Toshiba L9 kolejny świetny prototyp z Japonii w 4K - recenzja Spider's Web
Toshiba L9 to 65-calowe monstrum z rozdzielczością 4K. Spędziłem z tym ekranem ponad miesiąc i przyznaję, że bardzo go polubiłem. Sprzęt Toshiby nie należy jednak do łatwych. W L9 nie tylko cena jest wadą. Trudno jednak nie być pod wrażeniem tego ekranu.
Choć Toshiba tego w ten sposób nie komunikuje, to właśnie ci Japończycy, a nie Sony, byli pierwsi na rynku z konsumenckimi telewizorami 4K. Już w 2012 roku testowałem telewizor Toshiba ZL2. Wtedy jednak ultrawysoka rozdzielczość była pretekstem do uzyskania obrazu trójwymiarowego bez konieczności używania okularów. Teraz L9 pozbawiona takiego rozwiązania musi rywalizować z innymi modelami 4K obecnymi na rynku. Podobnie jednak jak ZL2, jest niestety urządzeniem bardziej prototypowym niż rozwiązaniem końcowym. Patrząc jednak na smartfony oraz oprogramowanie przywykliśmy już do tego, że wszyscy jesteśmy betatesterami.
Toshiba L9 w testowanej przeze mnie wersji kosztuje obecnie... 17 tys. zł, a jej mniejszy, 58-calowy odpowiednik to wydatek niecałych 10 tys. zł. Z kolei za potężną wersję 84-calową zapłacimy już prawie 50 tys. W 2014 roku powinny pojawić się kolejne telewizory 4K od Toshiby, w tym model z tylnym podświetlaniem LED, co powinno owocować w rewelacyjną jakość obrazu.
Tymczasem przyjrzyjmy się Toshibie 65L9363DG.
Solidne wykonanie i kolejny słaby pilot
Trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do konstrukcji Toshiby L9. Wąska ramka w kolorze srebrnym i solidna podstawa z wycięciem po środku jak najbardziej pasują do telewizora z wyższej półki. Ekran ten prezentuje się okazale, nie jakoś przesadnie nowatorsko, ale to przecież wciąż "jedynie" telewizor. Na zdjęciach co prawda widzicie worki z ołowiem, ale to ze względu na wąski stolik wolałem zabezpieczyć telewizor. Warto też zaznaczyć, że telewizor jest nieco grubszy od obecnych standardów, ale przy takiej wielkości ekranu nie ma to aż tak dużego znaczenia.
Po raz kolejny u Toshiby mankamentem jest pilot. W poprzednich latach było to wąskie urządzenie z tuleją, która miała sprawiać wrażenie elegancji, a nie należała do zbyt ergonomicznych. W tym modelu też trudno mówić o ergonomii, a nawet funkcjonalności. Z pewnością nie jest to kontroler, które dobrze leży w dłoni. Jedynym plusem są duże czytelne przyciski. Zupełnie innego pilota oczekuję przy sprzęcie z wyższej półki.
Czasem liczby kłamią
Osób zajmujących się stale testami telewizorów jest w naszym kraju dość niewiele, dlatego cenię sobie opinię kolegów po fachu, których staż i doświadczenie jest większe od mojego. Przed wydaniem własnego werdyktu na temat Toshiby L9 sięgnąłem więc po głos Tomka Chmielewskiego, redaktora naczelnego magazynu TV Test. On obok własnych organoleptycznych doświadczeń dokonał też kalibracji i pomiarów tego telewizora. Wyniki kontrastu, czy odwzorowania kolorów nie były jakoś szczególnie zachwycające. Co innego było jednak widać gołym okiem...
Mimo swoich rozmiarów, ultrawysokiej rozdzielczości i ceny Toshiba L9 nie urzeka jakąś niezwykłą jakością obrazu. Jest on jednak całkiem niezły zarówno na materiałach z płyt blu-ray, dysku USB, jak i z dekodera telewizji satelitarnej. Toshiba L9 ma lepszy skaler niż Samsung F9000, którego test na łamach Spider’s Web również wkrótce się pojawi. Dlatego materiały z kanałów SD nie kują aż tak w oczy, jak powinny przy rozdzielczości tego wyświetlacza. Pewne jest jednak, że im lepszy materiał, tym obraz jest lepszy.
To co cieszy, to zaobserwowane bardzo naturalne kolory, w tym także niezłe oddanie kolorów skóry. W obrazie czuć dużą głębie, co przy 65 calach robi świetne wrażenie. Narzekać należy na czerń, a przede wszystkim na krawędziowe podświetlanie. Poziom czerni jest na akceptowalnym poziomie. Może nie jest to smoła, ale nie jest też szarość. Natomiast wszystko psuje podświetlanie, które w nocy daje się we znaki na pasach przy filmach panoramicznych i wielu ciemniejszych scenach. Z ratunkiem na tę bolączkę przyjdzie dopiero następca tego modelu, który ma być podświetlany z tyłu.
Spędzając miesiąc z tym telewizorem niestety nie dane było mi zasmakować prawdziwego 4K. Żaden z posiadanych komputerów nie wspiera takiej rozdzielczości, samo urządzenie również nie odtwarza plików. Posiłkowałem się więc referencyjnymi materiałami w HD na płytach blu-ray upscalowanymi przez odtwarzacz. Wrażenia z filmów są rewelacyjne i jeśli chcecie dziś kupić duży telewizor powyżej 60 cali to praktycznie tylko 4K wchodzi w grę, mimo że na natywne treści trzeba jeszcze poczekać.
Toshiba L9, w przeciwieństwie do poprzedniego modelu 4K w ofercie Japończyków, nie ma stereoskopowego 3D. W zamian mamy już powszechne 3D z pasywnymi okularami. Trochę szkoda tej prototypowej technologii, ale w chwili obecnej trójwymiar nie sprzedaje już telewizorów, a pasywne 3D to dobry kompromis.
Smart prototyp
Wspomniana Toshiba ZL2 była urządzeniem prototypowym dostępnym w sprzedaży i podobnie jest w przypadku Toshiby L9. Sama technologia 4K wciąż raczkuje - nie ma standardów nadawania, nie ma też co liczyć na odtwarzanie plików multimedialnych z dysków USB w takiej rozdzielczości (wyjątkiem jest tu Panasonic WT600 oraz magiczny sposób w Samsungu F9000). Na razie to kosztowna zabawka dla pionierów.
Problem polega na tym, że na tym nie kończy się prototypowość Toshiby L9. Mam wrażenie, że Japończycy śpieszyli się, by pokazać światu ten produkt, a jednocześnie nie mieli w pełni dopracowanej technologii. Telewizor ten jest chłodzony wiatraczkami, które są głośne..., nie jakoś bardzo, ale przy oglądaniu telewizji są słyszalne i działają także parę chwil po wyłączeniu.
Takie chłodzenie wcale nie sprawiło, by użytkownik mógł poczuć obcowanie z jakimś superwydajnym urządzeniem. Wręcz przeciwnie - do aktualizacji, która ukazała się w trakcie testów telewizor działał tragicznie. Uruchomienie trwało kilkadziesiąt sekund, zabawa w menu i wchodzenie w Smart TV w ogóle mnie nie interesowało, ponieważ po kilku chwilach traciłem cierpliwość. Po aktualizacji działał już nieco sprawniej, szybciej się uruchamiał, a ze Smart TV można już było korzystać. Niestety, uruchomienie dowolnej aplikacji nadal trwało kilkanaście sekund, a w międzyczasie przełączani jesteśmy na ekran główny, przez co nie wiemy, czy udało się zainicjować aplikację, czy coś się po prostu zepsuło.
Do samej zawartości Smart TV w telewizorach Toshiby nie można się przyczepić. To nie jest Samsung, ani Panasonic, ale znajdziemy tu najważniejsze polskie aplikacje i kilka dodatkowych programów. Jest to wystarczające uzupełnienie telewizora, jeśli nie kupujemy go dla takowych funkcji. Także z odtwarzaniem plików z dysków zewnętrznych radzi sobie nieźle, choć brakuje wsparcia dla dźwięku DTS. Całość jest w nieco zawiłym, ale jednocześnie schludnym interfejsie.
Sam dźwięk z telewizora jest znośny, może nawet powyżej przeciętnej dla standardowych telewizorów. Z pewnością nie jest to to, co oferuje Sony X9, ale decydując się na zakup telewizora za 18 tys. zł raczej nikt nie pozostanie przy samym ekranie i zdecyduje się na soundbara albo kino domowe. Grajbelka mieści się całkiem dobrze między podstawą, a ramką telewizora i według mnie to jedno z najrozsądniejszych obecnie rozwiązań.
4K tu i teraz
Toshiba L9 to konkurent dla Sony X9, Samsunga F9000, Panasonica WT600, czy LG 65LA970V. Podobnie jak pozostałe modele nie jest telewizorem idealnym, a słaba dostępność treści w 4K utrudnia jednolitą ocenę. W porównaniu do Sony i Samsunga, z którymi miałem dłuższą przyjemność obcować, lepiej sobie radzi z materiałem w standardowej rozdzielczości i słabszymi materiałami HD. Ma także lepsze odwzorowanie kolorów niż Samsung. Niestety jednocześnie posiada dość hałaśliwe wiatraczki, działa powolnie, a samo podświetlanie też daje się we znaki.
Miałbym prawdziy dylemat, który z obecnych telewizorów 4K wybrać, szczególnie że wszystkie są w dość zbliżonej cenie. Jeśli macie jakiś sentyment do marki, podoba wam się wzornictwo tego modelu – to wybierzcie Toshibę. Telewizor ten pomimo dość prototypowej natury z przyjemnością rekomenduję świadomym nabywcom.
A sam z niecierpliwością czekam na jego następcę z pełnym podświetlaniem LED.