Myślicie, że piractwo się skończyło, bo jest Spotify i Netflix? To patrzcie na to
Przyszło nam żyć w dość pięknych czasach, gdy wyzbyliśmy się kaset, płyt, a filmy i seriale nie zajmują miejsca na żadnym nośniku pamięci i są na żądanie. Jednak nijak nie likwiduje to trwającego od dekad problemu piractwa. Można powiedzieć, że jest wręcz na odwrót - platformy streamingowe średnio odpowiadają na problem.
W zeszłym tygodniu firma MUSO zajmująca się śledzeniem piractwa i firma konsultingowa Kearney opublikowały raport podsumowujący to zjawisko w 2023 r. Analiza obejmuje pirackie witryny oferujące oprogramowanie i muzykę, ale liczone są tylko odwiedziny treści wideo - filmów i seriali. W ciągu ostatnich 4 lat piractwo wzrosło o 12 proc., a w porównaniu z rokiem 2022 o 10 proc.
Mamy rok 2024, a piractwo nadal kwitnie
Zebrane przez MUSO i Kearney dane obejmują aż 730 tys. różnorakich treści wideo znalezionych w pirackich serwisach, z których aż 65 proc. to seriale i filmy, 25 proc. to anime, 9 proc. to transmisje na żywo z wydarzeń sportowych, a 1 proc. to telewizyjne transmisje na żywo. Jest to uśredniona wartość globalna, gdyż zależnie od regionu niektóre kategorie treści są popularniejsze od innych (np. transmisje na żywo z wydarzeń sportowych odpowiadają za aż 11,3 proc. nielegalnych treści w Stanach Zjednoczonych, ale jednocześnie za jedynie 5,3 w rejonie Azji i Pacyfiku).
W skali globalnej najwięcej wizyt pirackich stron pochodzi z Indii i Stanów Zjednoczonych (oba mają po 11 proc. udziału), a za nimi są Rosja (6 proc.) i Wielka Brytania (3 proc.). Aczkolwiek dzieląc ilość wejść na witryny z nielegalnymi treściami przez ilość mieszkańców danego rejonu, ruch na nich napędzany jest przez użytkowników z Europy (34 wejścia na osobę w ciągu roku) i Ameryki Północnej (26 wejść), spadając do pojedynczych cyfr na pozostałych kontynentach.
Powód tego zjawiska? Bardzo prosty: serwisy streamingowe.
Serwisy streamingowe paradoksalnie napędzają piractwo
Nie chodzi jedynie o to, że w skali globalnej cebula zaczęła wyrastać na każdym kontynencie świata i potencjalnym odbiorcom odechciewa się płacić za coś co mogą mieć za darmo.
To jest akurat odwieczny problem, którego nijak nie da się zwalczyć. Bowiem nawet z pojawiającymi się zniżkami na subskrypcję, możliwościami anulowania subskrypcji (więc w przeciwieństwie do abonamentu na kablówkę, nie trzeba zobowiązywać się na rok czy dwa lata - z serwisów VoD można korzystać dosłownie w kratkę), kartami podarunkowymi (a więc subskrypcję można komuś po prostu podarować) i dzieleniem się kosztami z domownikami, nadal na subskrypcję przeznaczane są realne pieniądze. A taka nasza natura, że chcemy oszczędzać na czym popadnie i odejmiemy sobie prędzej od pilota niż od ust.
Czytaj także: Najlepsze seriale na Netflix w historii. Top 25
Comiesięczne opłaty to wierzchołek góry lodowej
Jednak prawdziwym problemem są wszystkie kwestie wokół streamingu. To choćby niedawna krucjata Netflix, Disney+ i innych przeciwko dzieleniem się kontem z użytkownikami spoza gospodarstwa domowego, to własne narzucanie definicji "gospodarstwa domowego" i tego ile urządzeń może jednocześnie korzystać z treści serwisu. Potencjalnym (ale i byłym) subskrybentom po prostu nie w smak płacić za subskrypcję czegoś, co kojarzy się z wolnym czasem, rozrywką i rozluźnieniem, a jednocześnie dostawać to z licznymi ograniczeniami.
Sama płatność to także kwestia kontrowersji, nie zagłębiając się w kwestie mikro i makroekonomiczne - mamy kryzys. Inflacja idzie w górę, płace stoją, ceny subskrypcji także rosną. Ponownie - gdy człowiek stoi przed wyborem oszczędności, zapewne skieruje się on do tego samego sklepu spożywczego, ale następny film w piątkowy wieczór będzie z Torrentów.
Teoretycznie platformy streamingowe zaoferowały rozwiązanie, które ma być gdzieś pośrodku: tańszy abonament z reklamami (np. Disney+) lub abonament bez podwyżki, ale za pozbycie się reklam musisz dopłacić (np. Amazon Prime Video). Jednak w praktyce wiemy, jak reagujemy na tego typu rozwiązania.
Inna kwestia to sama dostępność treści. Każda platforma ma swoje originalsy, treści unikalne, które limitowaną dostępnością mają przyciągnąć do platform konsumentów. I tak Gra o Tron jest ekskluzywna dla HBO Max, Dobry Omen znajdziemy jedynie na Amazon Prime Video, a klasyków Disneya na próżno szukać poza Disney+. Obecnie mało kto zarabia tyle, by w miesiącu opłacić więcej niż dwie subskrypcje platform streamingowych, dlatego dziury w repertuarze łatamy piractwem.
Według serwisów streamingowych na świecie jest tylko około 50 państw
Z innej perspektywy: Polsce już od dobrych kilku lat tego nie widać, ale wystarczy pojechać trochę na południe Europy, albo zawitać do państw Azji (innych niż choćby Korea czy Japonia, które są pierwszymi skojarzeniami z Azją) by przekonać się, że tam oferta streamingowa nie pokrywa wszystkich zainteresowań i zapotrzebowań rynku. Tam pozyskiwanie treści w nielegalny sposób to de facto nadal w wielu przypadkach jedyny sposób, by coś obejrzeć. A nawet gdy coś da się obejrzeć, często pozostaje pytanie "gdzie są napisy"?
Jeszcze inną kwestią jest sam wybór. Każdy, kto choć raz zajrzał do oferty HBO Max czy Netflix zauważyłby, że są tam w gruncie rzeczy treści amerykańskie, brytyjskie, produkcje z ostatnich lat, skierowane do przeciętnego odbiorcy. Brakuje w nich treści powoli stającymi się lost media, czyli filmami i serialami sprzed kilku dekad i zwykle będącymi produkcjami nieanglojęzycznymi. Choć takich Czterech Pancernych i Psa czy Stawkę większą niż życie obejrzymy w TVP VOD, ale na próżno nam szukać tam Urwisów z Doliny Młynów czy Samochodzika i templariuszy. Problem pogłębia się w krajach z o wiele gorszym dbaniem o dziedzictwo kulturowe i cyfryzację, gdzie nie ma odpowiednika TVP VOD czy Polsat Box Go, który choć częściowo dawałby dostęp do klasyków. Tam torrenty ratują treści od zapomnienia.
Nie popieram piractwa, ale rozumiem perspektywę ludzi z różnych zakątków świata
W skali globalnej w najbliższych latach problem piractwa będzie rósł - z prostego powodu. Bowiem nawet jeżeli zwalczymy go w krajach pierwszego świata, to nadal pozostaną kraje trzeciego świata, które zyskują dostęp do internetu, ale borykają się z problemami większymi niż prawne regulacje zagranicznych produkcji i przyciągniecie do siebie zagranicznego kapitału w postaci branży rozrywkowej.
Nie chcę demonizować serwisów streamingowych, bo te w jakimś stopniu odpowiedziały na problem pozyskiwania dostępu do treści w sposób, który narusza prawa autorskie. Ale to jednak kropla w morzu potrzeb i im bardziej owe platformy będą przeklejać standardy amerykańskie, próbując załatać "przeciek" w Europie (i nie tylko), tym problem będzie narastał.
Ale i tu nie ma dobrego rozwiązania dostosowanego do regionu, które zadowoliłoby wszystkich. Dostosowanie cen do rynku automatycznie powoduje sytuację, w której zostają nałożone twarde blokady oglądania poza krajem, a jeżeli te nie działają - bardziej brutalnym środkiem. Z takim środkiem mieliśmy do czynienia w przypadku platformy Steam, gdzie masowy zakup gier z adresów IP w Argentynie i Turcji doprowadził do konieczności konwersji cen na dolary amerykańskie.
Choć zgadzam się z Łukaszem Kostkowskim, że abonamenty VOD są potrzebne, bo zysk z dystrybucji przekłada się na dalszą możliwość produkcji, to wychodząc myślami poza polskie realia po prostu widać gołym okiem, że istnieją problemy, których nie załatwią zniżki czy powiększenie oferty, a odpowiadają na nie tylko torrenty.
Może zainteresować cię także: