Kopalnia bitcoinów kupiła właśnie własną elektrownię. Węglową...
Popularność kryptowalut to olbrzymi problem dla środowiska. Nie wszyscy są jednak tego świadomi, a niektórzy z kolei próbują to właśnie wykorzystać. Amerykańska kopalnia bitcoinów stała się właścicielem własnej elektrowni węglowej. I swój ruch argumentuje nie tylko chęcią zysku, ale też ekologią.
Zakupem pochwaliła się amerykańska firma zajmująca się wydobywaniem kryptowalut - Stronghold Digital Mining. To najlepiej pokazuje, że dziś na bitcoinach raczej nie zarobi zwykły Kowalski z gamingowym komputerem (ciekawe, skąd by zresztą wziął odpowiednią kartę…), bo całe przedsięwzięcie to dziś zabawa dla najbogatszych.
Firma wykorzystała fakt, że elektrownia węglowa Scrubgrass w Venango County miała problemy finansowe.
Wy nie macie pieniędzy, my potrzebujemy energii, układ idealny – stwierdzono i doszło do transakcji.
Obecnie elektrownia zasila prawie 2 tys. maszyn wydobywających bitcoiny, ale plany są znacznie bardziej ambitne. W przyszłym roku ma to być już 20 tys. zasilonych urządzeń.
Kryptowaluty szkodzą środowisku, węgiel jeszcze bardziej. Co więc z ekologią?
Na takie zarzuty kopalnia będąca właścicielem elektrowni odpowiada krótko: odpady węglowe. To właśnie one służą za paliwo. Dzięki temu elektrownia przyczynia się od „odzyskiwania” ziem, na których wcześniej gromadzono odpady.
Takie korzyści potwierdzają osoby odpowiedzialne za ochronę środowiska w Pensylwanii. Według nich już udało się „zwrócić” 400 hektarów ziemi.
Wszystko pięknie, ale nadal emitowany będzie szkodliwy dla środowiska dwutlenek węgla. Tego uniknąć się nie da. Na dodatek samo kopanie kryptowalut jest wątpliwe pod względem korzyści ekologicznych.
Według niektórych szacunków, gdyby Bitcoin był państwem, to zajmowałby ok. 30 miejsce w rankingu na zapotrzebowanie energii. Inne wskazują z kolei, że Bitcoin i ethereum zużywają tyle prądu, co cała Polska. Kiedy prowincja Syczuan wprowadziła ban na kryptowaluty, zapotrzebowanie na energię spadło o ok. 8 GW. To równowartość dwóch elektrowni Turów pracujących pełną parą lub… ekwiwalent całego polskiego projektu jądrowego.
Ta energia najczęściej pochodzi właśnie z węgla, co nie spodobało się m.in. Elonowi Muskowi – dawnemu entuzjaście kryptowalut. Oczywiście Muskowi łatwo wytknąć hipokryzję, co zresztą Marcin słusznie zrobił przypominając, że auta Tesli siłą rzeczy też napędzane są węglem – np. w takich krajach jak Polska. W końcu nie każdy posiadacz Tesli ma swój dom z panelami fotowoltaicznymi i magazynem energii.
Mamy więc do czynienia z absurdem. Cały świat powinien odchodzić od węgla, a tymczasem kopalnia bitcoinów, która sama w sobie zużywa o wiele za dużo energii, właśnie stawia na tego typu paliwo. I można się domyślać, że na świecie nie zabraknie naśladowców, którzy w ten sposób będą chcieli podratować upadające elektrownie. I znowu chęć szybkiego zysku wygra z długofalowym myśleniem. To w końcu nie będzie „nasz” problem, prawda?
Jakby to powiedzieć – nie do końca.