Nadchodzi gigantyczna katastrofa. Grenlandia topnieje w oczach
Jeszcze zaledwie dwadzieścia lat temu naukowcy przypuszczali, że ewentualna utrata wody w wyniku stopienia części lądolodu grenlandzkiego będzie rekompensowana opadami deszczu na powierzchni tejże wyspy. Powiedzieć, że przypuszczenia te były zbyt optymistyczne, to jakby nic nie powiedzieć.
Lądolód grenlandzki to miliony kilometrów sześciennych słodkiej wody uwięzionej pod postacią lodu. Wraz ze zmianami klimatu jednak tempo jego topnienia bezustannie wzrasta. O ile do niedawna można było mieć nadzieję, że ten ekosystem się utrzyma, bowiem tu trochę lodu stopnieje, tam trochę deszczu spadnie i ponownie zamarznie, to teraz naukowcy nie pozostawiają żadnych złudzeń. Równowaga została zachwiana.
Analiza zbieranych na przestrzeni ostatnich dwóch dekad danych o grubości pokrywy lodowej Grenlandii wskazuje, że nawet gdyby klimat został teraz ustabilizowany, wkrótce stracimy co najmniej 3 proc. istniejącego obecnie lodu. Choć 3 proc. nie wydaje się na pierwszy rzut oka zawrotną liczbą, to w rzeczywistości oznacza to potężną katastrofę.
Stopienie takiej ilości lodu i wprowadzenie tak powstałej wody do oceanu spowoduje bowiem wzrost poziomu wód o ponad 27 centymetrów. Taka prognoza dotyczy sytuacji, w której wzrost temperatur i opadów z ostatniej dekady miał się regularnie powtarzać w najbliższej przyszłości.
Topnienie lodu na Grenlandii. Jest źle, ale mogło być gorzej
Załóżmy, że w najbliższej przyszłości normą stałyby się zmiany takie, jak zachodziły w najgorszym roku na przestrzeni ostatnich dwóch dekad. Takim rokiem był rok 2012, kiedy to latem oznaki topnienia lodu występowały na 97 proc. powierzchni Grenlandii.
Gdyby taki rok stał się normą, to moglibyśmy się spodziewać wzrostu poziomu mórz i oceanów o ponad 78 cm, co w wielu miejscach na świecie byłoby po prostu katastrofą.
Kiedy do tego dojdzie?
Słysząc o takich apokaliptycznych wizjach można być sceptykiem. Wszak z dnia na dzień nie widać takiego dramatycznego wzrostu ilości wody w oceanach. Oczywiście takich zmian nie będzie widać, bowiem wymagają one czasu. W zależności od wielu czynników taka zmiana może potrwać nawet sto lub dwieście lat.
Nie zmienia to jednak faktu, że do tej zmiany dojdzie, a badacze przekonani są, że niezależnie od tego co zrobimy, to wzrost poziomu wód o 27 centymetrów już sobie zagwarantowaliśmy.
To nie tylko podtapianie wybrzeży na całym świecie
W podsumowaniu wyników swoich badań naukowcy wskazują na jeszcze jeden problem. Uwolnienie tak dużej ilości słodkiej wody, która charakteryzuje się niższą gęstością od wody słonej sprawi, że będzie się ona unosiła na warstwie słonej wody. To z kolei może doprowadzić do zahamowania głównych prądów oceanicznych, które obecnie jeszcze wodą tłoczoną z północy chłodzą okolice równika Ziemi. O tym, że i to będzie katastrofą, nie trzeba już nawet pisać.