REKLAMA

Nie istnieje lepszy laptop. MacBook Pro 16 zrobiłby ze mnie sprzętowego minimalistę - recenzja

MacBook Pro 16 to sprzęt absolutnie wyjątkowy. Laptop ostateczny, najlepszy możliwy komputer przenośny dla tych, którzy potrzebują mocy obliczeniowej i długiego czasu pracy na jednym ładowaniu jednocześnie. Ale to już wiecie. Pomówmy więc o tym, co z tej wyjątkowości wynika.

30.03.2022 04.34
Nie istnieje lepszy laptop. MacBook Pro 16 - recenzja
REKLAMA

Największy i najszybszy z MacBooków trafił do nas na testy na długo po swojej premierze, więc silenie się na typową recenzję byłoby bezcelowe; wszystko, co można było napisać o wydajności i możliwościach MacBooka Pro 16, zostało już napisane.

REKLAMA

Osobiście przetestowałem wcześniej MacBooka Pro 14 i znakomita większość uwag z tamtego testu ma też zastosowanie do większego z komputerów Apple'a, toteż zamiast się powtarzać, odsyłam do poprzedniej recenzji:

Spędziłem kilka tygodni z MacBookiem Pro 16 w niemal topowej konfiguracji - z procesorem M1 Max, 32-rdzeniowym GPU, 32 GB zunifikowanej pamięci i 1 TB SSD. Cena? 18299 zł, a do końca cennika wciąż daleko. Czy warto go kupić? Nie mam wątpliwości.

MacBook Pro 16 to pierwszy laptop, w którym niczego mi nie brakowało.

Testuję komputery od przeszło 7 lat. Miałem na biurku maszyny tańsze i droższe, szybsze i wolniejsze, i każdy z testów miał wspólny mianownik: zawsze było jakieś "ale". Jeśli komputer oferował wydajność, która mnie satysfakcjonowało, odbywało się to kosztem kultury i czasu pracy. Jeśli jakiś komputer trzymał na jednym ładowaniu tak długo, jak bym sobie tego życzył, to jego wydajność była niezadowalająca. Jeśli miał świetną klawiaturę, to miał fatalny ekran. Jeśli miał świetny ekran, to miał marną klawiaturę. I tak dalej, i tak dalej.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max
MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

W przypadku MacBooka Pro 16 nie mam żadnego "ale", jeśli chodzi o możliwości. Tak, nadal nienawidzę macOS i nadal klawiatura nie jest moją ulubioną, ale pod względem praktycznym nie zaistniała ani jedna sytuacja, w której czegoś by mi brakowało. A to dla mnie zupełna nowość.

Jako że zajmuję się zawodowo fotografią, montażem wideo i przy okazji robię mnóstwo researchu na tematy wszelakie, co oznacza wiecznie otwartych kilkadziesiąt kart w przeglądarce, nie jest mi trudno sprawić, by komputer uklęknął. Nie mam żadnego problemu ze spowolnieniem topowych maszyn z Windowsem i nie miałem żadnego problemu z dobiciem MacBooka Pro z czipem M1 Pro. Tymczasem MacBooka Pro 16 z czipem M1 Max nie udało mi się spowolnić choćby na chwilę, a Bóg mi świadkiem - próbowałem.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max
MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

Raz zupełnym przypadkiem wyszedł mi dość ekstremalny stress test. Otóż przywiozłem z koncertu ponad 1000 zdjęć, ale jako że były robione na wysokim ISO, chciałem przed obróbką poprawić jakość plików, przepuszczając je przez magiczne narzędzie DxO PureRaw 2. Konwersja tylu plików, nawet na tak potężnym sprzęcie, trwa kilka godzin, więc uruchomiłem przetwarzanie i zająłem się obróbką innych zdjęć, jednocześnie korzystając z Adobe Lightroom Classic i Photoshopa. W międzyczasie otrzymałem jednak uwagi od klienta do montowanego dlań filmu, więc nie zamykając żadnego z programów otworzyłem Final Cut Pro, naniosłem poprawki na przeszło 15-minutowy projekt 4K i wyeksportowałem poprawione wideo. I dopiero gdy po 10 minutach eksport dobiegł końca, dotarło do mnie, co w zasadzie się wydarzyło.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

Komputer jednocześnie przetwarzał potężną bibliotekę zdjęć, korzystając z akceleracji GPU, utrzymywał w tle otwarte dwa zasobożerne programy do edycji zdjęć, na drugim pulpicie trzymałem przeglądarkę Microsoft Edge z kilkudziesięcioma otwartymi kartami, a na to wszystko nałożyłem jeszcze eksport wideo. To wszystko na zasilaniu z akumulatora i w absolutnej ciszy, bo nawet pod takim obciążeniem MacBook Pro 16 nie wydał z siebie ani szmeru. Tak szczerze, to przez kilka tygodni testów usłyszałem wiatraki tylko raz, podczas nieudanej próby załadowania biblioteki zdjeć do DxO PureRaw 2. Przy drugim podejściu MacBook Pro 16 pozostał bezgłośny i muszę dodać, że nawet tak ogromne obciążenie nie robi wrażenia na akumulatorze - bez najmniejszego wysiłku wyciągałem z tego komputera 12-15 godzin bez ładowania i to niezależnie od tego, co na nim robiłem. To wynik absolutnie nieosiągalny dla jakiejkolwiek innej maszyny o porównywalnej wydajności.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max
MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

O ile jednak wydajność jest imponująca, tak jeszcze bardziej imponujący jest ten komputer jako całość.

MacBook Pro 16 to pierwszy laptop, który zrobiłby ze mnie sprzętowego minimalistę.

Na co dzień lubię pracować "na bogato". Laptop to centrum dowodzenia, do którego podłączam monitor 32", dwa monitory odsłuchowe, kilka par słuchawek do różnych zastosowań, interfejs audio, dwie myszki i dwie klawiatury, wszystko spięte stacją dokującą Thunderbolt 3. Choć w każdej innej dziedzinie życia jestem minimalistą (zakupy odzieżowe robię raz na kilkanaście miesięcy), tak w kwestii sprzętowej więcej = lepiej.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

W dużej mierze wynika to jednak z faktu, iż komputery, na których pracuję na co dzień, nie satysfakcjonują mnie w pełni same w sobie. Ekrany mają za małe, klawiatury niezbyt przyjazne, a głośniki po prostu marne. Tymczasem MacBook Pro 16 jest komputerem o konstrukcji takiego kalibru, że po raz pierwszy poczułem, że mógłbym zostawić cały ten bajzel, który mam na biurku i korzystać wyłącznie z MacBooka. No, może z kilkoma drobiazgami do kompletu.

Zacznijmy może od ekranu. Oczywiście 16" nie może się równać komfortem pracy z 32", ale wiecie co? Jest wystarczające. Nie mógłbym pracować wygodnie na 15" w proporcjach 16:9, ale 16" w proporcjach 16:10 to już dość przestrzeni roboczej, by wygodnie stukać w klawisze, obrabiać zdjęcia czy montować wideo. Zwłaszcza że to niesamowity wyświetlacz; rozdzielczość 3456 x 2234 px, odświeżanie 120 Hz i technologia mini-LED robią obłędne wrażenie, o wiele bardziej imponujące niż w modelu 14". W porównaniu do mojego profesjonalnego monitora graficznego tracę wyłącznie rozmiar; cała reszta parametrów jest na korzyść MacBooka.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

Przejdźmy do głośników. Oczywiście nie mogą się one równać z dedykowanymi odsłuchami, ale wiecie co? Są lepsze niż głośniki jakiegokolwiek laptopa. Tak dobre, że do oglądania filmów na YouTubie czy nawet słuchania muzyki w tle autentycznie nie czułem potrzeby podłączania czegokolwiek więcej. Dźwięk jest donośny, głęboki i pełen detalu. A gdybym potrzebował czegoś więcej, zawsze zostaje wyjście słuchawkowe o wysokiej impedancji, które dostarcza dość mocy moim słuchawkom studyjnym, aby te zagrały jak należy. Tak naprawdę jedynym, co bym tracił, porzucając mój obecny zestaw, jest interfejs audio i możliwość podłączenia gitary - ale to można załatwić znacznie mniejszym i bardziej poręcznym gadżetem niż dedykowany interfejs.

Pomówmy o klawiaturze i "myszce", czyli gładziku. Oczywiście nie mogą się one równać z kombinacją MX Keys i MX Master 3, których używam na co dzień, ale wiecie co? Są tak dobre, że nie czuję, bym wiele tracił. Ok, istnieją laptopy z lepszymi klawiaturami, ale ta w MacBooku Pro 16 i tak jest świetna, gdy już się do niej przywyknie. Gładzik za to nie ma sobie równych, zarówno pod względem rozmiaru, jak i ogólnej responsywności. Do tego system macOS i dedykowane programy, takie jak Final Cut Pro, nawet lepiej współpracują z gładzikiem MacBooka niż z myszką.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że ten minimalistyczny zestaw mogę zabrać wszędzie i kompletnie nic nie tracę. Bo w przeciwieństwie do każdego innego laptopa o podobnej wydajności, MacBook Pro 16 nie potrzebuje ładowarki, by rozwinąć pełną moc. On pozwala wykorzystać pełnię swojego potencjału zawsze i wszędzie, a wszystko to przy kulturze pracy nieosiągalnej dla jakiegokolwiek laptopa konkurencji.

Gdyby ktoś mi dziś powiedział, że muszę pożegnać się z całą zawartością mojego biurka prócz laptopa, płakałbym rzewnie. Gdyby moim laptopem był MacBook Pro 16 z czipem M1 Max, pewnie tylko wzruszyłbym ramionami. Najmocniejszy z komputerów przenośnych Apple'a, w chwili pisania tego tekstu, jest najbardziej kompletnym, najbardziej wszechstronnym i bezsprzecznie najlepszym konstrukcyjnie laptopem na rynku. Oczywiście, istnieją laptopy, które mają od niego lepszy ekran. Istnieją laptopy, które są od niego znacznie szybsze. Istnieją też laptopy, które mają lepsze klawiatury, więcej portów czy nawet oferują lepszy czas pracy. Ale wiecie co? Nie ma to żadnego znaczenia, bo nie istnieje druga maszyna, która robiłaby na raz wszystko to, co robi MacBook Pro 16 z czipem M1 Max.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

I nie sposób przemilczeć tego, jak wysoka jest jakość wykonania tego komputera. To jest klasa premium, a nawet ociera się o burżujstwo. Jeśli poprzednia generacja MBP 16 była Mercedesem Klasy S, to nowy MacBook Pro 16 z Apple Silicon jest Maybachem. Jeśli masz do tego jakiekolwiek wątpliwości, przejdź się do najbliższego elektromarketu i zrób prosty test - zamknij klapę dowolnego laptopa z najwyższej półki cenowej, a potem zrób to samo z MacBookiem Pro 16. Nie da się nie poczuć różnicy.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max nie jest maszyną dla każdego.

Muszę tu jednak zaznaczyć, że choć chwalę i będę polecał ten komputer na prawo i lewo, tak obiektywnie nie jest to maszyna dla każdego. Przede wszystkim dlatego, że 90 proc. konsumentów nie potrzebuje sprzętu tego kalibru. Dla 90 proc. nabywców MacBook Air z czipem M1 będzie spełnieniem sprzętowych marzeń. Dla kolejnych 9 proc. w zupełności wystarczy MacBook Pro 14 lub 16 z czipem M1 Pro. Ten ostatni 1 proc. to zaś ludzie, którzy potrzebują tego wszystkiego, co MacBook ma do zaoferowania i zrobią z tego dobry użytek, a wydatek kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych zwróci im się momentalnie.

MacBook Pro 16 z czipem M1 Max

Powiedziałbym jednak, że nawet wśród tego skromnego jednego procenta znajdą się ludzie, dla których MacBook Pro 16 nie będzie optymalnym wyborem, z co najmniej dwóch powodów.

Pierwszy to oczywiście cena. MacBook Pro 16 z topowym czipem M1 Max, wyposażonym w 32-rdzeniowe GPU, to wydatek zaczynający się od 18299 zł, a za te pieniądze dostajemy raptem 1 TB miejsca na dane, który większości profesjonalistów nie wystarczy na zbyt długo. Tymczasem konkurencyjne maszyny z Windowsem, które może nie pracują tak długo na jednym ładowaniu i nie są bezgłośne, ale są równie szybkie (lub szybsze) i mają równie dobre (lub lepsze) ekrany są znacznie tańsze od komputera Apple'a. Dla przykładu, Asus ProArt StudioBook 16 OLED z procesorem AMD Ryzen 9 5900HX i grafiką Nvidia GeForce RTX 3070 kosztuje 12999 zł, a otrzymujemy nie dość, że 2 TB SSD i 32 GB RAM-u, to jeszcze z biegiem czasu możemy dołożyć zarówno SSD, jak i rozbudować RAM do 64 GB. MacBook pozostaje na zawsze takim, jakim go kupiliśmy; żadna rozbudowa nie wchodzi w grę.

Drugi powód to… macOS i pozostałe oprogramowanie. M1 Max, choć imponujący, nie we wszystkim jest najlepszy. Jeśli paramy się grafiką 3D, zwłaszcza Blenderem, to komputery Apple'a można tylko omijać szerokim łukiem, bo oferują wręcz żenującą wydajność na tle laptopów z RTX-em 3070 czy 3080. Podobnie w przypadku programów muzycznych, jeśli nie jesteśmy uwiązani do Logica, to narzędzia takie jak Ableton, Cubase czy ProTools działają równie dobrze lub lepiej na komputerach z Windowsem 11, tym bardziej że nie występują tam żadne problemy z kompatybilnością wtyczek i sampli (wiele popularnych programów audio wciąż nie doczekało się wersji na Apple Silicon).

Jedynym zastosowaniem, w którym MacBook Pro 16 z M1 Max jest bezwzględnie najlepszy niezależnie od oprogramowania, jest obróbka wideo, za sprawą dedykowanych dekoderów. No i pozostaje kwestia samego macOS, który… cóż, nie jest dla każdego. Osobiście pracowałem kilka lat na poprzedniej generacji MacBooka Pro 16, a i tak nie przywykłem i nie polubiłem macOS. Wręcz nienawidzę tego systemu, tak bardzo mnie spowalnia, choć znam go równie dobrze co Windowsa. I wiem, że ludzi o podobnych odczuciach jest więcej. MacBook Pro 16 może być cudowną maszyną, ale co z tego, skoro jej system operacyjnym potrafi doprowadzić do szewskiej pasji na każdym kroku.

Celowo nie wspominam też szerzej o gamingu, bo to dość oczywiste. Nawet kosztujący ponad 18 tys. zł. MacBook Pro nie nadaje się do gier. Tak, odpalimy na nim kilka tytułów AAA, może nawet w 60 FPS-ach, ale na tle dowolnego laptopa dla graczy (nawet trzykrotnie tańszego) MacBook Pro 16 wypada po prostu marnie. Maki nie są komputerami dla graczy, kropka.

Czy warto kupić MacBooka Pro 16 z czipem M1 Max?

Jeśli należysz do tego 1 proc. użytkowników, masz dostatecznie zasobny portfel (lub pracujesz dla firmy, która ma nieograniczony budżet) i macOS nie przyprawia cię o przedwczesną siwiznę - kupuj i niczego nie żałuj.

Ja wiem, że choć mieszczę się w tym 1 proc., który naprawdę mógłby czerpać korzyści z takiej maszyny, i choć będę płakał, chowając go do pudełka, to nie jest to sprzęt dla mnie.

Nie tylko nie mam na niego budżetu, ale też wiem, że mimo wszelkich zachwytów nad sprzętem z czasem przeważyłaby frustracja oprogramowaniem. Wyznaję zasadę, że to komputer ma się dostosować do mnie, a nie ja do komputera. Tymczasem na sprzęcie Apple'a tak się nie da - albo po timkukowemu, albo wcale. Do tego raz już mogłem się przekonać, że złota klatka Apple nie jest dla mnie. Nie cierpię zamknięcia w ekosystemie, a jeszcze bardziej nie cierpię całej otoczki klasizmu, jaka nierozerwalnie towarzyszy sprzętom z nadgryzionym jabłkiem na obudowie.

REKLAMA

Jeśli jednak powyższe rozterki są ci obce, stać cię i nie masz problemu z ekosystemem, i pracą w sposób podyktowany przez producenta sprzętu - nie istnieje dziś lepszy laptop o takiej mocy. Więc nie ma się nad czym zastanawiać.

*Za wypożyczenie sprzętu do testów dziękujemy sklepowi x-kom.pl

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA