Poważni ludzie traktujący rzeczywistość racjonalnie zaczęli mówić o końcu świata. Pojawiły się groźne nagłówki prasowe, naukowcy publikują alarmujące raporty, m.in. o katastrofie klimatycznej. Nagle przestało być do śmiechu. Zacząłem się więc zastanawiać, jak to jest z tymi historyjkami o końcach świata, które nigdy się nie sprawdzały, bo przecież ludzkość wciąż istnieje i świat też istnieje. Ale do zajęcia się tym tematem miałem jeszcze jedną motywację, taką mniej uchwytną. Zdarzało mi się coraz częściej rozmawiać z osobami, które wydawały mi się ostatnimi ludźmi. Takimi, którym już na niczym nie zależy. Nie miały specjalnych potrzeb ani wielkich ambicji. Chciały dociągnąć swoje w miarę spokojne życie uczciwie do końca, po drodze znajdując sobie małe radości. W świecie, który przekonuje nas, że na każdym kroku jest tyle do zrobienia, poznania, osiągnięcia, okazuje się, że są ludzie, którzy sobie odpuszczają, jakby byli pogodzeni z tym, co nas czeka. To kontrastowało z dominującą w kapitalizmie narracją, że trzeba się bardzo starać i cały czas biec.