Brutalne zderzenie z windowsową rzeczywistością. Największy problem z pracą na laptopie
Ponad dwa lata temu zdjąłem z biurka komputer stacjonarny i zastąpiłem "skrzynkę" wydajnymi laptopami. Rozwiązanie często spotykane, niby nic niezwykłego, ale bardzo żałuję, że nikt nie powiedział mi o jednym problemie.
Wykorzystanie laptopa w roli komputera stacjonarnego, czy nawet praca na samym tylko komputerze przenośnym ma wiele zalet. Spisałem je wszystkie w osobnym tekście, do którego lektury zachęcam:
- Czytaj również: Dwa lata bez skrzynki. Szczerze o używaniu laptopa jako desktopa
Taka praca ma wiele zalet. Mobilność, uniwersalność i relatywnie duża wydajność w relatywnie niewielkim opakowaniu to niepodważalne atuty korzystania z laptopa. Jeśli jednak potrzebujesz komputera do zaawansowanych zadań, to nawet najszybszy laptop z Windowsem może okazać się niewystarczający z jednej prostej przyczyny.
Im dłużej pracujesz, tym wolniej pracujesz. Największy problem pracy na laptopie.
Nie licząc może ogromnych, grubych i niezbyt mobilnych laptopów do gier z matrycami 17”, większość laptopów - nawet tych wydajnych - to dziś konstrukcje dość smukłe i dość zgrabne. Co jednak za tym idzie, niewiele w nich miejsca na chłodzenie podzespołów pod pełnym obciążeniem.
Na co dzień mało kto odczuwa ten problem, bo przez większość czasu nie pracujemy pod pełnym obciążeniem. Gdy używasz pakietu biurowego i przeglądarki internetowej, podzespoły twojego komputera nawet się przesadnie nie nagrzewają. Co innego jednak podczas długotrwałej, intensywnej pracy, takiej jak np. montaż i edycja wideo.
Za każdym razem, gdy przychodzi mi zmontować film na Spider’s Web TV lub dla klienta, marzenie o mobilnej stacji roboczej z Windowsem zderza się z bolesną rzeczywistością. Im większy projekt, im dłużej trzeba nad nim pracować, tym praca przebiega wolniej i wolniej.
Przytoczę sytuację z dzisiaj - pracowałem nad bardzo obszernym, ale w gruncie rzeczy prostym projektem. Z 3,5-godzinnej surówki musiałem ulepić max. 15-minutowy materiał. Dwa strumienie wideo 4K, kilka prostych efektów, kilka napisów, kilka przejść. Nic nadzwyczajnego. Do tego od niedawna montuję w znakomicie zoptymalizowanym DaVinci Resolve 17 Studio, a moim komputerem jest potężny laptop z grafiką RTX 3080. Przez pierwszą godzinę pracy wszystko było względnie w porządku. W drugiej godzinie program zaczął zwalniać, ale zwaliłem to na coraz bardziej rozbudowany timeline. W trzeciej i czwartej godzinie pracować się nie dało, laptop wył jakby miał zamiar odfrunąć, a pulpit roboczy nagrzał się tak, że można się było o niego oparzyć.
Korzystam zawsze z laptopa z otwartą pokrywą, wykorzystując wbudowany wyświetlacz jako drugi monitor. A to niestety wiąże się także z dodatkowym poborem mocy i większym obciążeniem GPU, zwłaszcza gdy laptop musi jednocześnie napędzić dwa monitory 4K. Dziś postanowiłem więc odłączyć zewnętrzny ekran i pracować tylko na ekranie laptopa, by choć odrobinę ulżyć mu w niedoli - nie pomogło.
Podczas gdy podczas niezbyt wymagających zadań monitor aktywności pokazuje taktowanie procesora na poziomie 3,5-4,0 GHz lub nawet więcej, tak pod długotrwałym obciążeniem procesor mojego laptopa nie był w stanie rozwinąć szybkości wyższej niż 2,5 GHz. Nie jest to zresztą taki do końca obcy problem dla mnie, bo regularnie widzę to zachowanie podczas długotrwałej obróbki zdjęć. Tyle tylko, że przy obróbce zdjęć 2,5 GHz z ośmiordzeniowego procesora jest wystarczające. Podczas montażu, a szczególnie renderowania wideo, taka wartość jest niedostateczna.
I nie jest tak, że wina leży po stronie jednego konkretnego komputera. W ciągu ostatnich dwóch lat przez moje biurko przewinęło się kilkanaście super-wydajnych maszyn i każda z nich w większym lub mniejszym stopniu wykazywała te same symptomy - o ile krótkotrwała praca nie robiła wrażenia na żadnym z nich, tak długotrwałe obciążenie prawie zawsze skutkowała stopniowym obniżaniem wydajności. W sytuacji, gdy komputer pracuje kilkanaście godzin dziennie, codziennie, dochodzi do sytuacji, w której po krótkim czasie bardzo wydajny komputer bardzo szybko przestaje takim być. A to rzecz, która w dobrze schłodzonych i napędzanych znacznie większą ilością energii komputerach stacjonarnych praktycznie się nie zdarza. Owszem, throttling występuje, ale nie w stopniu, który momentami uniemożliwia pracę - tymczasem w świecie wydajnych laptopów to niestety niechlubna norma.
Jeśli więc potrzebujesz komputera o bardzo wysokiej wydajności i pracujesz po wiele godzin dziennie, laptop może nie być najszczęśliwszym wyborem.
Marzysz o mobilnej stacji roboczej? Zapomnij o Windowsie.
W ciągu ostatnich lat problemy z throttlingiem widziałem zarówno w MacBooku Pro 16 z procesorem Intel Core i9, jak i w rozlicznych komputerach z Windowsem 10/11. Wiecie za to, gdzie ich nie widziałem? W MacBooku Pro 16 z czipem M1 Max.
Korzystałem z tej maszyny przez miesiąc i nie tylko ani razu nie udało mi się jej spowolnić - choć Bóg mi świadkiem, próbowałem - ale nawet nie udało mi się jej zmusić do włączenia wentylatorów. Ba, architektura ARM pozwalała mi cieszyć się z takiej samej wydajności zarówno pod prądem jak i bez prądu, co w świecie laptopów opartych o architekturę x86 jest zwyczajnie niemożliwe, bo same karty graficzne zużywają o wiele więcej energii niż cały laptop Apple’a. Jeśli chodzi o długotrwałą pracę pod obciążeniem, z wielką niechęcią muszę oddać palmę pierwszeństwa MacBookom. Nie ma tu pola na polemikę, Apple Silicon w tej materii rozjeżdża dowolny komputer przenośny konkurencji, nawet jeśli na papierze M1 Max wcale nie jest najszybszym układem na rynku.
A przyznaję to z wielką niechęcią, bo ostatni miesiąc z MacBookiem tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że mimo wielkiej admiracji dla możliwości Apple Silicon, jest mi skrajnie nie po drodze z zarówno z macOS, jak i z całą filozofią Apple’a, którą można streścić w zdaniu "albo po naszemu, albo wcale". Co więc zostaje? Prawdopodobnie powrót do stacjonarki w przewidywalnej przyszłości. I trzymanie kciuków, by kolejne generacje laptopów z Windowsem były w stanie rzucić rękawicę Apple’owi.