REKLAMA

Puszcza Amazońska ma przerąbane. Z jednej strony wycinają ją na potęgę, a z drugiej tysiące pożarów

Masowe pożary w Amazonii to sprawa, która powinna obchodzić nas wszystkich. Na razie jednak większość inicjatyw realizowanych w celu poprawy całej sytuacji pochodzi od organizacji pozarządowych. Jest kilka chlubnych wyjątków, ale to zdecydowanie za mało.

pozar-amazonii-polityka-rolna-wylesianie-bolsonaro
REKLAMA
REKLAMA

Na początek jednak warto na chłodno przeanalizować wątki, które doprowadziły do rekordowej liczby pożarów w amazońskiej puszczy. Zazwyczaj wzbraniam się od pisania na temat polityki, ale akurat w tym przypadku nie może jej zabraknąć. Bez politycznego przyzwolenia (delikatnie rzecz ujmując) ze strony Jaira Bolsonaro, który dzięki swojemu umiłowaniu do wycinania drzew zyskał już pseudonim Kapitan Piła Łańcuchowa, puszcza amazońska miałaby się o wiele lepiej.

Rekordowa liczba pożarów w puszczy amazońskiej nie jest przypadkowa

Jeśli porównalibyśmy tegoroczny lipiec do ubiegłorocznego, to z zalesionych terenów Puszczy Amazońskiej zniknął obszar aż o 278 proc. większy. Mowa jest o zniszczeniu 2253 km kw. roślinności. Mówimy tu o danych sprzed masowego wzniecania pożarów, które ma miejsce teraz, czyli w sierpniu. Aktualne dane są zatem jeszcze bardziej tragiczne dla lasu i jego mieszkańców.

Problem polega niestety na tym, że obecny obóz rządzący w Brazylii, pod przewodnictwem Bolsonaro, nie przejmuje się zupełnie amazońskim ekosystemem. Obecny prezydent Brazylii już w kampanii wyborczej nie bał się pogardzać kwestiami związanymi z ochroną przyrody i - niczym swego czasu Donald Trump - kpić ze zmian klimatycznych.

Do tego dochodzi również lobby hodowców zwierząt i farmerów, którzy bardzo hojnie wspierali kampanię Bolsonaro, wiedząc, że po jego wygranej będą mogli znacznie rozszerzyć swoje pastwiska i pola uprawne. Nie jest to bynajmniej jakaś teoria spiskowa - do tej pory, ok. 91 proc. obszaru amazońskiej puszczy, który poddano deforestacji, zostało przeznaczone na pastwiska. Brazylia jest też aktualnie drugim na świecie producentem soi, wykorzystywanej głównie do produkcji paszy dla zwierząt hodowlanych. Ot, taki klasyczny mariaż biznesu z polityką.

Obecna polityka rolna, nie tylko w Brazylii, to przepis na katastrofę

Przez nasze zamiłowanie do jedzenia mięsa, zawłaszczamy sobie coraz więcej ziemi pod hodowlę zwierząt i paszy dla nich. Liczbowo wygląda to następująco: ponad połowa całkowitej powierzchni lądowej na naszej planecie zajęta jest obecnie przez uprawy rolnicze. Najwięcej ziemi, bo aż 33 proc. globalnej powierzchni, zajmują właśnie pastwiska dla zwierząt hodowlanych. Hodowla na tak ogromną skalę odpowiada już za emisję 25 proc. całościowej emisji gazów cieplarnianych i za zużycie 75 proc. zasobów wody pitnej. Której - tak zupełnie na marginesie - zaczyna brakować, właśnie przez rosnącą temperaturę na naszej planecie.

Rosnące temperatury mają jeszcze jeden destrukcyjny wpływ na nasz globalny ekosystem. Znacznie przyspieszają erozję gleby. Mechanizm jest dość prosty: nadmierna rolnicza eksploatacja gleb, z wykorzystaniem orki, doprowadza do szybszego jej wyjaławiania (czyli niszczenia), niż jest w stanie odtwarzać się w sposób naturalny. Jeśli dodamy do tego niedobory wody i rosnącą temperaturę, to takie jałowe ziemie bardzo chętnie przekształcają się w pustynie.

Jest to swojego rodzaju gospodarka rabunkowa, która w dłuższej perspektywie nie ma prawa zapewnić nam stabilnych dostaw żywności. A przynajmniej nie takiego, głównie mięsnego menu, które sobie aktualnie upodobaliśmy. Streszczenie raportu IPCC podsumowuje obecną politykę rolną jako przepis na globalną katastrofę, w której nie chodzi już o to, że będzie trochę cieplej, ale o to, że w wielu rejonach naszej planety po prostu zabraknie jedzenia.

Problem ten jest na razie kulturalnie ignorowany

Zgadnijcie, ile krajów przejęło się tym, że Brazylia wycina na ślepo puszczę, która odpowiada za produkcję 20 proc. całego tlenu dostępnego na naszej planecie? Całe dwa. Chodzi o Niemcy i Norwegię, których najbardziej stanowczym krokiem w tej sprawie było wstrzymanie dotacji na brazylijski państwowy program ochrony puszczy amazońskiej.

Władze Brazylii straciły z tego tytułu ok. 70 mln euro. Chociaż nie stało się to bezpośrednio przez zwiększenie tempa wylesiania amazonii. Niemcom i Norwegom nie spodobało się to, że Bolsonaro forsował przeprowadzenie zmiany w kierownictwie funduszu, po to, żeby móc swobodniej dysponować jego funduszami.

Obecny prezydent Brazylii jest tutaj głównym bohaterem negatywnym. Pomijając już jego przyzwolenie na masowe wypalanie amazonii, człowiek ten w dość krótkim czasie po dojściu do władzy doprowadził do zamknięcia jednego z największych międzynarodowych projektów dot. ochrony środowiska, który działał bez większych problemów przez ostatnie 11 lat.

I na razie uchodzi mu to na sucho. Inne kraje wydają się być absolutnie niezainteresowane tym problemem i zapewne nie chcą mieszać się do lokalnej polityki niezależnego państwa. Trudno zresztą dziwić się Brazylii, że stara się maksymalizować zyski na swoim terytorium, ignorując przy tym apele ekologów. To samo robią Indie, Stany Zjednoczone, Chiny i setka innych państw. I nikomu to nie przeszkadza.

REKLAMA

Opinia publiczna nadal dyskutuje zresztą, czy te wszystkie apokaliptyczne scenariusze prognozowane od dawna przez naukowców są aby na pewno prawdziwe. Nie pomaga w tym fakt, że na najpopularniejszych platformach sieciowych, wyssane z palca teorie denialistów są co najmniej tak samo popularne, jak scenariusze kompilowane na podstawie prawdziwych badań prawdziwych klimatologów.

Prawie nikt nie chce też słyszeć o przeproszeniu się z dietą opartą w większym stopniu na produktach wegańskich i wegetariańskich, i trwamy tak sobie radośnie w sytuacji, która prędzej czy później zakończy się katastrofą. Wtedy oczywiście będziemy święcie oburzeni, że nikt z tym nic wcześniej nie zrobił. Taki z nas zabawny gatunek.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA