REKLAMA

Musimy zmienić strategię poszukiwania obcych. Nie nasłuchujmy sygnałów, wypatrujmy sond

Wyobraźcie sobie taką sytuację: astronomowie odkrywają nowy obiekt w Układzie Słonecznym, niewielki, drobny wręcz, ale poruszający się tak, że jego pochodzenie wydaje się nienaturalne. Przechwytujemy go i okazuje się, że to wytwór obcej cywilizacji. Brzmi nierealistycznie? Avi Loeb z Harvardu pyta: a właściwie dlaczego?

poszukiwanie obcych cywilizacji
REKLAMA

Co więcej, jego pytanie nie jest pozbawione sensu. Ludzkość od ponad 50 lat nasłuchuje przestrzeni kosmicznej w poszukiwaniu sygnałów, które mogłyby być informacjami wysyłanymi przez obce cywilizacje w poszukiwaniu… cóż, m.in. naszej (dla nich obcej) cywilizacji. Jak na razie poza sygnałem Wow odebranym w 1977 r., czy ostatnio zarejestrowanym Breakthrough Listen Candidate-1, nie odkryliśmy niestety niczego ciekawego.

REKLAMA

Ba, ludzkość nawet sama wysłała w przestrzeń kosmiczną informację o swoim położeniu z grzecznym pytaniem: czy jest tam kto? Tzw. przesłanie z Arecibo zostało wyemitowane 16 listopada 1974 r. za pomocą zniszczonego pod koniec 2020 r. radioteleskopu Arecibo w Portoryko. Jej adresatem była kulista gromada gwiazd M13 w gwiazdozbiorze Herkulesa.

Od ponad 50 lat wysyłamy w przestrzeń kosmiczną także sondy, których głównym celem jest badanie obiektów Układu Słonecznego: słońca, planet, księżyców, planetoid czy komet. Część z wysłanych dotychczas sond po zakończeniu swojej misji oddala się od Słońca. Mowa tutaj o sondach Voyager 1 i 2, Pioneer 10 i 11, a od niedawna o sondzie New Horizons. Wszystkie te sondy nie wrócą już do wnętrza Układu Słonecznego i będą spokojnie przemierzać przestrzeń międzygwiezdną. Aktualne symulacje wskazują, że z czasem, po dziesiątkach tysięcy lat sondy zbliżą się do innych gwiazd.

Sonda Voyager 2

W najnowszym felietonie opublikowanym na łamach Scientific American Avi Loeb pyta zatem: dlaczego w Układzie Słonecznym nie szukamy… sond kosmicznych wysłanych przez obcych? Warto tutaj zauważyć, że nie chodzi mu o statki obcych czy latające spodki. Chodzi jedynie o sondy, które obca cywilizacja mogłaby rozsyłać po kosmosie, aby z bliska zbadać odległe układy planetarne, np. w poszukiwaniu życia.

Stoi za tym żelazna logika: człowiek nie jest i jeszcze bardzo długo nie będzie w stanie stworzyć załogowego statku kosmicznego, którym mógłby wybrać się w przestrzeń międzygwiezdną choćby do najbliższego układu planetarnego, do Proximy Centauri. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszą sondę międzygwiezdną wysłaliśmy już 43 lata temu: wtedy właśnie wystartowały sondy Voyager. Jakby nie patrzeć wysłanie automatycznej sondy jest dużo, dużo prostsze i tańsze niż tworzenie statku kosmicznego, a jeżeli na jej pokład nie trzeba pakować ludzi, to i ryzyko jest żadne.

Analogicznie może być w przypadku innych cywilizacji. To, że np. dana cywilizacja nie posiada jeszcze możliwości odbywania podróży międzygwiezdnych, nie oznacza, że nie może bezustannie rozsyłać sond kosmicznych po swoim międzygwiezdnym otoczeniu. Skoro my jesteśmy w stanie wysyłać sondy, które mogą wylatywać z Układu Słonecznego, to i inne cywilizacje mogły na to wpaść i to już dawno temu. Dlaczego zatem coś, co sami jesteśmy w stanie zrobić, w wykonaniu teoretycznej obcej cywilizacji wydaje się dla nas nierealne? Mnie ten argument przekonuje, tym bardziej że statystyka stoi po naszej stronie.

Dane zebrane przez teleskopy kosmiczne wskazują, że nawet połowa gwiazd podobnych do Słońca posiada planety  o rozmiarach zbliżonych do Ziemi w swoich ekosferach. Ekosfera to obszar w pobliżu gwiazdy, w którym na powierzchni planety może istnieć woda w stanie ciekłym. Teoretycznie zatem liczba planet sprzyjających powstaniu życia tylko w naszej galaktyce może oscylować w rejonie rzędu setek milionów. Jeżeli część z nich osiągnęła przynajmniej nasz poziom rozwoju, to teoretycznie jest w stanie wysyłać w kosmos ogromne ilości żelastwa pomiarowego, w tym także sondy międzygwiezdne. Zakładając, że obca cywilizacja na przestrzeni całego swojego istnienia może wysłać biliard tego typu sond kosmicznych, to teoretycznie powinno być ich w przestrzeni międzygwiezdnej tak dużo, że powinniśmy znaleźć przynajmniej jedną w przestrzeni między Słońcem a Ziemią.

Może 'Oumuamua była sondą wysłaną przez obcą cywilizację

Loeb w tym kontekście przywołuje planetoidę międzygwiezdną ‘Oumuamua, która przeleciała przez Układ Słoneczny w 2017 r. Już wtedy, z uwagi na jej nietypowy kształt i prędkość przy wylocie z Układu Słonecznego, niektórzy wskazywali, że może to być jakiś relikt po obcej cywilizacji, a być może właśnie taka pasywna sonda wysłana z innego układu planetarnego.

Przyznam, że czytając powyższe argumenty, trudno jest wyśmiać ten konkretny przykład jako jakoś szczególnie abstrakcyjny. Przypomnijmy, ‘Oumuamua miała (według najlepszych szacunków) wyjątkowo płaski kształt, niespotykany wśród planetoid czy komet obserwowanych w naszym otoczeniu międzyplanetarnym, a wylatując z Układu Słonecznego oddalała się od Słońca szybciej, niż się spodziewano po obiekcie niekometarnym (komety uwalniając gazy z powierzchni, mogą nieznacznie przyspieszać). Za ‘Oumuamuą nie pozostawał żaden ślad gazowy.

REKLAMA

Taką charakterystykę mogłyby mieć żagle kosmiczne, które odpowiednio ustawiając się względem słońca i odbijając jego promieniowanie mogłyby kontrolować przyspieszenie. Takie żagle kosmiczne od kilku lat testowane są na orbicie okołoziemskiej czy to w ramach misji żagla LightSail 2, czy polskiego żagla deorbitacyjnego satelity PW-Sat2.

Avi Loeb od lat nie stroni od odważnych tez dotyczących poszukiwania życia czy nawet inteligencji w przestrzeni kosmicznej, ale nie sposób powyższemu wnioskowaniu odmówić racjonalności. Pozostaje zatem czekać na kolejne sondy międzygwiezdne, zarówno te wysyłane z Ziemi, jak i te przylatujące z przestrzeni kosmicznej. Zdecydowanie jestem za tym, aby gonić każdą planetoidę międzygwiezdną, którą uda się dostrzec odpowiednio szybko. Może akurat okaże się, że Loeb ma rację i planetoida okaże się sondą wysłaną przez obcych?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA