Joe Biden: trzy zestrzelone chińskie balony szpiegowskie nie są ani chińskie, ani szpiegowskie
Powoli kończy się trwająca od dwóch tygodni saga o zmasowanym nalocie chińskich balonów szpiegowskich na terytorium USA oraz Kanady, która zaczęła się od dostrzeżenia takiego właśnie obiektu przez pilota samolotu pasażerskiego. Na przestrzeni dwóch tygodni Stany Zjednoczone zdążyły potępić występek Chin, a następnie przypuścić dosłownie atak rakietowy na wszystkie dostrzeżone w kolejnych dniach balony. Teraz jednak okazuje się, że chyba ktoś mocno przesadził.
Niemal dwa tygodnie temu, w sobotę 4 lutego media na całym świecie niemal na żywo relacjonowały próbę zestrzelenia pierwszego dostrzeżonego balonu, który podówczas uważany był za chiński balon szpiegowski.
Gdy obiekt znalazł się nad oceanem, dotarły do niego myśliwce F-22 i za pomocą jednego pocisku AIM-9 Sidewinder skutecznie go zestrzeliły. Szczątki balonu zostały wyłowione z powierzchni oceanu kilkadziesiąt godzin później.
Czytaj więcej:
- Amerykanie patrzyli w niebo i nie mogli zgadnąć, co widzą. Tak Chińczycy zrobili ich w balona
- Chińczycy szpiegują balonami nie tylko Amerykę. Oto dlaczego należy się bać ich technologii
- Skąd tyle tajemniczych obiektów nad Ameryką? Wojsko podało powód
- Strzelili do chińskiego balonu szpiegowskiego rakietą za 0,5 mln dolarów. Stało się coś dziwnego
Od tego czasu minęły niemal dwa tygodnie, w trakcie których wyczulone już Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych, ale także i sąsiadującej z nimi Kanady dostrzegły jeszcze kilka innych balonów, tudzież niezidentyfikowanych obiektów latających. Chcąc dać jasny sygnał, który dotrze do wszelkich wrogich krajów, w tym oczywiście do Chin, za każdym razem po zidentyfikowaniu obiektu, w jego stronę wysyłano myśliwce, które zestrzeliwały balon uniemożliwiając mu dalszą podróż. Do zestrzeleń doszło nad Alaską, nad kanadyjskim terytorium Jukon oraz nad Jeziorem Huron odpowiednio 10, 11 i 12 lutego. Co ciekawe, w przypadku balona przelatującego nad Jeziorem Huron, trzeba było wykorzystać dwa pociski Sidewinder, bowiem pierwszy… nie trafił w zasadniczo nieruchomy balon.
A niech to! Trochę jednak wstyd
Podczas konferencji prasowej zorganizowanej 16 lutego prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden przyznał, że wszystkie trzy obiekty zestrzelone w ubiegłym tygodniu nie były ani chińskie, ani szpiegowskie. W rzeczywistości były to balony wysłane przez firmy prywatne, instytucje badawcze lub w celach rekreacyjnych. Ich zadaniem najprawdopodobniej było monitorowanie warunków pogodowych oraz prowadzenie badań naukowych na dużych wysokościach. Decyzja o ich zestrzeleniu została podjęta ze względu na to, że potencjalnie mogły one zbierać dane wywiadowcze oraz mogły stanowić zagrożenie dla zwykłego ruchu lotniczego.
Można zatem zapytać, dlaczego wcześniej nikt jakoś balonów masowo nie zestrzeliwał pociskami powietrze-powietrze nad terytorium Stanów Zjednoczonych? Odpowiedź wydaje się oczywista: nikt wcześniej jakoś szczególnie nie przyglądał się niewielkim obiektom na amerykańskim niebie.
Po tym, jak kwestia pierwszego chińskiego balonu szpiegowskiego została nagłośniona, Siły Powietrzne zaczęły uważniej przyglądać się przestrzeni powietrznej i nagle okazało się, że jest tam więcej obiektów niż im się wydawało.
Z jednej strony to dobrze, bowiem jak się okazuje istniał spory wycinek przestrzeni nad terytorium jednego z największych mocarstw na świecie, którego nikt za bardzo nie kontrolował. Z drugiej jednak strony, można postawić pytanie o to, jakim cudem Amerykanie, którzy teoretycznie śledzą wszystko, co przelatuje nad nimi od powierzchni Ziemi aż po orbitę okołoziemską, nie zauważyli aktywności „balonowej” znacznie wcześniej. Odpowiedzi na to pytanie z pewnością już w mediach nie usłyszymy.
Zdjęcie główne: Anatoliy Lukich / Shutterstock.com