Rząd znalazł sposób na zdelegalizowanie Ubera. Chce karać przewoźnika, a nie kierowców
Czy to tylko kolejny balon próbny, czy rząd naprawdę chce wyprowadzić potężny cios, który podważy sens działania aplikacji przewozowych w Polsce? W najnowszym projekcie ustawy regulującej zasady działania firm transportowych ma pojawić się nakaz posiadania taryfikatorów.
Rząd nie po raz pierwszy sugeruje, że zrobi z aplikacjami przewozowymi nieco porządku. Kilka razy słyszeliśmy już przecież o zamiarze blokowania aplikacji mobilnych. Plany jak to plany, były jednak dość mętne, a po wiadomości wypuszczonej do mediów zapadała zwykle długa cisza. Tym razem jest trochę inaczej.
Do nowego projektu określanego mianem „Lex Uber” dotarła Gazeta Wyborcza. Choć to wciąż ledwie szkic nowego prawa, to jeszcze żaden projekt nie był tak mocno zaawansowany. To, co wydaje się najbardziej istotne, to przeniesienie ciężaru odpowiedzialności.
Za brak licencji karany będzie przede wszystkim pośrednik w rodzaju Ubera lub Bolta.
Dotychczas cały ciężar spełnienia wymogów prawnych spoczywał przecież na kierowcy. Ci teoretycznie mogli liczyć na pomoc Ubera, ale w praktyce bywało różnie. A kary za brak licencji sięgały 10 tys. zł. Teraz ma być inaczej. Kierowca przyłapany na braku pozwolenia na przewóz osób może dostać np. 2 tys. zł, a pośrednik w tym czasie zostanie obarczony karą 40 tys. zł.
Ogromne kontrowersje wzbudza też kwestia obowiązkowych taksometrów. Aplikacje mobilne nie będą już mogły służyć do rozliczania podatków, co zmusi dziesiątki tysięcy kierowców do kupna tradycyjnych urządzeń do wyliczania należności za kurs. A to wiąże się z niemałym wydatkiem i może odstraszyć część potencjalnych współpracowników firmy.
Nie wszystkich te zmiany jednak martwią, Jak można się domyślić, za są tradycyjni przewoźnicy. Stosunkowo pochlebnie na temat projektu wypowiada się też przedstawiciel myTaxi, zachwalając ujednolicenie zasad na rynku.
Obostrzenia uderzają przede wszystkim w Ubera. Startup wpompował już w polski rynek duże pieniądze. Przebijał taksówkarzy ofertami promocyjnymi, dzięki którym mogliśmy przejechać pół miasta za 10 zł. I w momencie, gdy Uber wykroił sobie udział na poziomie 54 proc. (Warszawa) czy nawet 63 proc. (Trójmiasto), okazuje się, że jego model biznesowy można wyrzucić na śmietnik historii. Podobny problem ma zresztą Bolt (dawne Taxify), który dzięki niedawnej ofensywie promocyjnej dał radę ustabilizować się na poziomie kilkunastu procent.
Dlatego też można się spodziewać, że obaj przewoźnicy przypuszczą jeszcze zmasowany atak na wspomniany projekt. Mają do kogo apelować, bo stanowisko rządu nie jest jednomyślne. Głównym przeciwnikiem Ubera i uberopodobnych aplikacji jest szef resortu infrastruktury, Andrzej Adamczyk. Z drugiej strony szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, Jacek Sasin, jest już za zliberalizowaniem zasad dla wszystkich. A to daje pewne pole do negocjacji....