Przez 5,5 godziny Kongres grillował szefów GAFA. Oto, czego się dowiedzieliśmy
Część przesłuchania była najzwyklejszą polityczną popisówką, ale z pytań kierowanych do szefów Google'a, Apple'a, Facebooka i Amazona, czyli firm łącznie wycenianych na niemal 5 bilionów dolarów, wyłania się mocny przekaz. Amerykańscy legislatorzy znaleźli haki, by zarzucić im budowę monopoli.
To było historyczne przesłuchanie. Po raz pierwszy od lat 70. do Waszyngtonu - choć tylko zdalnie - do zeznań w kwestiach antymonopolowych ściągnięto szefów największych firm. To też pierwszy raz, gdy kilku szefów wielkich firm technologicznych zeznawało w Kongresie razem. Do tej pory wzywano tylko pojedynczych prezesów. Tak było z Billem Gatesem, gdy szefował Microsoftowi czy Markiem Zuckerbergiem po skandalu Cambride Analytica.
Tym razem przed podkomisją ds. antymonopolowych, będąca częścią komisji ds. sprawiedliwości Izby Reprezentantów, zjawiła się cała Wielka Czwórka: Tim Cook - prezes Apple'a, Mark Zuckerberg - szef i twórca Facebooka, Sundar Pichai - prezes całego Alphabetu, do którego należy Google oraz Jeff Bezos, czyli ojciec Amazona. Tego ostatniego udało się prawnikom Kongresu po raz pierwszy skłonić do osobistego stawiennictwa.
Kongres nie chce się kłaniać cesarzom internetu
Przesłuchanie było szczytowym momentem prowadzonego od ponad roku postępowania w celu zbadania dominacji wymienionych firm w świecie biznesów sieciowych. Komisja zgromadziła już 1,3 miliona dokumentów w tym sporo wewnętrznej dokumentacji i przeprowadziła setki godzin wywiadów.
Od pierwszych minut przesłuchania, gdy wojowniczo zaczął przemawiać przewodniczący komisji David Cicilline, słychać było, że Kongresmeni mają plan iść w ostre starcie z tzw. GAFĄ (Google, Apple, Facebook, Amazon), czyli symbolem wielkich cyfrowych platform.
Republikanie nie skupiali się na zarzutach antymonopolowych, zamiast tego przenosili dyskusję na domniemane antykonserwatywne nastawienie platform i oskarżali firmy o uciszanie konserwatywnych głosów i wspieranie kandydatów Partii Demokratycznej w wyborach. Zresztą robili to mocno nieudolnie. Kiedy Republikanin Jim Sensenbrenner próbował docisnąć Marka Zuckerberga, dlaczego Donald Trump Jr został usunięty z platformy, szef Facebooka bardzo grzecznie wyjaśnił, że to Twitter ograniczył konto Trumpa.
Co wyciągnięto GAFA?
Ale w przesłuchaniu pojawiły się też bardzo konkretne i mocno udokumentowane dowody przeciwko Big Techom. Oto najważniejsze z nich.
Google'owi zarzucono, że przejmował treści ze stron małych firm i umieszczał je u siebie.
Sundar Pichai miał ewidentny problem z ustosunkowaniem się do zarzutu, że jego firma postąpiła tak z recenzjami z Yelp. Kiedy Yelp poprosił Google'a o zaprzestanie tych praktyk, gigant podobno zagroził, że całkowicie usunie Yelp z listy wyszukiwania.
Jeszcze mocniejszym uderzeniem w firmę kierowaną przez Pichaia były dowody wyciągnięte przez kongresmenkę Val Demings z Florydy. Demings zaczęła dopytywać o historię z 2007 roku, kiedy Google kupił DoubleClick, wówczas największą cyfrową platformę reklamową po stronie wydawców. Wtedy też Google obiecywał, że nigdy nie połączy własnych danych o użytkownikach z danymi DoubleClick. Jednak w 2016 roku firma zrezygnowała z tej obietnicy, co według Demings „zasadniczo zniszczyło anonimowość w internecie”. - To, co zmieniło się między 2007 a 2016 rokiem, to fakt, że Google zyskał tak ogromną siłę rynkową, że nie musi już dbać o prywatność użytkowników - oceniała kongresmenka.
Facebookowi wyciągnięto kwestię zakupu Instagrama w 2012 roku.
Zuckerberga przyciskano wewnętrznymi dokumentami firmy, które ujawniły, że Facebook kupił Instagrama, aby zneutralizować go jako zagrożenie. Wśród dokumentów znalazły się e-maile, w których Zuckerberg otwarcie omawiał kupowanie Instagrama i WhatsAppa, aby nie wpływały one negatywnie na biznes Facebooka. - Ważną kwestią dotyczącą start-upów jest to, że często można je nabyć - dosyć beznamiętnie pisał Zuckerberg w 2012 roku.
Kongresman Jerry Nadler nazwał takie działanie „dokładnie tym typem przejęcia antykonkurencyjnego, któremu prawa antymonopolowe miały zapobiegać”.
Najmocniejsze zarzuty skierowane zostały w stronę Amazona.
Dotyczyły sprawy z 2009 roku. Komisja dysponuje wewnętrznymi e-mailami firmy, które pokazują, że przedsiębiorstwo Jeffa Bezosa zaczęło wtedy sprzedawać pieluchy poniżej opłacalej ceny. Robiła to, by utrudnić działanie konkurencyjnej platformie Diapers.com i zmusić mniejszego gracza do zaakceptowania przejęcia. Po tym fakcie Amazon ponownie podniósł ceny pieluch. Dokumenty ujawniły, że firma poświęciła 200 milionów dolarów na realizację tej strategii.
Bezosa mocno przyciskano także o kwestię złego traktowania zewnętrznych sprzedawców na platformie. Kongresmenka z Waszyngtonu Pramila Jayapal wyciągnęła z szefa Amazona przyznanie, że nie może zagwarantować, że jego firma nie naruszyła własnej polityki zakazującej wykorzystywania danych sprzedawców zewnętrznych do informowania i sprzedawania produktów marki własnej.
Apple'a dociskano za praktyki w AppStorze.
Apple'a najmocniej grillował kongresmen Hank Johnsona z Georgii, który ujawnił, że dochodzenie potwierdziło obawy, że zasady regulujące proces przeglądu i akceptacji aplikacji w App Store nie są dostępne dla twórców appek. „Zasady są tworzone na bieżąco i podlegają zmianom - a Apple oczekuje, że programiści dostosują się do zmian lub opuszczą App Store”. Cook bronił sklepu przed zarzutami monopolizacji argumentem, że jego firma nie nakłada opłat za umieszczanie aż 84 proc. aplikacji.
Monopolowe luki
Podkomisji udało się wskazać kilka wyraźnych przypadków, w których cztery firmy wykupiły konkurencję, aby stać się silniejszymi lub dyskryminowały rywali na własnych platformach. A właśnie o to chodzi w śledztwie Kongresu. Tego ma też dotyczyć raport, który z tego śledztwa ma być niedługo opublikowany i może stać podstawą do wyciągnięcia ewentualnych dalszych kroków w stosunku do wielkich cyfrowych graczy.
To nie są wcale czcze groźby. Zuckerbergowi, w kwestii przejęć Instagrama i WhatsAppa, przypomniano, że przecież obowiązuje tzw. ustawa Claytona z... 1914 r. Ta główna federalna ustawa antymonopolowa, choć ma ponad sto lat, wciąż wyraźnie zakazuje przejęć przedsiębiorstw, jeżeli „skutkiem takiego działania może być znaczne zmniejszenie konkurencji lub skłonność do tworzenia monopolu”.
Dlaczego to przesłuchanie było tak ważne? Widać po nim wyraźnie, że amerykańscy legislatorzy nieźle odrobili pracę domową. Bo to nie przepychanki o cenzurę i walkę z dezinformacją były kluczowe. Cała rozgrywka idzie o to, czy uda się znaleźć dowody na to, że największe firmy z Doliny Krzemowej faktycznie zbudowały monopole.
Sama taka koncepcja przez lata była trudna do zrozumienia dla Amerykanów. Przecież usługi, jakie oferują GAFA albo są bezpłatne, albo - jak w przypadku Amazona - legendarnie tanie, albo mają dużą i ambitną konkurencję, jak w przypadku Apple.
Kwestie takie, jak przypadki DoubleClick czy Diapers.com pokazują, że członkowie podkomisji zidentyfikowali poważną lukę: monopole w wykonaniu firm Big Tech niekoniecznie muszą prowadzić do wyższych cen. Za to mogą owocować produktami niższej jakości. Tą niższą jakością jest mniejszy wybór lub słabsza ochrona prywatności.
Nie tylko walka z monopolami
Nie ma co się jednak oszukiwać. Przesłuchania nie były tylko stricte prawniczymi przepychankami. Niemniej ważne było udowodnienie, że Kongres faktycznie rozumie i docenia kwestie związane z regulacjami technologii. Z jednej strony jest przecież prezydent Donald Trump, który odgraża się Big Techom za blokowanie treści i walkę z dezinformacją, której - no cóż - sam pada ofiarą. Trump już nieraz groził, że jeżeli Kongres nie zacznie aktywnie działać, to weźmie sprawy we własne ręce, co by to nie miało oznaczać.
Po drugiej stronie są obywatele Stanów Zjednoczonych, którzy niekoniecznie muszą rozumieć prawnicze dzielenie włosa na czworo. Dla niewielu może być realnym problem fakt, że Instagram należy do Facebooka. Stąd właśnie wszystkie poboczne pytania. Konserwatyści dopytujący o cenzurę o podłożu politycznym i demokraci drążący konsumenckie wątki, takie jak choćby mikrotargetowanie dzieci na YouTubie czy sprzedaż podróbek przez Amazon.
Ale znacznie ważniejsze od nich były inne, nie do końca związane z głównym tematem pytania. Dotyczące Chin.
Chińska brzytwa
Republikanin z Florydy Matt Gaetz dopytywał Pichaia, dlaczego Google czyli amerykańska firma, nie wspiera amerykańskiego wojska, ale za to wspiera chińskie projekty, w tym prace nad tamtejszym myśliwcem? Temat drążył też jego partyjny kolega z Kolorado Ken Buck, który chciał wiedzieć dlaczego Google wycofał się z pracy nad wojskowym projektem JEDI pod wpływem nacisków samych pracowników Google'a, dla których działanie było „niezgodne z wartościami firmy”? Jednocześnie Google próbuje rozwijać biznes w Chinach i czy w takim razie działania Chin są zgodne z tymi wartościami?
Szef Google'a w odpowiedzi na oba pytania zapewniał, że jego firma nie pracuje nad myśliwcem i dodał, że prace nad AI w Chinach są „bardzo ograniczone”, a Google nie oferuje w Państwie Środka większości swoich usług.
Mark Zuckerberg grillowany o działania monopolistyczne grzecznie przypominał, że przecież jest spora konkurencja na rynku, choćby chiński TikTok.
Wreszcie w samej końcówce przesłuchania republikanin Greg Steube zadał pytanie wszystkim czterem prezesom: czy chiński rząd kradnie technologie od amerykańskich firm?
Tim Cook i Sundar Pichai stwierdzili, że nie mają wiedzy, by ich firmy faktycznie padły ofiarami takiej kradzieży. Jeff Bezos przyznaje, że zna oczywiście doniesienia na ten temat, ale osobiście tego nie doświadczył. Mark Zuckerberg mówi jednak, że są dowody na to, że tak się dzieje.
Te pytania i to drążenie chińskiej kwestii są o wiele ważniejsze niż mogłoby się wydawać. Bo to właśnie w zagrożeniu ze strony Chin wielcy gracze z Doliny Krzemowej mogą szukać ratunku przed ewentualnymi regulacyjnymi zakusami.
Szefowie największych technologicznych graczy od miesięcy głośno powtarzają, że ich osłabienie tak naprawdę korzystne będzie tylko dla rosnącej konkurencji z Państwa Środka. Z takimi przekazem oficjalnie występowała już i Sheryl Sandberg z Facebooka i były prezes Google Eric Schmidt. Co ważne, takie argumenty mogą trafić do Republikanów i samego Trumpa. Bo to ta polityczna siła idzie na najsilniejsze starcie z Chińską Republiką Ludową.
Czy ta strategia zadziała zobaczymy oczywiście, gdy Kongres zakończy śledztwo i opublikuje podsumowujący go raport?.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.