Zamknąć Grenlandię na amen! Sama robi za mało
"Nie chcemy być jak Islandia" – mówią władze jednego z miasteczek, do którego jednego dnia potrafi zjechać nawet 6 tys. turystów. Turystyka to dobre źródło zarobku, ale "dostarczanie" ich statkami wpływa na środowisko. W Grenlandii boją się, że za kilkanaście lat po prostu nie będzie czego oglądać.
- Góry lodowe stają się coraz mniejsze, a lodowiec się cofa – mówi France24 burmistrz Ilulissat, Palle Jeremiassen.
Nowy plan zakłada, by jednego dnia docierał tylko jeden statek z maksymalnie tysiącem turystów na pokładzie. Do tej pory zdarza się, że dziennie przypływają trzy statki, transportując łącznie 6 tys. turystów.
Burmistrz mówi wprost: nie jesteśmy w stanie ratować przyrody
Taka liczba odwiedzających to dla miasta zbyt dużo. Nie musi nam tego tłumaczyć. Wystarczy przypomnieć sobie, co dzieje się, gdy Tatry czy Śnieżka przeżywają oblężenie. Ludzie stoją w kolejkach, ale przede wszystkim szukają wolnej przestrzeni tam, gdzie nie powinni, przy okazji niszcząc środowisko.
W przypadku Grenlandii chodzi jednak nie tylko o szkody wyrządzone przez turystów, ale przede wszystkim przez fakt, jak docierają oni do atrakcyjnych miejsc. Czyli statkiem, który emituje dużo zanieczyszczeń.
Proces topnienia lodowców na Grenlandii możemy obserwować niemal na żywo. Dwa lata temu informowaliśmy o oderwaniu się od lodowca szelfowego gigantycznej góry lodowej o powierzchni ponad 100 kilometrów kwadratowych. Obserwacje satelitarne pozwoliły ustalić, że owa góra lodowa powoli rozpada się na mniejsze fragmenty, które z czasem także stopnieją.
W ubiegłym roku po raz pierwszy w historii zarejestrowano deszcz w stacji badawczej Summit Camp znajdującej się na wysokim na 3216 m wierzchołku lodowca szelfowego Grenlandii.
Tak naprawdę Grenlandia ratuje nie tylko siebie, ale też nas
Topnienie lodu na Grenlandii może istotnie przyczynić się do wzrostu poziomu mórz i oceanów. W najgorszym scenariuszu sam lód z Grenlandii może dołożyć ponad 30 cm do poziomu morza. Nie brzmi to groźnie, jednak w rzeczywistości oznacza to zniknięcie Florydy, wybrzeża Kalifornii, a u nas chociażby Gdańska. Co więcej, wszystkie te miejsca mogą stać się historią w ciągu zaledwie 80 najbliższych lat.
Grenlandia niby robi coraz więcej, aby powstrzymać zmiany klimatu, ale z drugiej strony daje zielone światło na to, aby najbogatsi mogli poszukiwać złoża rzadkich minerałów.
Władze podkreślają, że nie chcą być jak Islandia pod względem akceptowania turystów. Postulat wydaje się słuszny, ale chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz.
Zmniejszenie liczby turystów sprawi, że przewoźnicy będą musieli podnieść ceny. Najbogatsi dalej więc będą mogli cieszyć się (jeszcze) naturalnymi krajobrazami, ostatnimi scenami przed katastrofą. Dla szarego człowieka Grenlandia pewnie i dzisiaj jest wyzwaniem, ale w przyszłości będzie dostępna wyłącznie dla tych z największym portfelem.
Niby nic się na to nie poradzi, ale jednak niesprawiedliwość kłuje w serduszku, gdy człowiek pomyśli sobie, że celebryci w prywatnych odrzutowcach czy menadżerowie poruszający się na co dzień w pochłaniających mnóstwo paliwa SUV-ach i tak na tę Grenlandię dotrą
Problem w tym, że nie ma dobrego rozwiązania
Zamknąć Grenlandię przed turystami, ograniczając w ten sposób zarobki tych mieszkańców, którzy żyją z turystyki? Ale może właśnie taką decyzję należałoby podjąć, skoro chodzi o ratowanie tak ważnego miejsca dla całej planety?
Pod względem szacunku do przyrody straciłem jakiekolwiek współczucie dla człowieka. Trudno, nie zasługujemy. Zamiast płynąć na Grenlandię, poszukajcie czegoś atrakcyjnego w waszej okolicy. Jest już za późno, trzeba wprowadzać konkretne decyzje – skoro tylko nieliczni (a w tym przypadku: najbogatsi) mają mieć dostęp do wyjątkowej przyrody, to niech nie ma go nikt, co najwyżej naukowcy i badacze.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ja mogę sobie tylko pisać, a interes musi się kręcić. I dlatego szary Kowalski ciułający od lat na wyprawę do Grenlandii wyspy nie zobaczy, ale koparki Elona Muska i Billa Gatesa już owszem.