pod tytułem „jak stąd wyjść” niż spojrzenie na wyraźny komunikat z instrukcją.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA