Eksperyment iPad: dzień 5
O tym, dlaczego brak multitaskingu i okienek nie jest wcale aż taki straszny.
Na początek jednak zaległości, czyli iTunes. Doświadczenie pierwszej synchronizacji iPada z komputerem udało mi się niemal skutecznie wyprzeć z pamięci. Był to proces długi i bolesny. Zdecydowanie za długi jak na wielkość instalowanych aplikacji (w sumie 2GB) i zbyt bolesny jak na... iTunes. A w zasadzie iTunes, jakiego zapamiętałem sprzed kilku lat - wtedy gdy przesiadałem się z peceta na maka.
To właśnie dołączony do iPoda iTunes przekonał mnie do tej przesiadki. Był sprawny, elegancki i robił dokładnie to, czego od niego oczekiwałem - automatycznie synchronizował muzykę z przenośnym odtwarzaczem. iTunes 9 robi mniej-więcej to samo (no dobrze, trochę więcej - zajmuje się w końcu nie tylko muzyką, ale i m.in aplikacjami), tyle że wolniej (mimo, że uruchamiam go nie na pececie z 2004 roku, ale na dwurdzeniowej maszynie z 4GB pamięci) i nie zawsze skutecznie (przy pierwszych dwóch-trzech synchronizacjach niektóre aplikacje to pojawiały się, to znikały z iPada). Oczywiście, używam iTunes na co dzień i wiem, jak działa, ale dopiero pierwsze synchronizowanie iPada przypomniało mi o tym, jak bardzo zmienił się w ciągu tych kilku lat.
Dość tego narzekania. Kilka słów o samym iPadzie.
Brak multitaskingu i okienkowego interfejsu użytkownika wymusza zupełnie inny sposób korzystania niż w przypadku zwykłego komputera. I pisząc ?inny? absolutnie nie mam na myśli ?gorszy?. iPad pozwala bardziej skoncentrować się na jednym, konkretnym zadaniu. Powiadomienia push, które wyskakują na środku ekranu i domagają się natychmiastowej reakcji ze strony użytkownika są na tyle irytujące, że po pierwszych eksperymentach z komunikatorami wyłączyłem je niemal całkowicie. W ten sposób, jeśli coś piszę - to piszę. Jeśli czytam - to czytam. Jeśli rozmawiam z kimś na Google Talk - to rozmawiam. W jednym momencie robię tylko jedną rzecz. Nic nie próbuje walczyć o moją uwagę z uruchomioną właśnie aplikacją.
Co ciekawe, na iPadzie całkiem sympatycznie pracuje się nad dokumentami przesłanymi mailem. Przez ?pracę? mam tu na myśli czytanie i komentowanie. Oczywiście, nie mogę otworzyć jednocześnie - w dwóch oknach umieszczonych jedno obok drugiego - dokumentu źródłowego i aplikacji do notatek. Mogę za to zrobić coś innego: bardzo szybko przełączać się między klientem email a Evernote. Obie te aplikacji przywracają przy uruchamianiu stan, w jakim były w momencie zamknięcia. Przesłany mailem PDF jest przewinięty dokładnie do tego samego punktu, a notatka w Evernote zapisuje się automatycznie.
Do komfortu stacjonarnego komputera z dużym monitorem ciągle daleko, ale właściwym punktem odniesienia jest tu raczej netbook z 10-calowym ekranem, na którym i tak nie da się otworzyć dwóch dokumentów jeden obok drugiego. Netbook ma jednak ciągle przewagę polegającą na szybkości przełączania poszczególnych okien (dyskusyjne - na słabym komputerze z Windows 7 też może to potrwać chwilę).
Nieoczekiwanie, najlepszym kumplem iPada okazuje się być... iPhone (lub iPod touch). Chociaż nie da się ich w żaden sposób połączyć, uzupełniają się bardzo dobrze. Podczas moich kanapowych sesji z iPadem smartfon służy mi do odtwarzania muzyki i rozmów na komunikatorze. W ten sposób, wszystkie ?poboczne? aktywności zostają przeniesione do innego urządzenia, z osobnym ekranem i osobną pamięcią. To dość praktyczne - każdy cal ekranu i każdy gigabajt pamięci są w sprzęcie przenośnym na wagę złota.
Jutro zabieram iPada na dwa spotkania (a więc - notatki). Pomiędzy nimi mam półgodzinną przerwę, w której chciałbym trochę popracować. Ciekawe, co z tego wyjdzie..