REKLAMA

Foto-środa: Ile megapikseli potrzebujemy dziś w aparacie?

Wraz z nowymi aparatami powraca pytanie stare jak fotografia cyfrowa: ile megapikseli potrzebujemy? W dobie lustrzanek o rozdzielczości 50 megapikseli i smartfonów z matrycami 48 MP, to pytanie jest aktualne jak nigdy wcześniej. A przecież nie poznaliśmy jeszcze ostatniego słowa.

Ile megapikseli potrzebujemy dziś w aparacie?
REKLAMA
REKLAMA

Czy nam się to podoba, czy nie, dzisiejsze smartfony coraz powszechniej adaptują matryce o rozdzielczościach 48 megapikseli. Sensor Sony stał się bardzo popularny wśród urządzeń ze średniej półki, ale trafił też do smartfonów aspirujących do miana sztandarowych urządzeń, czego najlepszym przykładem są nowe OnePlusy. Nie jest to jednak ostatnie słowo, bo lada moment standardem będą 64 megapiksele, a po nich zawrotne 108 megapikseli.

Na rynku mobilnym widać szalony pęd za rozdzielczością, ale tradycyjne aparaty też nie stoją w miejscu. W tym segmencie nie ma tak radykalnych skoków rozdzielczości, ale liczba pikseli stale rośnie. Redakcja Dpreview zwraca uwagę, że nowa matryca Canona o rozdzielczości 32 megapikseli zwiastuje koniec standardu 24 MP w aparatach klasy APS-C.

canon eos 90d class="wp-image-989622"

Jednocześnie Canony EOS 90D i EOS M6 Mark II są aparatami APS-C o największym zagęszczeniu pikseli. Wielu fotografów puka się w głowę i pyta: po co tak wielka rozdzielczość? Cóż, powodów jest wiele.

Pytanie o megapiksele powraca jak bumerang za każdym razem, gdy obserwujemy skok na rynku konsumenckim.

Kiedy nowy model popularnego aparatu wprowadza nowszą matrycę o wyższej rozdzielczości, zawsze pojawiają się negatywne komentarze, które kwestionują zasadność takiego kierunku rozwoju.

Kiedy w okolicach roku 2003 wybierałem swój pierwszy aparat cyfrowy, typowe kompakty miały rozdzielczość 2–3 megapiksele, a najlepsze modele miały po 5 megapikseli. Podobnie wyglądała sprawa na półce profesjonalnej.

Doskonale pamiętam moment, kiedy Nikon przechodził z 6 megapikseli na 12. Pojawiały się dokładnie te same głosy, które słyszymy dziś: po co, komu to potrzebne, to śmierć dla dysków i komputerów. A takich skoków w historii było znacznie więcej.

Prześledźmy historię dwóch największy producentów lustrzanek: Nikona i Canona. Zacznijmy od tego pierwszego.

 class="wp-image-933503"

Pierwsza lustrzanka cyfrowa Nikona - Nikon D1 z 1999 r. - miała matrycę CCD o rozdzielczości 2,7 megapiksela, ale już w 2002 r. tańsza D100 dysponowała matrycą o rozdzielczości 6 megapikseli. W tamtych czasach królem rozdzielczości był wydany w 2004 roku Nikon D2X z zawrotną rozdzielczością 12 megapikseli.

Mniej więcej od 2007 r. matryce o rozdzielczości 12 megapikseli były u Nikona standardem. Widzieliśmy je w modelach D3 (pierwszej cyfrowej pełnej klatce tego producenta), D300, jak i D90. Matryce o tej rozdzielczości królowały mniej więcej do 2011/2012 r., kiedy wraz z modelami D4 i D7000 pojawiły się sensory o rozdzielczości 16 megapikseli. Był to jednak tylko krótki przystanek na drodze do 24 megapikseli, bo od 2013 r. to właśnie okolice 24 megapikseli były najpopularniejsze. Obecnie w aparatach z wyższej półki Nikon stosuje matryce 20 megapikseli (D5, D500, D7500).

W tym miejscu dochodzimy do bezlusterkowców. Bazowy model Z6 ma 24 megapiksele, tańszy wariant Z50 z matrycą APS-C ma 20 megapikseli, a topowy Z7 ma 45 MP.

Canon szybciej od Nikona stawiał na wyższe rozdzielczości.

canon eos rp class="wp-image-887188"
Canon EOS RP obok EOS-a R.

Pierwsza lustrzanka - EOS 1D z 2001 roku - miała 4,15 megapiksela, a pierwsza pełna klatka - 1Ds z końcówki 2002 r. - miała już 11 megapikseli. U Canona już w 2005 r. zaczęła się era 15 megapikseli za sprawą EOS-a 5D. Z kolei kultowy EOS 5D Mk II z 2008 r. miał aż 21 megapikseli. Obecny król rozdzielczości Canona to 5DS R, który przebił granicę 50 megapikseli. Średnia półka lustrzanek ma 30 megapikseli, a niższe półki od lat okupują konstrukcje z matrycami 20 MP.

Pełnoklatkowe bezlusterkowce mają 30 (EOS R) lub 26 megapikseli (EOS RP). Z kolei najnowsze aparaty, czyli lustrzanka EOS 90D i bezlusterkowiec EOS M6 Mark II korzystają z nowej matrycy o rozdzielczości 32 MP. Najprawdopodobniej będzie to nowy standard u Canona.

Dlaczego wysoka rozdzielczość jest pułapką?

Powodów jest kilka. Po pierwsze, gęściej upakowana matryca stawia większe wymagania optyce aparatu. Jeżeli mamy obiektyw, który na 12-megapikselowej matrycy daje ostry obrazek, wcale nie jest powiedziane, że ten sam poziom ostrości zachowamy na matrycach 24 i 36 megapikseli. Pojawia się więc potrzeba zainwestowania w lepsze obiektywy, co najczęściej wiąże się z bardzo znaczącymi wydatkami.

Po drugie i trzecie, zaczynają doskwierać bardziej prozaiczne problemy. Większa rozdzielczość to większe pliki, które wymagają większej przestrzeni dyskowej do składowania, a także mocniejszego komputera do obróbki. Mamy więc kolejne wydatki na głowie. Do tego trzeba kupić nowsze karty pamięci, które powinny być nie tylko większe, ale też szybsze, żeby nie stanowiły wąskiego gardła przy zapisie zdjęć seryjnych.

Dlaczego warto mieć aparat o wysokiej rozdzielczości?

 class="wp-image-646563"

Kiedy fotografowie pukali się w czoło, widząc aparaty o rozdzielczości 12 megapikseli, pracowali na monitorach o rozdzielczości 1024 x 768 pikseli lub w porywach 1280 x 1024 piksele.

Czasy się zmieniają. Mamy telewizory 4K i monitory o tej samej lub jeszcze wyższej rozdzielczości. Nie brakuje profesjonalnych monitorów 5K i 6K. To nadal tzw. high end, ale samo 4K jest już standardem, o czym można się przekonać idąc do sklepu po nowy telewizor. Panele o rozdzielczości 1080p już niemal zupełnie zniknęły z rynku.

I choć rozdzielczość 4K przekłada się de facto na niezbyt imponujące 8,3 megapiksela (lub ok. 10 MP uwzględniając różnice między proporcjami kadru aparatu i telewizora), to w celu zapewnienia odpowiedniej jakości trzeba mieć wyższą rozdzielczość. Podczas obróbki zdjęć i kadrowania rozdzielczość bardzo się przydaje.

Świat fotografii profesjonalnej poszedł jeszcze mocniej do przodu. Dziś aparat o rozdzielczości 24 megapikseli dosłownie odcina fotografa od części komercyjnych zleceń, w tym fotografii produktowej, czy packshotów, a już szczególnie w sytuacji, gdy materiał ma pójść do druku.

Dlaczego walka z megapikselami nie ma sensu?

Nie można zakładać, że świat zatrzyma się na obecnym etapie rozwoju. Po erze 4K nadejdzie 8K, które ostatecznie też zostanie standardem w każdym domu. Będziemy nagrywać smartfonami 8K i oglądać YouTube’a w 8K na telewizorach o takiej właśnie rozdzielczości. Dziś brzmi to abstrakcyjnie, ale równie abstrakcyjnie brzmiał kilka lat temu standard 4K.

Dziwią mnie głosy mówiące, że 32 megapiksele na matrycy APS-C w Canonie EOS 90D to już za dużo. Jeżeli aparat jest w stanie zapewnić odpowiednią jakość obrazka, to ostatecznie wyższa rozdzielczość jest zaletą. Chociażby z uwagi na fakt, że zdjęcia są bardziej perspektywiczne.

REKLAMA

Nieco mniej dziwią mnie narzekania na matryce 64 i 108 megapikseli w smartfonach, ale zarówno wy, jak i ja, przyzwyczaimy się do nich szybciej, niż się spodziewamy. Już dziś sample z mobilnych matryc 64 MP pokazują, że poziom detali po przeskalowaniu do 16 megapikseli wypada świetnie. W tym szaleństwie może być metoda.

Trzeba tylko pamiętać, że duża liczba megapikseli musi mieć uzasadnienie, bo ślepe podążanie za cyferkami często robi więcej złego niż dobrego. Z drugiej strony nie można twierdzić, że większa rozdzielczość jest wadą. Takie myślenie, szczególnie niepoparte argumentami, nie ma żadnego sensu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA