REKLAMA

Nawałnice paraliżują Polskę. Naukowcy mówią, czy będzie ich więcej w naszym kraju

W przypadku wciąż tak tajemniczych zjawisk jak burze zmiany klimatu dodatkowo utrudniają sprawę, bo niczego nie można być pewnym.  

burze
REKLAMA

Ostatnio burze Łódź omijały. Całkiem dosłownie. Obserwując nadchodzący front na radarze okazywało się, że w okolicach Łodzi chmury nagle się rozdzielały i mieszkańcy nie mieli co liczyć choćby na malutki deszcz. Przed paroma dniami stało się odwrotnie, jakby pogoda uznała, że trzeba miastu wynagrodzić brak wcześniejszych wizyt. Zaczęło grzmieć i padać jeszcze w nocy z czwartku na piątek. Potem burze były od rana. Przez miasto przeszło 5-6 całkiem mocnych zjawisk, z ulewnymi deszczami i piorunami uderzającymi co chwila. Trochę już w Łodzi mieszkam, a nie przypominałem sobie takiego dnia, by jedna burza zastępowała drugą – i tak do 16:00. Przy czym wyładowania stale były tak mocne.

REKLAMA

Efekt? Według bloga Pogoda w Łodzi był to dzień z największą sumą opadów w tym roku. Co więcej, połowa tej wody spadła raptem w ciągu jednej godziny. Piątkowy wynik to od razu skok do TOP 3 najwyższych sum opadów w całym XXI wieku w mieście.

"Nawałnica paraliżuje Łódź", "Łódź sparaliżowana po gwałtownych burzach", "strażacy w regionie interweniowali aż 195 razy" – donosiły lokalne media. Auta brodziły w wodzie niczym łódki w kanale. Deszcz zalał Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – woda dostała się na parter szpitala, do Oddziału Neonatologii, Patologii i Intensywnej Terapii Noworodka.

"Fajnie, że popadało" – zwykło się mówić po letnich burzach czy ulewach. Teraz nie ma się z czego cieszyć, bo skoro opady są tak duże, to nie ma możliwości, aby wsiąknęły w ziemię. Normą są za to podtopienia czy powodzie. Spójrzcie tylko, jak dawna rzeka wyglądała kilka godzin po rekordowych opadach, a jak następnego dnia. Z deszczu praktycznie nic nie zostało.

Taki mamy efekt, gdy są nawalne opady (…) do tego betonoza, a swoje dołożyły też zmiany klimatu. Takie zdarzenia intensywnych opadów będą coraz częstsze.

- komentuje Sebastian Szklarek, autor bloga Świat Wody.

"W ostatnich kilkunastu latach obserwujemy w Polsce trend niewielkiego, ale jednak, spadku aktywności burzowej" – mówił niedawno PAP badacz groźnych zjawisk pogodowych Artur Surowiecki z Uniwersytetu Warszawskiego. To chyba dobra wiadomość, prawda? Mniej burz to mniej intensywnych opadów czy innych niebezpiecznych zdarzeń. Sęk w tym, że to nie tak.

Burz może i jest mniej, ale jak zwraca uwagę naukowiec są za to coraz bardziej gwałtowne. Gdy w końcu do nich dojdzie to "zjawiska mogą przybierać ekstremalne natężenie".

Jak wyjaśnia to efekt zmian klimatu:

Między kołem podbiegunowym północnym a strefą klimatów podzwrotnikowych, czyli południem Europy, maleje gradient termiczny (różnica temperatur mas powietrza). Konsekwencją jest spadek prędkości wiatru, czyli mniejsza dynamika przepływu powietrza w troposferze nad środkową częścią Europy, a więc także w Polsce. Silne i mocno rozbudowane układy burzowe potrzebują do rozwoju jednoczesnego występowania chwiejności atmosfery, jak i odpowiednio dużego zróżnicowania w kierunku i prędkości wiatru pomiędzy poszczególnymi poziomami troposfery. A skoro rzadziej dochodzi do połączenia się stanu równowagi chwiejnej atmosfery z dynamicznym przepływem mas powietrza, to rzadziej tworzą się silne burze.

Na rzadsze burze wpływ mają takie czynniki jak niedosyt wilgoci (im wyższe temperatury, tym większa różnica między temperaturą powietrza a temperaturą punktu rosy) oraz "blokowanie konwekcji atmosferycznej (czyli unoszenia się ciepłych i wilgotnych porcji powietrza, z których rozwijają się chmury burzowe) poprzez inwersję temperatury w dolnej części atmosfery (gdy temperatura wraz z wysokością rośnie, a nie maleje, co jest normą)".

W ubiegłym tygodniu w Łodzi oglądaliśmy zmiany "na żywo"

Artur Surowiecki w rozmowie z PAP zauważył, że tegoroczny sezon burzowy jest dość spokojny. I faktycznie jako mieszkaniec również to odnotowałem. Aż w końcu przyszły takie, że sparaliżowały miasto. To nasza rzeczywistość w dobie zmian klimatu.

Nieco inny scenariusz związany z występowaniem burz kreśli jednak dr Mateusz Taszarek, adiunkt w Zakładzie Meteorologii i Klimatologii na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W rozmowie z portalem Nauka o Klimacie stwierdził:

Na podstawie danych, z którymi pracowałem i na podstawie wyników badań, z którymi się zapoznałem, zakładałbym więc, że w Polsce możemy spodziewać się stopniowo wzrastającej liczby burz – również tych, które mogą generować trąby powietrzne oraz opady gradu. Jednak te zmiany zachodzą relatywnie powoli, w tempie około 2-6 dodatkowych dni burzowych na dekadę.

Skąd dwie, raczej rozbieżne opinie? Badacze zgadzają się, że o burzach ciągle wiemy mniej niż więcej. Dr Taszarek dodaje:

Na przykład możemy założyć, że burza prawdopodobnie rozwinie się, jeżeli o danej godzinie CAPE wynosi ponad 150 J/kg, a model symuluje opad konwekcyjny o intensywności ponad 0,1 mm/h. Tego typu założenia są jednak skuteczne w, powiedzmy, 60-70% przypadków. Oznacza to, że jeśli wykonamy 100 prognoz, to mniej więcej w 60-70% powstanie taka burza, jakiej rzeczywiście oczekujemy na bazie tych założeń. To stanowi problem, bo wprowadza niepewność do wyników związanych z trendami klimatologicznymi.

Są przewidywania, z których wynika, że np. w południowym Teksasie burz będzie mniej w związku ze zmianami klimatycznymi. Ale jednocześnie mogą być silniejsze. Prognoza podobna do tej polskiej, którą przedstawiał inny cytowany wcześniej naukowiec. Tyle że nie sposób ustalić, że faktycznie tak się stanie.

Burz będzie prawdopodobnie więcej, ale jest już duża niepewność dotycząca tego, jak zmieni się ich intensywność. Z różnych powodów w określonych regionach świata może dojść do wzmocnienia intensywności burz, a w innych do osłabienia. Na pewno nie możemy stwierdzić uniwersalnie, że liczba ekstremalnych zjawisk konwekcyjnych będzie wszędzie wzrastała.

- uważa dr Taszarek.

Naukowcy podkreślają, że lokalność ma olbrzymie znaczenie

Stwierdzenie, że na danym obszarze występować będzie zagrożenie, nie oznacza, że mowa o 100 proc. powierzchni. "Może być tak, że w ramach obszaru nakreślonego przez synoptyka jako strefa zagrożenia pojawią się trzy superkomórki i tornada, a 40 km dalej – wciąż w ramach tego samego obszaru zagrożenia – nie spadnie nawet kropla deszczu" – wyjaśnia dr Taszarek.

Dlatego bardzo często ludzie irytują się na alerty RCB, skarżąc się, że wiadomości niepotrzebnie straszą. Ciekawym przykładem, potwierdzającym "problem" lokalności, są piątkowe opady w Łodzi. Centrum zostało sparaliżowane, ale już np. północno-wschodnia część miasta odnotowała "zaledwie" 15-20 mm (przy 47,5 mm w innej stacji).

REKLAMA

Trudność w oszacowaniu, co się wydarzy, to również efekt zmian klimatycznych. Bardzo ważne słowa powiedziała swego czasu Kim Cobb, autorka raportu o zmianach klimatycznych dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jej zdaniem powrotu do tego, co było, już nie ma. Znaleźliśmy się na całkowicie nieznanym terytorium i nie wiemy z jakim nasileniem i w którą stronę zmiany będą postępować. Burze są tego dobrym przykładem. Na ich tworzenie wpływa wiele czynników, a że każdy z osobna staje się coraz bardziej "rozregulowany", inny niż dawniej, to wszelkie prognozy obarczone są dużą niepewnością.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA