Operator bierze na celownik "sprytnych hakerów", którzy źle korzystają z mobilnego Internetu
Amerykański T-Mobile zaczął na poważnie ścigać użytkowników traktujących mobilny Internet jako zamiennik stałego łącza. Chociaż nie powinniśmy się jednak na takie działania operatora oburzać, to telekomy na całym świecie, w tym również w Polsce, powinny z kolei raz jeszcze przemyśleć czy reklamowanie usług typu no limits w kontekście Internetu mobilnego jest fair wobec klientów.
Internet mobilny “bez limitu” wzbudza w naszym kraju ogromne emocje i to nie bez powodu. Na przestrzeni ostatniego roku mamy prawdziwy wysyp materiałów marketingowych obiecujących użytkownikom możliwość korzystania bez żadnych ograniczeń z dobrodziejstw Sieci bez konieczności opłacania stałego łącza.
W praktyce jednak, niestety, rzeczywistość nie wygląda tak miło.
Użytkowników skuszonych ofertami operatorów bardzo często jeszcze przed końcem pierwszego okresu rozliczeniowego czeka przykra niespodzianka. Najczęściej te pakiety “bez limitu” są de facto limitowane, a Internetem “teraz to już tak naprawdę bez limitów” chwali się u nas jak na razie Heyah. Pozostaje otwarte pytanie, czy w praktyce po pobraniu setek gigabajtów operator użytkownika nie odetnie.
Dla przykładu w ofercie Internetu mobilnego przypadku Plusa i Cyfrowego Polsatu po 100 GB włączał się lejek często uniemożliwiający dalsze korzystanie z Internetu, a Play w mojej taryfie do smartfona po przekroczeniu 10 GB zwalnia do prędkości 1 Mbps. Dla mnie na szczęście ten “nielimitowany Internet z limitem 10 GB” jest wystarczający i podpisując umowę doskonale wiedziałem co dostanę.
Osoby, które zachęcone reklamami zrezygnowały z Internetu szerokopasmowego i podpisały dwuletnie umowy z operatorem mogą być jednak rozczarowane.
Tak po prawdzie to nie mam za złe operatorom, że dbają (przede wszystkim) o swoje interesy i (tak przy okazji) o dobro wszystkich klientów. Przepustowość transferu stacji bazowych dzielona na wszystkich użytkowników nie jest z gumy. Widać to doskonale podczas imprez masowych, gdzie najczęściej nadajniki nie są w stanie obsłużyć dużej liczby smartfonów i tabletów próbujących połączyć się z siecią w danej lokalizacji.
Nic więc dziwnego, że operatorzy nie patrzą przychylnym okiem na osoby, które zapychają stacje bazowe bardziej, niż cały blok razem wzięty. Dla telekomu najbardziej opłacali są w końcu tacy klienci, którzy po wykupieniu takiego zryczałtowanego nielimitowanego Internetu i tak będą zużywali jak najmniejsze ilości transferu. Osoby zapychające łącze nie przynoszą w końcu zysków, a wyłącznie straty.
Ściganie takich osób jest w porządku, ale tylko wtedy (!), gdy zasady były wcześniej jasno określone.
Na taki ruch zdecydowało się amerykański T-Mobile, które ma dość osób nadużywających ofert mobilnego Internetu. Okazuje się, że niektórzy rekordziści są w stanie wykorzystać pakiet mobilny do przetransferowania nawet dwóch terabajtów (2 TB!) danych miesięcznie. Nie jest jednak dla sieci problemem to, że osoby tyle wykorzystują - ale to, że łamią warunki umowy robiąc z telefonów modemy.
W Polsce telekomy nawet jeśli próbowały wprowadzać ograniczenia dotyczące tetheringu i robienia z telefonu mobilnego hotspota - widziałem takie zapisy w wielu umowach - to nie było to jakoś specjalnie egzekwowane. W przypadku Stanów Zjednoczonych sprawa wygląda zupełnie inaczej, a operatorzy za możliwość robienia z telefonu punktu dostępowego dla innych urządzeń każą sobie słono płacić.
T-Mobile w Stanach nazywa osoby łamiące umowy bardzo dosadnie złodziejami.
W pierwszym odruchu można by się oburzyć na operatora, ale nie jest to prawidłowa reakcja. T-Mobile w końcu nie oferuje tym użytkownikom nielimitowanego transferu z myślą o wykorzystaniu telefonu jako modemu. Użytkownicy, określani “sprytnymi hackerami”, kombinują na wiele różnych sposobów, jak ukryć przed operatorem to, że mobilny transfer wykorzystują inne urządzenia niż telefon.
Aby to osiągnąć trzeba wgrać specjalistyczne oprogramowanie lub rootować telefon, ale nie przeszkadza to użytkownikom w oszukiwaniu operatora - nawet jeśli stoi to w sprzeczności z podpisaną wcześniej umową. Takich osób sumarycznie nie ma zbyt wiele - to zaledwie 1/100 procenta z 59 mln klientów - ale pochłaniany przez nich transfer to spory koszt dla telekomu.
Powoduje to też pogorszenie jakości usług dla użytkowników, którzy korzystają z nielimitowanego Internetu LTE w komórce od amerykańskiego T-Mobile zgodnie z zasadami.
Amerykańscy klienci korzystający z Internetu w normalny sposób - gdzie w abonamencie za 80 dol. miesięcznie mają oni 7 GB transferu do wykorzystania przy tetheringu - powinni być zadowoleni z tego, że sieć chce walczyć z nadużyciami. T-Mobile, jak twierdzi, opracowało sposób wykrywania osób robiących z telefonu nielimitowany hot-spot mobilny i będzie im wysyłać ostrzeżenia, przewidziane są też sankcje w tym odebranie nielimitowanego transferu w sieci LTE.
Jeśli jednak odnieść to do polskiego rynku, to u nas użytkownicy skarżący się na obecność ukrytych pod małym druczkiem w regulaminie limitów w ofertach reklamowanych jako “bez limitu” mają pełne prawo do klęcia na operatora przez cały czas trwania umowy. Rodzime telekomy kuszą nas, w przeciwieństwie do przywołanego amerykańskiego T-Mobile’a, wizją Internetu mobilnego zastępującego stałe łącze.
Na to jednak jest, niestety - ze względu na ograniczenia technologii - ciągle za wcześnie. Co prawda do przeglądania Facebooka i sprawdzania poczty Internet mobilny się sprawdzi, ale takie pobieranie cyfrowych kopii gier i streamowanie materiałów wideo generuje naprawdę olbrzymie zapotrzebowanie na transfer. Jeśli w dodatku pakiet mobilny podzielić na kilku domowników, to problem limitowania dostępu do usługi przez operatora staje się poważny.
Polskie telekomy przed ochoczym blokowaniem użytkownikom dostęp do usług powinny najpierw skończyć z wprowadzającymi w błąd reklamami.
* Grafiki: Shutterstock