Echo echa i tworzenie treści to nie dziennikarstwo
Nie mam pojęcia, dlaczego mnie czytacie. Nie ma pojęcia, dlaczego czytacie blogi. Wiem, co lubicie, wiem, że emocje, szczerość, kontrowersyjność się sprzedają, że Internet zmienia to, jak odbieramy treści, że te bez odpowiedniej formy nie poniosą się szeroko. Ale nie mam kompletnie pojęcia, dlaczego wolicie w ten sposób.
Zjedzcie mnie, objedźcie, zrównajcie z ziemią - ogólnie nie cierpię blogów. Pomijając już problemy z wiarygodnością, większość typowych blogów to opowieści o tym, że ktośtam cośtam, subiektywne podejście i przetwarzanie już zdobytych przez kogoś innego (pewnie dziennikarzy) informacji. Ci najbardziej rozpoznawalni medialnie blogerzy żeby stać się rozpoznawalni, muszą mieć zestaw cech, których nie lubię w człowieku - muszą być przesadnie pewni siebie, pozbyć się samokrytyki w jak największym stopniu i mieć ponadprzeciętne uwielbienie dla siebie.
Najgorszą manierą, która z blogów wylewa się na resztę mediów, jest to co robię dokładnie teraz - pisanie przez pryzmat “JA”. Oczywiście, że generalizuję. Oczywiście, że istnieje wiele wartościowych blogów. Oczywiście, że nie są one medialne i nigdy nie dostaną takiego kopa, jak wszelkie blogi lajfstajlowo-masowe, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Wystawiam się na ostrzał, bo nawiązać chciałam do steku pierdół, które krążą teraz po Sieci wzbudzając na nowo dyskusję na temat dziennikarstwa w erze Internetu. Wszystko przez Wojciecha Orlińskiego i wywiad, który opublikowano w ramach promocji nowej książki. Wywiad ten sprowokował polemiki w przeróżnych miejscach, przeleciałam to wzrokiem i stwierdzić mogę jedno: pojęcie “dziennikarstwo” w ujęciu powszechnym dewaluuje się w tempie niesamowitym, a większość z nas zaczęła mylić dziennikarstwo z szybkim przekazem informacji i wmawiać sobie, że wyznacznikiem wartości treści jest zasięg, nie jakość.
Otóż:
-to, że każdy może pisać w sieci nie znaczy, że każdy powinien (wiem, wiem, powinnam przestać). Radosnej grafomanii nie legitymizują kliki - kliki to tylko wyznacznik popularności. Popularna swojego czasu była dupa Dody, a chyba nikt nie odważy się stwierdzić, że to treść wartościowa. Podobnie blogi, na których autorzy pokazują swoje życie z wartością podobną do kącików o prowadzeniu gospodarstwa domowego w niegdysiejszej, przedinternetowej prasie - ma wartość, ale nieporównywalną i nie o takim znikajacym dziennikarstwie mowa;
-dziennikarstwo wciąż ma kłopoty i nie znalazło jeszcze uniwersalnego sposobu na poradzenie sobie z interetowym zalewem szumu. Problem najbardziej dotyczy dziennikarstwa wymagającego źródeł, wiedzy i doświadczenia, tworzącego treści zgodne z zasadą, że dziennikarz ma tłumaczyć świat i to, co się dzieje. Kilka tytułów, którym udało się odnaleźć w internetowej dziennikarskiej rzeczywistości i które faktycznie zapewniają tłumaczenie świata wespół z dotarciem do informacji, a nie tylko jej przetwarzaniu, to dopiero wczesny etap zmian dziennikarskich;
-dziennikarski tekst jakościowy ma kilkukrotnie, jeśli nie kilkudziesięciokrotnie większą wartość, niż jakikolwiek tekst pseudodziennikarski, przetrawiający ogólnodostępne informacje i nastawiony na kliki. Mechanizm zdobywania klików jest prosty - trzeba uprościć i obniżyć jakość, uatrakcyjnić by spopularyzować. Kliki to pieniądze, a tłumaczenie “klika się, znaczy jest zapotrzebowanie, znaczy dajemy ludziom to, czego chcą” staje się coraz popularniejsze. Nawet, jeśli to kompilacje memów z facebookowych stron;
-tekst jakościowy przede wszystkim pełni funkcję informacyjną i poszerza horyzonty - element rozrywki czy skandalu zminimalizowany jest w nim do niezbędnego stopnia, a nie uwydatniony, jak w przetworzonych tekstach w sieci;
-rola internetu jako źródła informacji jest przeceniona - opieranie się wyłącznie na nim oznacza niebycie dziennikarzem;
-więcej treści odbieranych dziennie nie znaczy lepiej i nie znaczy, że odbiorca wie więcej. Znaczy więcej, a często gorzej, bo powierzchownie, szybko i bez skupienia. Co z tego, że mignie mi na twitterze czy innym natemat zdjęcie wrzucone przez uczestnika jakiegoś protestu na drugim końcu świata, skoro tam nikt nie potrafi wytłumaczyć mi, co to za protest, dlaczego się odbywa i jakie ma znaczenie?;
-rola dziennikarza jako osoby odpowiedzialnej społecznie za kształtowanie umysłów może nigdy nie była idealna, ale zawężenie środków przekazu pomagało z dotarciem z treściami nie tylko brukowymi, ale też jakościowymi, do szerszej publiczności. Dziś odpowiedzialność to słowo w kontekście dziennikarstwa niemal nieistniejące, bo trzeba tworzyć, przetwarzać i publikować więcej i więcej klikalnych treści;
-internet nie jest winny niczemu. To tylko narzędzie - erozja jakości i celowe robienie z odbiorców coraz bardziej otępiałych zombie odbywało się już wcześniej, w innych mediach. Internet zmienił tylko skalę, więc uwydatnił winnych - same media. Wystarczy spojrzeć na paywalla Piano. Jest niewypałem, bo media, które wcześniej dawały wszystko za darmo i obniżały jakość w celu złapania klików naiwnie wymyśliły, że ci sami odbiorcy zapłacą za jakość (czy faktyczną, kwestia dyskusyjna). Ale ci, którzy byliby skłonni zapłacić za jakość znaleźli już inne źródła treści;
-dziennikarstwo w sieci wciąż istnieje, jednak znika w zalewie przetworzonych i stworzonych treści masowych. Okazuje się, że zapotrzebowanie na dziennikarstwo z prawdziwego zdarzenia istnieje - potwierdza to choćby sukces paywalla The New York Timesa;
Ten zbiór luźno powiązanych obserwacji zakończę smutną, przede wszystkim dla mnie samej, konkluzją. Nigdy nie byłam dziennikarzem i wątpię, czy kiedyś zostanę. Obiektywnie patrząc wrzucić mnie należy do worka przetwarzaczy treści - tych, którzy wyrośli w sieci jak grzyby po deszczu i którzy żerują na dziennikarstwie. Na Spider’s Web coraz częściej pojawia się więcej autorskich, z dziennikarskim szlifem (ale nie do końca) treści. Moje do nich nie należą.
I sądzę, że o ile uwielbiam czytać w sieci dziennikarskie “longready” a z dziennikarskich informacji korzystam na co dzień, to pewnie nie czytałabym samej siebie.
Przecież jestem tylko echem echa innych. Jak większość blogerów czy nawet pracowników portali i serwisów, których główny filar stoi nie na pracy dziennikarskiej, a na przetwarzaniu i republikowaniu treści z okazjonalnym pryzmatem “JA”.