REKLAMA

Wyniki Bulletstorm - polski koszmar za amerykańskie pieniądze

Moim zdaniem, a troszkę w życiu grałem, Bulletstorm był drugą najlepszą polską grą wydaną w 2011 roku. A przypomnę, że czasy, kiedy wydawaliśmy dwie (i to marne) gry rocznie dawno już minęły. W zeszłym roku daliśmy światu m.in. wychwalane w Cannes Dead Island, Hard Reset, Wiedźmina 2, kolejną Call of Juarez czy wreszcie na PS3 Snipera, który sprawił, że Niemcy po raz pierwszy tak bardzo zainteresowali się Polską od [niesmaczny żart, wycięty w ramach samozachowawczej autocenzury].

Wyniki Bulletstorm – polski koszmar za amerykańskie pieniądze
REKLAMA

Adrian Chmielarz to dla mnie człowiek-legenda, wychowywałem się na jego grach. Oczywiście mam tutaj na myśli kapitalne przygodówki typu Teenagent czy Książe i Tchórz. Tym samym z wielkim bólem przyjąłem informację o tym, że Chmielarz odchodzi ze swojego Metropolis i zakłada zupełnie nowe studio - People Can Fly. Informacja była tym bardziej bolesna, że wśród nowych ambicji studia były... strzelanki i to strzelanki w stylu Quake'a, a więc gatunek odległy mi niemal równie mocno, co symulatory lotów.

REKLAMA

Nie zmieniło się to, że Chmielarz umiał robić dobre gry. Wydany w 2004 roku Painkiller był zdaje się pierwszą polską grą, o której na szerszą skalę usłyszano na Zachodzie. Recenzenci chwalili, a esportowcy zdradzali, że na krótko zakochali się w dziele Polaków, spychając Quake'a czy Counter-Strike'a na drugie miejsce. Na drodze różnych zbiegów okoliczności, co jest materiałem na osobną historię (kiedyś wam opowiem), People Can Fly nawiązało współpracę z samym Epic Games. Efektem tego była konwersja Gears of War na PC autorstwa Polaków, a ponieważ z zadaniem poradzili sobie dobrze, dostali zadanie stworzenia autorskiej gry.

Na Bulletstorm Adrian Chmielarz i spółka dostali budżet rzędu 20 milionów dolarów, grę tworzono w Warszawie, ale uzupełniano fachowcami z zagranicy (bo u nas - jak twierdzi szef studia - jest za mało ludzi, którzy potrafią robić gry - maturzyści, słyszycie?) . Fachowcy z zagranicy dali się zresztą poznać z tego, że po powrocie do kraju bardzo ciepło pisali o Polsce, dementowali plotki o niedźwiedziach polarnych na ulicach, chwalili polskie dziewczyny i - oczywiście - polską wódkę.

Bulletstorm miał przed premierą absolutnie wszystko. Promocję w polskich mediach ("bo nasi") i w mediach zagranicznych, o czym i Techland i CD Projekt na taką skalę mogą tylko pomarzyć. Nie zabrakło materiałów przedpremierowych w największych serwisach, świetnej minigry będącej pastiszem Call of Duty i wreszcie spektakularnej premiery.

Bulletstorm to kapitalna gra, a mówię to jako osoba nie przepadająca za FPS-ami. Rozwałkę zrealizowano w naprawdę efektowny sposób, było dużo tricków i combosów, troszkę na kształt - zaryzykuje nawet stwierdzenie - Mortal Kombat. Podlane to było humorem nieco w stylu mojego ukochanego Tarantino, gigantycznym plusem okazała się też oprawa graficzna - nie dość, że ładna, to oryginalna. W końcu mieliśmy rzeźnię w kolorowych i radosnych barwach zamiast wiecznie ponurych czaszek i lochów jakiegoś zepsutego laboratorium, statku, etc.

Chmielarz jeszcze przed premierą mówił, że sprzedaż Bulletstorma na poziomie poniżej 2 milionów będzie jego osbistą porażką. stała się jednak rzecz niesłychana gdyż Bulletstorm rok po premierze cudem i ledwo przekroczył jeden milion sprzedanych egzemplarzy. To nie porażka, to katastrofa.

REKLAMA

Najgorsze jest w tym wszystkim to, że prawdopodobnie zarówno ja, jak i PCF, EA oraz Epic Games, nie jesteśmy w stanie wskazać konkretnych przyczyn takiego stanu rzeczy. Dlaczego gracze nie chcieli kupić gry z nieco zapomnianego już, ale wciąż pożądanego gatunku shooterów? Prasa wychwalała, gracze wychwalali, single player wciągał na kilka godzin, a multiplayer na kolejne. Znalazłem ciekawy wpis na ten temat i próbę analizy na blogu Games World, jednak tamte argumenty też nie do końca mnie przekonują.

No cóż, wygląda na to, że czasem tak po prostu jest - zabrakło szczęścia. Trudno się też dziwić, że prace nad Bulletstorm 2 zostały jakiś czas temu zawieszone. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że tym razem polska firma przejechała się za amerykańskie pieniądze. Dla Techlandu czy CD Projekt taka wpadka mogłaby oznaczać marny koniec.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA