Gram na iPadzie w remaster gry z PSP dla PS5 padem od PS4. Chodząc po bieżni
Nie należę do entuzjastów strumieniowania obrazu z gier rozumianego jako następstwo natywnej rozgrywki. Występują jednak okoliczności, kiedy naprawdę doceniam cloud gaming. Chociaż rozwiązanie jest dalekie od doskonałego, weszło mi w krwiobieg podczas tej zimy.
Jak granie, to tylko natywne. To zasada, której trzymam się od ponad dekady. Strumieniowanie obrazu z gier nie jest mi jednak obce. Testowałem cloud gaming już za czasów OnLive (2011 rok), próbując zamienić budżetowego studenckiego laptopa w maszynę do gier. Niestety, z umiarkowanym powodzeniem. Kilka tytułów udało mi się przejść, ale nawet na świetnej sieci akademickiej oddalenie serwerów robiło swoje. Lag był przepotworny.
Stadia. GeForce NOW. Xbox Cloud Gaming. Sprawdziłem je wszystkie. Żadna usługa nigdy jednak nie zbliżyła się pod względem responsywności do grania na własnym PC czy własnej konsoli. Do opóźnienia da się przyzwyczaić, ale nie można udawać, że ono nie istnieje. Najnowsze gamingowe routery, sieć 5G, światłowód - nic nie eliminuje input laga w należyty sposób. W obszarze jakości obrazu dokonał się znaczny skok jakości (zwłaszcza na GeForce NOW), ale cloud gaming wciąż nie jest w stanie zastąpić natywnej rozgrywki. Zwłaszcza w grach FPS.
Tej zimy coś we mnie pękło. Przekonałem się do grania w chmurze, trochę przez przypadek.
Jakoś tak wyszło, że mamy w mieszkaniu bieżnię. Lubię nazywać ją najdroższą suszarką na pranie, jaką sobie kiedykolwiek sprawiliśmy. Spojrzałem jednak ostatnio w dół i widząc moją poświąteczną oponkę, postanowiłem wykorzystać sprzęt w należyty sposób. Jeden wieczór. Drugi. Trzeci. Marsz w domu okazał się straszną nudą, z kolei trucht był zbyt głośny. Nie pomagały nawet seriale uruchamiane na tablecie czy podcast z zegarka. Godzinny spacer w miejscu szybko stał się męczącą rutyną.
Postanowiłem pomóc sobie grami, ale przesunięcie bieżni w kierunku wielkiego telewizora w salonie nie było możliwe. Rozwiązaniem wydawał się Switch, lecz na konsoli Nintendo chwilowo ograłem wszystko, co miałem do ogrania, łącznie z najnowszymi Pokemonami. Marzył mi się dostęp do PlayStation 5, na którym wciąż mam kilka tytułów do recenzji. Przeprosiłem się więc z zakurzoną aplikacją Remote Play, pozwalającą przerzucać obraz z PS4 oraz PS5 na ekran tabletu. Z programu nie korzystałem kilkanaście miesięcy. Od tamtego czasu sporo zmieniło się na plus.
We wrześniu 2022 roku konsola PlayStation 5 otrzymała aktualizację systemu, która dodała pełne wsparcie dla funkcji Remote Play. Dzięki temu mojego plejaka w salonie mogę wybudzić bezpośrednio z poziomu aplikacji na iPadzie, a także uśpić go zaraz po zakończeniu zdalnej rozgrywki. Co świetne, Remote Play nie potrzebuje już dodatkowej aplikacji PS App do działania, będąc w pełni samodzielnym i samowystarczalnym programem. Włączasz go, następuje automatyczne uruchomienie PlayStation 5 i gotowe, można grać.
Zaskoczyła mnie pewna niekonsekwencja Sony dotycząca kontrolerów. Na szczęście na plus.
Gdy PlayStation 5 wchodziło na rynek, Sony tłumaczyło się z braku wsparcia dla padów poprzedniej generacji - DualSense 4 - na nowym sprzęcie. Japończycy argumentowali: tylko nowe kontrolery DualSense zapewniają pełne doznania z gier dla PS5. Haptyka. Adaptacyjne spusty. Tego nie da się odtworzyć na DualShocku 4. Ten po podłączeniu do nowszej konsoli nadaje się co najwyżej do nawigacji po menu głównym. W samej grze z PS5 sterowanie nie jest jednak możliwe.
Tymczasem ten sam DualShock 4 bez problemu obsługuje natywną grę dla PlayStation 5, uruchamianą na PlayStation 5, za pośrednictwem Remote Play. Pokazuje to pewną niekonsekwencję w stanowisku Sony, ale dla mnie to luka jak najbardziej na plus. Dzięki niej nie musiałem poświęcać żadnego DualSense'a na parowanie z iPadem. Wystarczyło, że wyciągnąłem z szuflady zakurzonego DualShocka 4. Ten bezproblemowo dogaduje się z tabletem w trybie bezprzewodowym i pozwala na pełną obsługę gry w trybie Remote Play. Łącznie z wykonywaniem zrzutów ekranowych.
Sony musiałoby wykazać wiele złej woli, blokując obsługę DualShocka 4 w aplikacji Remote Play łączącej się z PS5. Japończycy wyznaczyli jednak pewne granice. Programu Remote Play dla PlayStation nie mogę obsługiwać przy pomocy kontrolera Xbox oraz Joy-Conów Nintendo, chociaż oba te pady są kompatybilne z iPadem na poziomie czysto systemowym. Oznacza to, że Sony mogłoby wymusić obsługę PS Remote Play z PS5 wyłącznie przy pomocy nowszego DualSense. Na szczęście tego nie robi.
Marsz na bieżni i granie jest zdumiewająco przyjemne. O ile wybierzesz odpowiednią grę.
Tytuły takie jak God of War Ragnarok, Horizon Forbidden West czy Demon's Souls mocno tracą na iPadzie. Mały ekran tabletu nie oddaje w należyty sposób piękna tych produkcji. Do takich wizualnych rarytasów najlepszy jest wielki telewizor w salonie. Przejść Ragnaroka czy Horizona na tablecie jak najbardziej się da, ale robiąc krzywdę zarówno sobie, jak również świetnej produkcji.
Maszerując po domowej bieżni najlepiej smakują prostsze wizualnie gry, z interfejsem użytkownika ograniczonym do minimum, bez skomplikowanych mechanizmów. Słowem, gry podobne w skali i projekcie do tych, jakie tworzy Nintendo dla swojego Switcha albo jakie pamiętamy z ery Xboksa 360. Przykładowo, właśnie gram na tablecie w Final Fantasy VII Crisis Core Reunion - port świetnej gry z PSP wydany m.in. na PS5. Inne tytuły z PlayStation 5 dobrze sprawdzające się podczas marszu do m.in. Snowrunner, Need for Speed Unbound, No Man's Sky czy Sonic Frontiers.
Chodząc w miejscu uwielbiam wypełniać zadania poboczne, na które nie miałem czasu podczas przechodzenia głównego wątku fabularnego przed TV. W Crisis Core czyszczę zlecenia, awansując bohatera z poziomu na poziom. W Need for Speed Unbound zbieram kasę z wyścigów, odkładając na nowe ulepszenia. Godzinka każdego wieczora pozwala mi dopiąć poboczne wątki fabularne w grach cRPG czy zebrać surowce w tytułach survivalowych. W tym samym czasie ćwiczę, a więc nie szkoda mi czasu na wydobywanie pierwiastków w No Man's Sky. Rutyna, która nużyła przed telewizorem, na bieżni staje się przyjemna. Mmmm endorfiny.
Wciąż jestem sceptyczny wobec strumieniowania, ale muszę przyznać: Sony poprawiło jakość usługi.
Gdy w 2019 roku Remote Play stało się dostępne dla wszystkich urządzeń, usługa pozostawiała wiele do życzenia. Również podczas wykorzystywania domowego WiFi oraz sieci lokalnej. Od tamtego czasu Japończycy dokonali jednak odczuwalnego postępu. To wciąż nie jakość oferowana przez Nvidię i jej GeForce NOW, ale jest nieźle. Na tyle nieźle, że maszerując z prędkością 5 km/h gra się bardzo przyjemnie, artefakty niemal nie występują, a okazjonalne szarpnięcia obrazu zdarzają się raz na kilka(naście) minut.
Takie granie w ruchu to mój nowy wieczorny rytuał. Godzinny spacer stanowi miłe dopełnienie dnia, w którym często brakuje mi ruchu. Zwłaszcza teraz, zimą, kiedy rower poszedł chwilowo w odstawkę. Rozwiązanie ma same plusy: spalam kalorie i dbam o zdrowie, jednocześnie przechodząc gry i wypełniając zadania poboczne, na które nie miałem wcześniej czasu. Obawiam się tylko rachunku za prąd, ale jeśli wyliczenia w sieci są poprawne, taka bieżnia nie powinna puścić mnie z torbami.