Chrome kontra Opera - czy po siedmiu latach można zmienić przeglądarkę?
Czy jest program lub aplikacja, z której korzystam częściej niż z przeglądarki internetowej? Zapewne nie ma, bo mój nos jest wlepiony w Chrome’a od kilku lat. Kilka tygodni temu postanowiłem zmienić tę najczęściej i najdłużej wykorzystywaną przeze mnie aplikację/program na coś innego. Wybrałem Operę. Najpierw cierpiałem, potem się zakochałem, następnie zacząłem tęsknić, a jeszcze później otworzyłem Worda, żeby o tym napisać.
Dlaczego nie Google Chrome?
Z przeglądarki Google’a korzystam niemal od samego początku. To będzie już dobre 7 lat, jak Chrome jest najważniejszym programem na moich komputerach, a od nieco krótszego czasu również na smartfonach.
Początkowo Google wprowadził powiew świeżości do świata zdominowanego przez skostniałego Internet Explorera – niech ta zaraza wreszcie zniknie – i alternatywnego, ale teraz już opasłego i wolnego Firefoksa.
Chrome był nowy, Chrome był fajny i nic nie wskazywało na to, że przeglądarka powstała po to, aby zjadać cały wolny RAM i akumulatory laptopów na całym świecie. Jednak po kilku latach było już jasne – Chrome to potwór. Potwór, którym steruje Google, czyli monopolista, czyli kolejny potwór.
A że czasem mam tak, że mówię sobie: „chyba za dużo w moim życiu tego Google’a”, to też próbuję odcinać pępowinę, która nas łączy. Choć prawdę powiedziawszy ta walka z odcinaniem wiele wspólnego nie ma. Ja szarpię za pępowinę z jednej strony i próbuję odejść, jednak Google zarzuca mi ją na szyję, poddusza, a następnie przyciąga jeszcze bliżej siebie.
Tak to niestety wygląda. Próby odejścia od rozwiązań Google’a zwykle mi nie wychodzą. Udało mi się wyplątać z Google Muzyki i przejść całkowicie na Spotify, w nosie mam też Filmy Google i wolę Netfliksa, a zamiast Klawiatury Google wybrałem genialną klawiaturę Fleksy.
I to by było na tyle. No dobra, mam jeszcze drugą skrzynkę e-mail, która nie jest Gmailem – ProtonMail (polecam). Ale i tak, organizacji pracy bez Inboksa „by Gmail” sobie nie wyobrażam, więc w kategorii „poczta e-mail” punktów sobie przyznać nie mogę.
A reszta? No właśnie… Do obu telewizorów przypięte Chromecasty, smartfon z Androidem (czystym, z Google Now Launcher), do tego notatki w Keep, sporo dokumentów w Dokumentach i na Dysku Google, wszystkie foteczki w Zdjęciach Google, zadania w Kalendarzu Google, a na pulpicie skrót do Hangoutów. O takich oczywistych oczywistościach jak YouTube i Google.com nawet nie wspominam.
To jednak nic, najgorszy jest Chrome. Nie dość, że zjada RAM i wysysa akumulator w komputerach przenośnych, to jeszcze pięknie scala wszystkie usługi i sprawia, że korzystanie z nich jest lepsze, szybsze, wydajniejsze niż na Firefoksie, Operze, czy Edge’u.
Nowa Opera, czyli coś we mnie pękło
Mając ciągle z tyłu głowy myśl „wykopać Chrome’a” z uwagą czytam informacje o nowościach w przeglądarkach internetowych obecnych na rynku. I mogę je podsumować tak:
Firefox: „nudy, łatki, nudy, ble ble ble, prywatność, będziemy wyświetlać reklamy, łatki, nudy”;
Edge: „Browsers! Czyli już za pół roku dodamy coś, co powinno być rok temu”;
Chrome: „wincyj RAM-u!”;
Opera: „blokowanie reklam, szybsza praca, darmowy VPN, pływające wideo (PiP), oszczędność energii, wbudowany czytnik wiadomości RSS, wsparcie dla Chromecasta”;
Jak widzicie, nie miałem wyboru. Musiałem sprawdzić tę nową Operę, bo lista świetnych funkcji, które dodano albo które zapowiedziano i niebawem trafią do finalnej wersji jest bardzo długa.
Wywaliłem więc Chrome z telefonu, a na komputerze ikonę Opery ustawiłem w miejsce, które do tej pory było zarezerwowane dla przeglądarki Google. I zacząłem korzystać. Jeden dzień, drugi… tydzień, drugi, trzeci…
W tym czasie czułem się jak na huśtawce. Początkowo ekscytacja i zauroczenie przeplatały się z irytacją, zagubieniem i walką ze starymi nawykami. Szybko się jednak okazało, że po zainstalowaniu rozszerzeń z Chrome (można to zrobić, choć nie działają wszystkie – te od Google’a zwykle działają tylko na Chrome) i poznaniu mocnych stron Opery, przeglądarka przestała gryźć.
Pływające wideo czyli tzw. funkcja PiP to rzecz, która powinna być w każdej przeglądarce od dobrych kilku lat. Dziwię się, że to nie jest jeszcze standard.
Przejrzysty interfejs, wygodna praca na kartach, zakładkach i funkcjonalnym ekranie głównym. Synchronizacja z urządzeniem mobilnym oraz kompresja danych. Sprawdziłem też tego wbudowanego adblocka i… przez chwilę zapomniałem, że istnieją te cholerne reklamy „Twój smartfon ma milion wirusów, kliknij tutaj. No kliknij.”.
W Operze można naprawdę się zakochać. Internet smakuje inaczej, wszystko wczytuje się szybciej, notebook dłużej pracuje na jednym ładowaniu akumulatora, pakiet internetowy wystarcza na dłużej. To są duże rzeczy!
Porównajcie te funkcje i cechy do tego, co ostatnio dodał do przeglądarki Google, Microsoft lub Mozilla. Totalna deklasacja! Opera ucieka konkurencji bardzo daleko. Oczywiście nie widać tego (jeszcze) w statystykach, jednak subiektywnie, ale też jak tylko mogę obiektywnie, stwierdzam, że dzisiaj to Opera wyznacza trendy na rynku przeglądarek internetowych, a cała konkurencja powinna z uwagą śledzić jej ruchy i kopiować te, które najlepiej przyjmowane są przez użytkowników.
Czy po siedmiu latach można zmienić przeglądarkę?
Opera mnie oczarowała, nowe funkcje przypadły do gustu, a możliwość odczepienia wideo np. z YouTube’a i oglądanie go w dowolnym miejscu na ekranie skradła serce.
Jest cudownie, jest wspaniale, jest fantastycznie, ale… korzystając z Opery czuję się, jakbym był w pięknym, ekskluzywnym hotelu, gdzie obsługa troszczy się, aby moje odwiedziny były udane. Chodzę do hotelowego SPA, zajadam smakołykami na śniadanie, ale cały czas myślę też o tym, że gdzieś tam czeka mój dom z moją wanna i moją kanapą ustawioną przed moim telewizorem. I zaczynam się już zastanawiać, kiedy w końcu wrócę. Ten hotel Ta Opera jest świetna, nie umiem wskazać jej wad, a w TripAdvisorze Sklepie Google Play wystawiam jej najwyższą ocenę.
Jednak myślę już o powrocie do domu. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że gdy przez ostatnie siedem lat korzystałem z różnych przeglądarek, bo przecież zdarzały mi się skoki w bok, to jednak zawsze wracałem do Chrome’a i podświadomie czuję, że tym razem też tak będzie. Że eksperyment się zakończy, zamienię skróty do przeglądarek miejscami, a później całkowicie odinstaluję Operę ze smarfona, bo przecież po co mi dwie przeglądarki na telefonie.
A może… po prostu po siedmiu latach już nie można zmienić przeglądarki. Wiecie „starych drzew się nie przesadza” – czy coś w tym stylu.
Na razie Opera zostaje. Ale jak będzie jutro – proszę, nie pytajcie o to.