Wystarczyło słuchać graczy. No, kto by przypuszczał?
Akcje Electronic Arts osiągnęły rekordowy poziom. Tak dobrze nie było od lat. Wszystko wskazuje na to, że firma odkryła rządowy sekret albo zdobyła potężny magiczny artefakt. Nie ma innego wytłumaczenia na tak świetne wyniki.

Akcje Electronic Arts właśnie osiągnęły najwyższy wynik w historii. Tak dobrze nie było jeszcze nigdy. Rywale zachodzą w głowę, jak to możliwe. Sojusz z istotami pozaziemskimi? Okultystyczne rytuały? Kazali pracownikom sprzedać nerki? No bo przecież to niemożliwe, żeby świetne wyniki z branży gier wynikały ze… słuchania samych graczy.
Żyjemy w czasach, gdzie gry robi się dla zarządu, nie dla graczy. Tym na górze wydaje się, iż wiedzą lepiej.
Dla Spider’s Web pracuje już ponad 12 lat. Przez ten czas poznałem wielu prezesów, CEO oraz prezydentów firm ze świata gier oraz technologii. Po spotkaniu z większością z nich miałem podobną refleksję: oni nie są wyjątkowi, wizjonerscy czy porywająco charyzmatyczni. To zwykli ludzie. Po prostu mają zbyt dużo kasy i władzy.
Osoby na kierowniczych stanowiskach nie chcą robić dobrych gier. Nie chcą tworzyć dzieł sztuki. Nie chcą zabawiać mas. Ich głównym celem – o ile nie jedynym – jest zadowalanie zarządu i inwestorów. Ci natomiast kompletnie nie mają pojęcia o grach. Wystarczy przeczytać dowolny protokół po spotkaniu z akcjonariuszami CD Projektu.

Powstaje więc fatalny łańcuch powiązań: wpływowy akcjonariusz chce, żeby Cyberpunk 3456 miał tryb multiplayer, bo przeczytał w Business Insiderze, że takie moduły najlepiej zarabiają. Pal licho, że nie pasuje to do filmowej gry dla jednego gracza. Ma być wysoki zwrot z inwestycji, a jak nie, to kapitał pójdzie w 3456 innych miejsc.
W ciągu ostatnich dwóch dekad życzenia graczy zostały kompletnie wyparte przez życzenia akcjonariuszy. Osoby, które nie kupują gier oraz nie tworzą gier decydują o ich formie. Cóż za piekiełko!
EA przez lata pokazywało, że ma graczy w dupie. Przykładów można mnożyć.
Chcesz Battlefielda podobnego do ukochanych odsłon BF3 oraz BF4? Spokojnie mordo, oto Battlefield 2042 z unikalnymi bohaterami i kolorowymi skórkami, bo sprzedaje się to w Fortnite. Chcesz kolejną mroczną odsłonę Dragon Age? Luźno, łap The Veilguard, gdzie lewicowa ideologia jest dopychana kolanem, z kolei zaimki są ważniejsze od dobrej historii.
Masz ochotę na Need for Speed Undergrounda z nowoczesną oprawą? Łap nasze NFS Unbound, od którego dostaje się raka, oglądając komiksowe efekty po dodaniu gazu do dechy. Może zagrałbyś w rozbudowanego Dungeon Keepera? Słuchamy cię, łap naszą abominację Free2Play na telefony komórkowe.
Przez lata EA było synonimem wszystkiego złego, co dzieje się z branżą gier, dopóki niechlubnej pałeczki nie przejął Ubisoft. Francuzi z Ubi szorują teraz po dnie. Za to w Electronic Arts zdecydowano się na to, czego chyba nikt już nie oczekiwał: posłuchano graczy.
Nowe Electronic Arts słucha graczy i współtworzy z nimi gry. Zmiana jest niesamowita.
Uważam, że podejście Elektroników do marketingu EA Sports FC26 to genialne zagranie. Zamiast udawać, że krytyki nie ma, wydawca zbudował wokół niej całą narrację. Komentarz po komentarzu, EA Sports pokazuje graczom, że zajmuje się wskazanymi przez nich wadami. Dzięki temu FC26 ma być odpowiedzią na potrzeby fanów, nie zarządu. Brzmi ekscytująco.
To pierwszy raz, kiedy EA Sports tak otwarcie uznaje popełnione błędy oraz stara się przekuwać je w cenne lekcje. Oczywiście wszystko pod publikę, walcząc o nasze serca i portfele. Zamiast chowania głowy w piasek mamy testy alfa, wielkie bety oraz aktywną komunikację ze społecznością tam, gdzie dawniej producenci EA bali się zaglądać: na Reddicie, na X-ie, na Steam.
Battlefield 6 to najlepszy przykład nowego, właściwego podejścia. Na owoce nie trzeba było długo czekać.
W proces powstawania BF6 zostało zaangażowanych więcej graczy, niż przy jakiejkolwiek innej strzelaninie EA. Uczestnicy Battlefield Labs wgryzali się w grę, kiedy ta była mocno surowa, pomagając twórcom właściwie ułożyć priorytety. Jasne, takie podejście sprawiło, że do sieci przedostała się tona przecieków. To jednak mała cena, jaką płaci się za produkt skazany na sukces.
Beta Battlefield 6 szturmem zdobyła Steam. Gracze czekali w wirtualnych kolejkach na dziesiątki tysięcy osób, chcąc zagrać. Na samym Steam jednocześnie grało w ten tytuł ponad pół miliona osób. To więcej, niż zgromadziły w szczycie popularności takie produkcje jak Fallout 4, Call of Duty (uniwersalny launcher), Helldivers 2, Destiny 2, Team Fortress 2 czy GTA V.
Pierwszy raz od lat Call of Duty został przyćmiony. Na moment cały świat zapomniał o istnieniu CoD-a, zachwycając się zniszczeniem oraz wojną totalną w BF6. Komentarze dotyczące multiplayera są przytłaczająco pozytywne. EA zaczyna odzyskiwać zaufanie, które idiotycznie roztrwoniło. Nawet nieprzejednani krytycy – ze mną włącznie – dali się kupić. Nie mogę się doczekać, kiedy ta powróci w następny weekend.

Moi znajomi, każdy z 30-tką na karku i znośną pracą, jak jeden mąż mówią: kupujemy BF6 na premierę. Jest tak dobrze. Nie dziwi mnie to. W zeszły weekend, grając w betę na PS5, bawiliśmy się lepiej, niż z jakąkolwiek strzelaniną wydaną w ostatnich miesiącach. Może nawet latach.
Kto by przypuszczał, że słuchanie graczy i realizowanie ich życzeń prowadzi do rekordowej wartości akcji na giełdzie.
Bardzo sobie życzę, aby szychy z EA, zapewne żłopiące od kilku dni szampana, miały świadomość, skąd wziął się najnowszy sukces. Nie jest to wypadkowa życzeń zarządu. Nie jest to pochodna ideologizowania gier. Zamiast tego wystarczyło posłuchać tych, którzy wydają pieniądze na produkowane przez firmy produkty.
Wystarczyło odtworzyć BF3/BF4 z nową oprawą, jak chcieli gracze. No i proszę, pada rekord na giełdzie. Oczywiście to uproszczenie, ale łapiecie sedno. Czasem nie ma nic lepszego od klasyki. To jak oglądanie Przyjaciół po raz 73. Lubimy wracać do tego, co znamy. Nie potrzebujemy rewolucji z każdą nową odsłoną Battlefielda. Nie potrzebujemy nowych, wizjonerskich pomysłów. Potrzebujemy za to, aby głos konsumenta był słyszalny i wygląda na to, że ktoś w EA to zrozumiał.
Ubisoft, teraz czas na ciebie.