Głupiejemy. Powód tego procesu trzymamy w kieszeni

Na czas pisania tego tekstu odłożyłem smartfon do innego pokoju. Robię tak już od pewnego czasu, co zauważalnie poprawia wydajność mojej pracy. Kiedy telefon leżał w pobliżu, sama jego obecność kusiła, żeby sprawdzić, czy nie pojawiły się nowe powiadomienia. A kiedy sprawdzałem jedną aplikację, siłą rzeczy przechodziłem do kolejnej i kolejnej, i kolejnej. 

Głupiejemy. Powód tego procesu trzymamy w kieszeni

W świecie oplecionym mediami społecznościowymi nasza uwaga stała się nowym surowcem, który firmy technologiczne konwertują na miliardy dolarów. Jednym z wielu efektów ubocznych tego stanu rzeczy jest to, że jesteśmy... głupsi. 

Wiele zostało już napisane na temat tego, że social media przyczyniają się do pogorszenia się kondycji psychicznej najmłodszego pokolenia. Temat wpływu tych urządzeń na nasze zdolności poznawcze nie jest jednak zbyt często poruszany. Warto więc napisać o tym kilka słów.

– Od kilkunastu lat korzystam z mediów społecznościowych i widzę w swoim życiu wiele tego negatywnych efektów. Muszę wkładać dużo energii w to, aby konsumować dłuższe treści bez rozpraszania się, żeby nie wpadać w doomscrolling. A jestem przecież dorosła, mam dojrzały mózg. Dla dzieci i młodzieży, u których samokontrola i samoregulacja jeszcze się kształtują, zapanowanie nad odruchem sięgania po telefon jest jeszcze większym wyzwaniem – mówi mi Magdalena Bigaj, medioznawczyni, twórczyni i prezeska Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa.

Pod koniec maja OECD (Organisation for Economic Co-operation and Development, Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) opublikowała raport, który przyglądał się wpływowi smartfonów na wyniki w nauce nastolatków. Organizacja miała zagregowane mnóstwo danych, ponieważ bazowała na badaniu PISA, które w ustandaryzowany sposób porównuje uczniów z kilkudziesięciu krajów. Co więc mówią badania Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju?

Częstsze używanie urządzeń elektronicznych podczas lekcji wpływa negatywnie na oceny. A precyzując - osoby korzystające ze smartfonów więcej niż godzinę w czasie zajęć szkolnych osiągają gorsze wyniki w testach PISA. Osoby w ogóle niekorzystające z urządzeń wypadają jednak gorzej niż te, które korzystają z nich godzinę. Podobny, ale jeszcze wyraźniejszy efekt jest widoczny w badaniu użytkowania telefonów w czasie wolnym. Nastolatkowie niekorzystający w ogóle z telefonów mają gorsze wyniki niż ci, którzy zaglądają do smartfonów przez godzinę dziennie. Jakie może być wyjaśnienie tego zjawiska? Ta (bardzo niewielka) część uczniów, którzy nie mają smartfonów, prawdopodobnie pochodzi z grupy rodzin najbiedniejszych; na tyle ubogich, że nie stać ich na telefony.

Jeśli jednak chodzi o ogólną zależność (więcej niż godzina w telefonie - niższe wyniki testów), zaskoczenia być nie powinno. Domyślamy się, że jeśli coś nas rozprasza, to nie przyswajamy wiedzy optymalnie. Tymczasem niemal 60 proc. przepytanych 15-latków (właśnie ich obejmuje badanie PISA) stwierdziło, że nie tylko byli rozpraszani podczas używania swoich telefonów. Uczniowie tracili również koncentrację przez urządzenia kolegów lub koleżanek z klasy. 

"Wnioski z najnowszego badania PISA, w którym oceniano kompetencje 15-latków w zakresie matematyki, czytania i nauk ścisłych z 81 systemów edukacyjnych, wskazują, że ilość czasu, który dzieci poświęcają na korzystanie ze smartfonów, jest silnie i negatywnie powiązana z wynikami w nauce" – czytamy w raporcie. 

W przypadku matematyki rozpraszanie przez rówieśników korzystających ze smartfonów oznaczało obniżenie średnich wyników w testach PISA o wielkość równoważną trzem czwartym roku edukacji. "Uczniowie, którzy spędzali do jednej godziny dziennie w czasie wolnym, używając telefonów, mieli średnio 49 punktów lepsze wyniki z matematyki niż ich rówieśnicy, którzy byli przyklejeni do ekranów od pięciu do siedmiu godzin. Zjawisko występowało nawet po korekcie na profil socjoekonomiczny ucznia bądź szkoły" – czytamy. 

Dla zrozumienia skali zjawiska powiedzmy, że w 2022 roku średni wynik polskich uczniów w teście PISA, jeśli chodzi o matematykę, wyniósł niemal 490 punktów. Oznacza to, że wspomniane 49 punktów stanowi 10 proc. polskiej średniej wyników. 

– Nie zaskakuje mnie szczególnie analiza OECD. Nietrudno się domyślić, że dzieciaki, które spędzają po 4, 5 czy 7 godzin dziennie w telefonach, po prostu nie mają zbyt wiele czasu na naukę. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że technologia kolonizuje coraz bardziej nasze życie, a my nie mamy nad nią - jako społeczeństwa - kontroli. I jednym z tego efektów może być choćby obniżanie się wyników edukacyjnych części dzieciaków – mówi Artur Kurasiński, przedsiębiorca wspierający i inwestujący w projekty technologiczne.

Problematyczne kwestie związane z tego typu analizami sygnalizują autorzy artykułu naukowego zamieszczonego w prestiżowym czasopiśmie "Frontiers in Psychology". Badacze pod kierownictwem Henry'ego Wilmera zwracają uwagę, że w dzisiejszych czasach niezwykle trudno jest zaprojektować badanie, które w eksperymentalny i niezakłócony sposób wskazywałoby na przyczynowość wpływu telefonów. Co to znaczy? 

Po pierwsze, smartfony od lat są już wszędzie. Jeśli chodzi o młodzież, to ten segment rynku jest w zasadzie wysycony – niemal każdy młody (ale i dojrzały) człowiek ma smartfon. Grupa innych badaczy, którzy swoje dociekania opublikowali w "Journal of the Association for Consumer Research" (do tego artykułu jeszcze wrócimy), cytuje następujące liczby: wchodzimy w kontakt ze swoimi smartfonami około 85 razy dziennie, w tym tuż po przebudzeniu, chwilę przed snem, a niektórzy z nas również podczas przebudzenia się w nocy. Ponad 90 proc. właścicieli smartfonów nie wychodzi bez nich z domu, a około połowa uważa, że nie mogłaby bez nich żyć. Wszystkie powyżej zacytowane wartości pochodzą z badań przeprowadzanych między 2012 a 2016 rokiem, do dzisiaj wartości te jeszcze wzrosły. 

Czy winne są (tylko) smartfony?

Według cytowanego przez CNN raportu stworzonego przez Common Sense Media (organizację non profit edukującą, w jaki sposób korzystać z mediów) w zeszłym roku młodzi ludzie otrzymywali ponad 230 powiadomień z różnych aplikacji dziennie. Według danych przytaczanych przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji w 2022 roku ponad 90 proc. dzieci w Polsce w wieku od 10 do 15 lat miało smartfony.

A jeśli (niemal) każdy ma tego typu urządzenie, to trudno jest stwierdzić, co jest przyczyną, a co skutkiem. Innymi słowy być może dzieci, które nadużywają dzisiaj telefonów, również w świecie bez tych urządzeń osiągałyby gorsze wyniki w testach PISA. Tylko źródłem rozproszenia byłoby coś innego, na przykład telewizja.

Jest jeszcze jedna sprawa, na którą zwracają uwagę badacze. Zazwyczaj w przypadku analiz wpływu smartfonów na inne przestrzenie życia mamy do czynienia z badaniami ankietowymi - badani najpierw wypełniają kwestionariusze odnoszące się do czasu korzystania z telefonów, a następnie informacje te badacze "nakładają" na inne zmienne, na przykład na wyniki szkolne. 

Konia z rzędem temu, kto potrafi precyzyjnie powiedzieć, ile tak naprawdę godzin dziennie jest przyklejony do ekranu.

Ale konia z rzędem temu, kto potrafi precyzyjnie powiedzieć, ile tak naprawdę godzin dziennie jest przyklejony do ekranu. Ja korzystam ze smartfona naprawdę sporo. Ale nie mam bladego pojęcia, czy jest to 5, 6 czy 8 godzin. Oczywiście mogę to sprawdzić na swoim urządzeniu, ale bezpieczne będzie założenie, że przed uzupełnianiem wyżej wspomnianych ankiet ludzie z reguły po prostu mówią o swoich odczuciach, a nie podają precyzyjnie odmierzone wartości. Samo to już może zakłócać wyniki badania. To oczywiście nie oznacza, że badacze w kwestii wpływu smartfonów na różne dziedziny życia są bezradni. Istnieją sprytne sposoby obchodzenia powyżej wskazanych problemów. 

Wróćmy więc do artykułu, o którym już wspomniałem, opublikowanego w "Journal of the Association for Consumer Research". Badacze pod kierownictwem Adriana Warda przeprowadzili zmyślny eksperyment. Grupę ponad 500 studentów (to niemal zawsze są studenci!) podzielili losowo na trzy podgrupy. Każda z nich dostała do rozwiązania te same testy zdolności poznawczych. Grupy różniły się jednak tym, gdzie kazano im zostawić smartfony: pierwszej polecono złożenie urządzeń w innym pomieszczeniu (jak wspomniałem od pewnego czasu sam tak robię), druga mogła trzymać telefony w kieszeniach bądź w torbach, a trzeciej polecono, aby smartfony leżały na stołach (urządzenia miały być wyciszone i skierowane ekranem w dół). Co się okazało? Że osoby, które miały telefony na widoku, wypadały gorzej w testach zdolności poznawczych. Jak to możliwe?

Żeby to wyjaśnić, powiedzmy nieco o tak zwanej inteligencji płynnej i inteligencji skrystalizowanej oraz o "zasobach uwagi". Wszystkie te kategorie przydadzą nam się w dalszej części tekstu. Badacze inteligencją płynną, w dużym uproszczeniu, określają to, co otrzymujemy w genach. Inaczej mówiąc, jest to pewien potencjał intelektualny, który możemy wykorzystać. Wszyscy znamy ludzie wybitnie inteligentnych. Bez względu na to, jakie mają wykształcenie (zazwyczaj bardzo dobre), podczas rozmowy z takim człowiekiem wiemy, że w jego głowie wszystko pracuje bardzo szybko. Osoba taka ma wysoką lub bardzo wysoką inteligencję płynną.

Inteligencja skrystalizowana z kolei to ta część zdolności poznawczych, które możemy sobie wypracować dzięki własnym staraniom. Możemy więc uczyć się zasad prawidłowego wnioskowania, analityki, studiować słowniki i książki historyczne. Wszyscy jesteśmy jednak w jakiś sposób ograniczeni naszą inteligencją płynną. 

Zasoby uwagi z kolei to coś w rodzaju "pamięci podręcznej" – pewien ograniczony zasób informacji, z którego korzystamy podczas wykonywania intelektualnie obciążających zadań. Jest on związany z inteligencją płynną.

Im możemy więcej przetrzymać w owej podręcznej pamięci, tym prawdopodobnie mamy wyższą inteligencję płynną. A jeśli ów zasób jest obciążony, to gorzej wypadamy w testach inteligencji płynnej. 

I właśnie to odkryli badacze, którzy przyglądali się wynikom testów. Osoby, które miały telefon na stole, wydawały się - uśredniając – nieco głupsze niż te, których telefon znajdował się w drugim pokoju. Dlaczego tak się działo? Prawdopodobnie dlatego, że sam widok urządzenia podkradał część uwagi i przekierowywał ją (czego oczywiście rozwiązujący testy nie byli świadomi) z testów na to, co jest kojarzone z telefonami: statusy w social mediach, powiadomienia, potencjalne wiadomości od dziewczyny bądź chłopaka, do którego smali się cholewki. 

Cytowani już wyżej autorzy artykułu z "Frontiers in Psychology", którym przewodził Henry Wilmer, nazywają ten rodzaj nieoczywistego wpływu "endogennym", czyli "wewnętrznym". Endogenne obciążanie uwagi dokonuje się wtedy, gdy nasze myśli dryfują w stronę smartfona, kiedy chcemy sprawdzić, czy przypadkiem nic nas nie ominęło. Z drugiej strony, mamy egzogenną formę oddziaływania. Jak nietrudno się domyślić, chodzi o te momenty, kiedy smartfon sam o sobie przypomina powiadomieniami. Nie powinno być też wielkim zaskoczeniem, że same alerty powodują, że jesteśmy mniej wydajni poznawczo, niż moglibyśmy być. 

Badanie nie mówią jednak, że ten efekt utrzymuje się długo; kiedy jesteśmy poza zasięgiem telefonu, nasza zdolność do skupiania uwagi "regeneruje się". Problem polega jednak na tym, że dzisiaj w zasięgu telefonu jesteśmy niemal non stop.

– W dużym uproszczeniu nasz mózg potrafi tyle, ile go nauczymy. Uczy się nie tylko przez naśladowanie innych, ale również przez zachowania, które nam samym weszły w nawyk. Mówiąc prościej: jeśli odbieramy kilkadziesiąt czy kilkaset powiadomień dziennie, to mózg się do tego przyzwyczaja i działa w trybie ciągłego rozpraszania się, który zaczyna odbierać jako pożądany. W wyniku tego jest nam coraz trudniej dłużej skupić uwagę i na przykład czytać długie teksty – stwierdza Magdalena Bigaj.

To może jeszcze jedna ważna informacja w kontekście wpływu smartfonów na nasze zdolności poznawcze. Otóż okazuje się, że w przypadku znacznej większości z nas "wielozadaniowość" to tylko frazes. Badania dowodzą, że ludzie są jednozadaniowi. Aby dobrze wykonać jakąś czynność, zwłaszcza taką, która jest złożona, potrzebują skupienia właśnie na niej. Każde rozproszenie, czyli uszczuplenie zasobów uwagi powoduje, że powrót do danej czynności zajmuje nam pewien czas. Nie wskakujemy od razu w to samo miejsce, w którym skończyliśmy. I tu też smartfony ze swoimi dziesiątkami powiadomień nam przeszkadzają.

Jeśli odbieramy kilkadziesiąt czy kilkaset powiadomień dziennie, to mózg się do tego przyzwyczaja i działa w trybie ciągłego rozpraszania się.

Mało tego. Autorzy artykułu z "Frontiers of Psychology" twierdzą, że czas korzystania z danej aplikacji wydłuża się średnio o 400 proc. (względem tego, ile realnie chcielibyśmy z niego korzystać) właśnie dlatego, że w sposób niezamierzony zaglądamy do kolejnych i kolejnych funkcjonalności. Ale to nie wszystko, bo samo usłyszenie dźwięku powiadomienia albo poczucie wibracji zmniejsza koncentrację i zdolność skupienia się na wykonywanym zadaniu. 

Neuronaukowczyni Susan Greenfield ponad dekadę temu postawiła tezę, że w wyniku tych procesów współczesna technologia "przebudowuje nasze mózgi" tak, aby stale pragnęły natychmiastowej satysfakcji. Wiemy z kolei z wielokrotnie replikowanych badań zapoczątkowanych przez psychologa społecznego Waltera Mischela, że zdolność do odraczania gratyfikacji jest silnym predyktorem sukcesów edukacyjnych, zawodowych, a nawet tych w życiu prywatnym. 

Informacyjny szlam

"Panuje powszechne przekonanie, że obecne pokolenie dzieci i nastolatków jest mniej zdolne do dłuższego oczekiwania na nagrodę częściowo ze względu na wszechobecność multimediów w ich życiu" – piszą autorzy przeglądu badań we "Frontiers in Psychology". I dodają, że (co bardzo istotne) przyczynowy, negatywny wpływ korzystania ze smartfonów na zdolność do odraczania nagrody został potwierdzony eksperymentalnie. Otóż okazało się, że osoby, które dopiero zaczynały korzystać z urządzeń, po pewnym czasie przyzwyczaiły się do szybkich "dopaminowych strzałów" i utraciły część swojej zdolności do odraczania przyjemności.

Psycholog Mark Williams z Macquarie University w Sydney dodaje do tej listy jeszcze kilka sposobów ogłupiania nas przez smartfony. W wywiadzie opublikowanym w 2019 roku twierdził, że istnieje wiele dowodów na to, że przyswajanie informacji za pomocą urządzeń cyfrowych jest mniej efektywne niż w przypadku papieru. Smartfony w przypadku przynajmniej części osób pogarszają jakość snu, a niewyspanie zakłóca nasze funkcjonowanie kognitywne. Korzystanie z nawigacji z kolei degraduje naszą zdolność orientacji w terenie. 

Magdalena Bigaj wskazuje na jeszcze jeden zaobserwowany efekt. – Jest dość znany eksperyment, który badał wpływ świata cyfrowego na pamięć. Dwóm grupom przeczytano pewne historie. Następnie uczestników badania poproszono, żeby zapisali owe historie z detalami w wordzie. Jednej z grup powiedziano, że ów plik zostanie zachowany, a drugiej, że zostanie skasowany. Okazało się, że osoby, które wiedziały o tym, że ich notatka zostanie zapisana, pamiętały z historii mniej szczegółów niż członkowie grupy, których poinformowano, że ich zapiski znikną na zawsze – opisuje badaczka.

W kontekście "ogłupiania" przez media społecznościowe zwrócę uwagę na jeszcze jeden aspekt. Otóż chodzi o pewien informacyjny szlam, który przez nie płynie. I nie chodzi bynajmniej jedynie o fake newsy. Proszę się zastanowić, jak wygląda dzisiejszy ekosystem medialny. W dużej części mediaworkerzy powielają krzykliwe treści z prasy zagranicznej. Ktoś więc spisuje z anglojęzycznego tytułu jakąś wątpliwej jakości sensację, pomyli miliardy z bilionami, później odniesie się do tego żądny uwagi influencer w mediach społecznościowych. W ten sposób powstaje alternatywny świat, który nie ma zaczepienia w realności. Obecnie w szkołach powinno uczyć się, w jaki sposób można się bronić przed zalewem takiej papki – dorzuca Artur Kurasiński.

Warto tu podkreślić ważną rzecz. Spora część z powyższych zaobserwowanych efektów nie ma dużego nasilenia. A także - co zawsze warto podkreślać przy omawianiu badań z zakresu nauk społecznych - nie dotyczy wszystkich badanych w ten sam sposób. Niektórzy ludzie są mniej, a inni bardziej wrażliwi na konkretne bodźce. Tak też jest w przypadku smartfonów. Nigdy nie jest tak, że - dla przykładu - wibrowanie telefonu w kieszeni w tym samym stopniu obniża zdolności poznawcze u wszystkich badanych.

Czy istnieją sposoby, żeby w jakiś sposób zapobiegać opisanym procesom? Coraz więcej krajów rozwiniętych decyduje się na ograniczenie używania telefonów w szkołach. Zakazy całkowite, częściowe, obejmujące całe kraje bądź regiony obowiązują między innymi w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Hiszpanii, Belgii czy we Włoszech. Eksperci z OECD w przywoływanym na początku tekstu raporcie podkreślają, że takie działania mogą być skuteczne. Rzeczywiście uczniowie w placówkach, w których obowiązują zakazy, mają lepsze wyniki edukacyjne. Zwracają jednak uwagę, że tego typu reguły nie zawsze są przestrzegane.


"Nawet w szkołach, w których obowiązują restrykcje, 29 proc. uczniów przyznaje, że korzysta z telefonów kilka razy dziennie" – czytamy w opracowaniu. 

Wiele zależy od tego, w jaki sposób są skonstruowane obostrzenia i jak konsekwentnie są egzekwowane. Co jednak ważne, nawet w przypadku szkół, w których częściowo obchodzi się zakazy, widoczna jest poprawa w wynikach uczniów. Dlaczego? Prawdopodobnie już samo ograniczenie dostępu (choć nie do końca szczelne) powoduje "regenerację" zasobów uwagi. Lub mówiąc precyzyjnie: techkorporacje nie mają tylu sposobności, żeby ową uwagę uczniom podkradać.

Jeden z ciekawszych i ważniejszych w amerykańskiej debacie publicznej psychologów społecznych, Jonathan Haidt, autor niedawno wydanej książki "The Anxious Generation" (Lękowe pokolenie) idzie jeszcze dalej. Dowodzi, że smartfony są na tyle szkodliwe (choć punkt ciężkości jego argumentu skupia się na pogorszeniu się kondycji psychicznej młodych), że dostęp do nich trzeba ograniczać również w czasie wolnym. A wiek korzystania z wielu aplikacji powinien zostać podwyższony do 16 roku życia. Z tym zresztą zgadza się Artur Kurasiński.

– Proszę sobie wyobrazić taką sytuację, że w jakiś sposób udaje nam się zabronić dziecku korzystania z social mediów. Takie dziecko będzie po prostu cierpiało, bo będzie wyrwane z bardzo istotnej części kultury; będzie jedyną osobą w klasie, która nie ma dostępu do Instagrama czy Tik Toka. Nie chodzi więc o odłączanie sieci poszczególnym osobom, tylko o pozbawienie sieci wpływu takiego, jaki ma obecnie – stwierdza przedsiębiorca.

Żeby oddać sprawiedliwość – wspomniany wyżej Jonathan Haidt uważa, że to tylko jeden z elementów przywracania stabilności psychicznej kolejnym pokoleniom. Potrzebne jest również odejście od helikopterowego modelu wychowania, czyli nadmiernej ingerencji rodziców i dorosłych w procesy socjalizacji, pozwolenie dzieciom na popełnianie błędów oraz mierzenie się z ryzykami.

Cukrowanie technologiczne

Co jeszcze możemy zrobić? – Dobrze jest znaleźć takie zasady higieny cyfrowej, które będą chronić nas tam, gdzie mamy swoje słabości. Dla kogoś to mogą być gry, dla innych wciąganie przez TikToka. Nowe technologie porównałabym do cukru, którego nie da się jednoznacznie zakwalifikować jako dobry lub zły, ale na pewno nie jest też czymś neutralnym. Cukier w pewnych dawkach jest nam potrzebny. Jeśli jednak z nim przesadzimy lub czerpiemy go z niewłaściwych źródeł, narażamy się na wiele chorób. Ta wiedza w społeczeństwie jest już obecna od kilku dekad. Musimy podobny poziom świadomości zbudować w kwestii nowych technologii. Jeśli ich używasz, musisz zachować czujność i samoświadomość – mówi mi Magdalena Bigaj.

Pojawiają się również pomysły, żeby regulować sam ekosystem aplikacji. Chodzi o ingerencję organów kontroli w modele biznesowe techkorporacji w taki sposób, żeby mniej nas od siebie uzależniały.

Po ponad półtorej dekady od premiery pierwszego iPhone'a i Facebooka wiemy już całkiem sporo na temat tego, w jaki sposób smartfony wpływają na nasze życie. Prawdą jest, że otworzyły przed nami wiele możliwości, ale prawdą jest też, że obniżają nastrój dużej części z nas oraz że pogarszają nasze zdolności poznawcze.

To wystarczające argumenty za tym, żeby produkty firm technologicznych zacząć regulować. Tak jak w pewnym momencie stwierdziliśmy, że potrzebne są regulacje, jeśli chodzi choćby o sprzedaż alkoholu. Być może czas również, aby zastanowić się, czy samych smartfonów nie traktować jako używek.